Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Wyjaśniłem mu. — 1 nigdy nie baliście się umrzeć z głodu? — zapytał. ~ Nie. Nie tylko zarabialiśmy na życie, ale jeszcze mieliśmy za co kupić krowę — z dumą oświadczył Mattia i opowiedział, jak do tego doszło. . --- No to musicie być utalentowani — rzekł ojciec. — Pokażcie, co umiecie. Wziąłem harfę i zagrałem coś, ale nie moją neapoiitańską piosenkę. — Dobrze, bardzo dobrze — powiedział ojciec. - A co potrafi Mattia? Mattia zagrał na skrzypcach i na kornecie pistonowym. Ten ostatni instrument wywołał zachwyt dzieci, które nas otaczały zwartym kołem. — No, a Capi? — dopytywał się ojciec. — Chyba go nie prowadzicie z sobą dla własnej przyjemności! Też musi umieć zarobić na siebie. Byłem dumny z umiejętności psa, nie tylko ze względu na niego, ale i ze względu na jego nauczyciela, Witalisa. Postarałem sie więc, zęby zaprezentował kilka sztuczek ze swojego repertuaru, czym jak zwykle, osiągnął wielkie powodzenie u dzieci. — Taki pies to majątek — zawyrokował ojciec. Rozpłynąłem się w pochwałach nad Capim i zapewniłem, że potrafi szybko nauczyć się wszystkiego, nawet rzeczy, jakich normalnie psy nie robią. Ojciec przekładał, na angielski moje słowa. Zdawało mi się jednak, Le coś dodał, czego nie mogłem zrozumieć, ale co pobudziło wszystkich do śmiechu, nawet dziadka, który parę razy mrugnął okiem i wykrzyknął: „Fine dog]', co znaczy: mądry pies. Capi jednak nie wbił się z tego powodu w dumę. — Skoro tak — rzekł ojciec — coś wam zaproponuję. Ale przede wszystkim Mattia musi powiedzieć, czy chce zostać w Anglii i mieszkać u nas. — Chcę zostać z Remim — odparł Mattia, który był sprytniejszy, "iż się wydawało. — Pójdę za nim wszędzie. Ojciec, który nie odgadł ukrytego sensu tej odpowiedzi, wydawał ¦¦ic zadowolony. , W takim razie — zaczął — wracam do mojej propozycji. 350 351 ¦ Nie jesteśmy bogaci i musimy zarabiać na życie. Latem jeździmy po Anglii i dzieci krążą po domach oferując nasze towary. Ale w zimie nie mamy wiele do roboty. Kiedy więc będziemy w Londynie, możecie grać na ulicach i jestem pewien, że dobrze zarobicie, zwłaszcza przed Bożym Narodzeniem. Ale ponieważ nie należy niczego marnować, Capi będzie się popisywał z Allenem i Nedem. — Capi pracuje dobrze tylko ze mną — powiedziałem natychmiast, bo nie chciałem się z nim rozstawać. — Nie bój się, nauczy się pracować z nimi. A w ten sposób zarobimy więcej. — Zapewniam jednak, że nie pójdzie mu tak dobrze. A poza tym my dwaj zarobimy z nim więcej niż sami. — Dosyć! — przerwał mi ojciec. — Kiedy coś powiedziałem, to tak musi być. To jest reguła panująca w tym domu. Liczę, że się do niej zastosujesz. Cóż mogłem na to poradzić? Ale w duchu pomyślałem, że moje marzenie równie źle się skończyło dla Capiego, jak i dla mnie. Mamy więc być rozdzieleni! Zmartwiłem się bardzo. Poszliśmy spać do naszego wozu, ale tym razem ojciec nas nie zamknął. Kiedy już leżałem, Mattia, który rozbierał się dłużej, szepnął mi do ucha: — Widzisz, że temu, którego nazywasz ojcem, nie wystarcza, aby jego dzieci pracowały, potrzeba mu także psów. Jeszcze nie przejrzałeś? Jutro napiszemy do matki Barberin. Ale nazajutrz trzeba było pouczyć Capiego; wziąłem go na kolana i łagodnie, często całując w łebek, wytłumaczyłem mu, czego się teraz od niego wymaga. Poczciwy, jakże na mnie patrzał i jak słuchał! Kiedy oddałem smycz w ręce Allena, jeszcze raz wytłumaczyłem wszystko pudlowi, a on był tak rozumny, taki posłuszny, że się nie sprzeciwiał i choć ze smutkiem, poszedł za moimi braćmi. Mattię i mnie ojciec postanowił sam zaprowadzić do dzielnicy, gdzie mogliśmy najwięcej zarobić. Przeszliśmy więc cały Londyn i dotarliśmy do tej części miasta, gdzie domy były ładne, z portykami, a ulice szerokie, przecinające parki i ogrody. Chodniki na tych wspaniałych ulicach były także szerokie i zupełnie nie spotykało się tu biedaków w łachmanach i z wygłodzonymi twarzami, tylko piękne, szykowne panie - i lśniące świeżym lakierem powozy, zaprzężone w śliczne konie. Na kozłach zaś siedzieli wielcy i grubi stangreci z upudrowanymi włosami. — Do domu wróciliśmy późno, bo z West End do Bethnal-Green było daleko. Capi też już wrócił i był w dobrym humorze, ale straszliwie ubłocony. Ucieszyłem się na jego widok, natychmiast wytarłem go suchą słomą, owinąłem w barani kożuszek i wziąłem do swego łóżka. Trudno powiedzieć, kto z nas był bardziej szczęśliwy: on czy ja! Tak trwało przez wiele dni: wychodziliśmy rano i wracaliśmy dopiero wieczorem po odegraniu całego naszego repertuaru w tej lub w innej dzielnicy. Capi zaś szedł z Allenem i Nedem pokazywać swoje sztuczki. Ale któregoś wieczoru ojciec powiedział, że jutro mogę go zabrać z sobą, bo chłopcy muszą zostać w domu. Ucieszyliśmy się bardzo, Mattia i ja, i powiedzieliśmy sobie, że dziś musimy zarobić dużo pieniędzy, żeby zachęcić tym moich rodziców do zwrócenia nam Capiego na stałe. Postanowiliśmy więc się nie oszczędzać. Starannie wyczesaliśmy i wyszczotkowaliśmy psiaka i zaraz po śniadaniu wyruszyliśmy do dzielnicy, gdzie, jak wiedzieliśmy, przechodnie chętnie sięgają do portmonetek. Czekała nas droga przez cały Londyn. Tak się fatalnie złożyło, że od dwóch dni mgła wisiała nad miastem. Niebo, a raczej to, co w Londynie nazywa się niebem, wyglądało jak jedna wielka chmura czerwonej pary, ulice zaś spowite były szarawym, nieprzejrzystym dymem, przez który nie widziało się dalej niż na parę kroków. Na ulicach było pusto, a jeżeli ktoś wyglądał z okna, to nie mógł dojrzeć Capiego. Źle się więc zapowiadały nasze zarobki i Mattia klął mgłę, tę przeklętą angielską jog, nawet sobie nie wyobrażając, jaką usługę odda nam ona za chwilę