Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
— Tak jest, łaskawy panie. Hrabianka Pia miała cztery lata, gdy zmarła jej matka. — A macocha była jeszcze bardzo młoda? — Tak. Miała niewiele ponad dwadzieścia lat. Była naprawdę piękna, jak z obrazka. Nikt nie spodziewał się po niej nic złego. Miała cudowne czarne oczy i również czarne, lśniące włosy. Do tego biała, delikatna twarzyczka i czerwone usta. Wszyscy byli zachwyceni jej urodą. Zdawało się, że paraliżuje ludzi wzrokiem, jakby z jej oczu buchały płomienie, sam widziałem. Hans Ried uśmiechnął się. — No, drogi Merklu, czy naprawdę była tak bardzo piękna? Ochmistrz uśmiechnął się także. — Tak, łaskawy panie. Nigdy nie widziałem piękniejszej kobiety. Sądzę zresztą, że wszystkich oczarowała. Przez chwilę obaj mężczyźni milczeli. Hans Ried myślał o tamtej cu- downej kobiecie, która tak go omotała, że zapomniał dla niej o wszystkim. A potem okazała mu swoje fałszywe, wyrachowane serce i podły charakter. Potrafił postawić się na miejscu hrabiego Buchenau i zrozumieć, dlaczego stronił od ludzi po tak przykrym doświadczeniu. Zmusił się do porzucenia tych myśli. — Ile lat ma teraz hrabianka, Merklu? — Skończyła siedemnaście, łaskawy panie. — I mieszka tylko ze swoim ojcem na zamku? — Tak, o ile wiem, nigdy nie opuściła Buchenau, nie była nawet na pensji dla dziewcząt. Powiadają, że hrabia nie chce jej nigdzie puścić. Wychowuje ją w szczególny sposób. Dzieciństwo miała takie, jakby była chłopcem. Hrabia nie dopuścił do niej nawet wychowawczyni. Obawiał się, że kobieta mogłaby mieć zły wpływ na hrabiankę. Sądzę, że stał się zacię- tym wrogiem wszystkich kobiet. Sam kształcił swoją córkę we wszelkich dziedzinach wiedzy. Uczył ją języków obcych. Oboje mają lepszą orientację w gwiazdozbiorach na niebie niż w sprawach ziemskich. Pastor przychodził raz w tygodniu i dawał jej lekcje religii oraz gry na fortepianie. Hrabia zawsze był przy tym obecny. Zdaje mi się, że jego jedynym celem życio- wym stało się wychowanie córki. Po części ma ona taką wiedzę, jakiej nie powstydziłby się żaden profesor, a zarazem w niektórych sprawach wyka- zuje wręcz dziecięcą naiwność. Ubrana po męsku, włóczy się po okolicy, najczęściej konno i zawsze sama. Wszyscy, którzy ją znają, lubią ją za natu- ralność i dziewczęcy urok. Jest życzliwa nawet w stosunku do najpro- stszych ludzi. Ale szaleje po polach zupełnie jak chłopiec. Na pewno nikt nie traktuje jej poważnie, jak przystało na wytworną młodą damę. Zresztą nie ma w tym nic dziwnego. Od kiedy hrabia się rozwiódł, na zamek w Buchenau nie przybyła z wizytą żadna kobieta, od której Pia mogłaby się czegoś nauczyć. Jedyną kobietą, oprócz pokojówek, jest tam gospodyni — pani Doraemann. Mieszkała tam jeszcze za życia pierwszej żony hrabiego. Ale ta dzielna osoba jest tylko skromną, prostą kobietą. Za swoim panem i za Pia poszłaby w ogień, ale cóż z tego — nie przekaże przecież hrabiance manier wytwornej damy. Hrabia nie chce jednak, by jego córka była inna. Jest zadowolony z rezultatów swojej pracy wychowawczej. I rzeczywiście — trudno jest sobie wyobrazić bardziej radosne i dobroduszne dziecko niż Pia. Patrząc na nią, człowiek mimowolnie się śmieje, nawet jeśli przedtem nie był w dobrym nastroju. To zupełnie tak, jakby słońce stawało się jaśniejsze tam, gdzie ona się pojawia. Mniej więcej rok temu na zamek Buchenau wtargnęła baronowa Soltau. Ta niezwykle energiczna osoba zastąpiła drogę hrabiemu i jego córce podczas spaceru w parku. Oświad- czyła, że tak dłużej już być nie może. Pia nie powinna już wałęsać się w chłopięcym ubraniu. Koniecznie musi mieć jakąś damę do towarzystwa lub guwernantkę. Baronowa Soltau powoływała się na swoją przyjaźń z matką Pii. Tym umotywowała i usprawiedliwiła swoje wtargnięcie. Jednak hrabia uprzejmie i bardzo zdecydowanie odrzucił wszelką ingeren- cję w swoje plany wychowawcze. Powiedział jej, że tylko jedno jest dla niego ważne, mianowicie, aby jego córka wyrosła na szczerą, prawdomów- ną kobietę, aby nie uczyła się głupich konwenansów i zakłamanych manier. Na wszystko inne przyjdzie jeszcze czas. Mimo usilnych starań baronowa Soltau musiała opuścić zamek, nie dopiąwszy swego. A hrabianka Pia z właściwą sobie fantazją nazwała swojego wierzchowca “Guwernantką". 16 - Ludzie nazywają to Śmiejąc się wyjaśniała, że odtąd nie będzie się już włóczyła bez damy do towarzystwa. I wszystko zostało po staremu. Długa przemowa wyczerpała ochmistrza. Hans von Ried słuchał jej z wyraźnym zainteresowaniem. Czasami uśmiechał się nieznacznie. Myślał o swoim porannym spotkaniu z hrabian- ką i jej “guwernantką". Ta mała szlachcianka zaintrygowała go swoją orygi- nalnością. Miał również ochotę zobaczyć znowu hrabiego Buchenau. — To bardzo interesujące, drogi Merklu. Ale skoro hrabia żyje odcięty od świata, to wątpię, że byłby rad z mojej wizyty. Merkel uśmiechnął się. — Z całą pewnością tak, łaskawy panie. Paru starych przyjaciół wciąż go jeszcze odwiedza, ale niezbyt często. Czasami zdarza się nawet, że gdy przyjadą, są przez hrabiego odprawiani. Ma on opinię dziwaka. Nie jest za bardzo towarzyski. Starzy przyjaciele składają mu wizyty już chyba tylko z przyzwyczajenia. Ale może męczy go spotykanie się akurat z tymi ludźmi, którzy byli świadkami jego tragedii. Boi się pewnie, że zaczną po- ruszać ten temat. Dla jego córki ta sprawa stanowi całkowitą tajemnicę. Nigdy o tym przy niej się nie wspomina. Wiem to od gospodyni. Pani Dornemann jest osobą, z którą można rozsądnie porozmawiać