Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
— Niewątpliwie, lecz jeśli doktor Amadiro zostanie skutecznie oczerniony, zapewne poniesie dotkliwszą karę niż ja. Dlaczego po prostu nie doręczy pan tej wiadomości od razu? W ten sposób jeśli doktor wyjaśni mi kilka spornych kwestii, unikniemy problemów z oskarżaniem oraz oszczerstwem. Cicis zmarszczył się i rzekł z uporem: — Powiem o tym doktorowi Amadiro, ale będę usilnie doradzał, żeby pana nie przyjmował. I zniknął. Baley znów spokojnie czekał, podczas gdy Gremionis machał rękami i mamrotał pod nosem: — Nie możesz tego robić, Baley. Nie możesz. Wywiadowca uciszył go gestem. Po kilku minutach, które Baleyowi zdawały się wiecznością, Cicis powrócił niezwykle rozgniewany. — Doktor Amadiro zajmie moje miejsce za kilka minut i porozmawia z panem. Ma pan czekać. — Nie ma sensu czekać — odpowiedział natychmiast Baley. — Pójdę prosto do biura doktora Amadira i tam z nim porozmawiam. Wyszedł z szarego kręgu i energicznym gestem pokazał Daneelowi, żeby przerwał połączenie. — Nie możesz w ten sposób mówić do ludzi doktora Amadira, Ziemianinie — powiedział Gremionis jękliwym głosem. — Właśnie że mogę. — Każe wyrzucić cię z tej planety w ciągu dwunastu godzin. — Jeżeli nie zrobię postępów w rozwiązywaniu tej sprawy, i tak zostanę wyrzucony w ciągu dwunastu godzin. — Partnerze Elijahu — rzekł Daneel — obawiam się, że pan Gremionis ma rację. Światowa Legislatura nie może uczynić nic poza deportowaniem ciebie, gdyż nie jesteś obywatelem Aurory; Mimo to mogą nalegać, żebyś został surowo ukarany na Ziemi i tamtejsze władze spełnią ich życzenie. W tej sprawie nie będą mogli odrzucić tych żądań. Nie chciałbym, żeby cię skrzywdzono, partnerze Elijahu. — Ja też nie chciałbym tego, Daneelu, ale muszę zaryzykować — odparł posępnie Baley. Następnie zwrócił się do Gremionisa i rzekł: — Przykro mi, że wyjawiłem, iż mówię z pańskiej posiadłości, musiałem coś zrobić, żeby skłonić Amadira do rozmowy, a czułem, że ten fakt może mieć dla niego znaczenie. W końcu powiedziałem prawdę. Gremionis tylko potrząsnął głową. — Gdybym wiedział, co ma pan zamiar zrobić, panie Baley, nie pozwoliłbym panu skorzystać z mojego nadajnika. Jestem pewien, że zostanę wyrzucony z pracy i nie wiem — dorzucił z goryczą — w jaki sposób ma pan zamiar wynagrodzić mi to? — Zrobię, co będę mógł, panie Gremionis, żeby nie stracił pan swojej posady. Jestem przekonany, że nie będzie pan miał kłopotów. Jednak jeśli nie uda mi się, może pan opisać mnie jako szaleńca, który obrzucał pana najdziwniejszymi oskarżeniami i wystraszył pana groźbami oszczerstwa, tak że pozwolił mi pan użyć nadajnika. Jestem pewny, że doktor Amadiro uwierzy panu. W końcu już wysłał mu pan notatkę ze skargą, że pana szkaluję, prawda? Baley podniósł rękę w pożegnalnym geście. — Do widzenia, panie Gremionis. Jeszcze raz dziękuję. Niech pan się nie martwi i pamięta, co powiedziałem o Gladii. Eskortowany przez kroczących tuż przed nim Giskarda i Daneela, Baley opuścił apartament Gremionisa. Kiedy znalazł się na otwartej przestrzeni, stanął i spojrzał w górę. — Dziwne — rzekł. — Nie przypuszczałem, że minęło tyle czasu, nawet jeśli dzień jest tu krótszy od standardowego. — O co chodzi, partnerze Elijahu? — spytał zaniepokojony Daneel. — Słońce zaszło. Nie pomyślałem o tym. — Jeszcze nie zaszło, sir — wtrącił się Giskard. — Mamy prawie dwie godziny. — Nadchodzi burza, partnerze Elijahu — rzekł Daneel. — Chmury gęstnieją, ale burza nadejdzie dopiero za jakiś czas. Baley zadrżał. Sam mrok go nie przerażał. Prawdę mówiąc, kiedy było się w Zewnętrzu, noc, sugerująca istnienie bliskich ścian, była przyjemniejsza od dnia, który poszerzał horyzonty 1 otwierał przestrzeń we wszystkich kierunkach. Sęk w tym, że teraz nie był to ani dzień, ani noc. Ponownie usiłował przypomnieć sobie, jak się czuł, gdy złapał go deszcz, kiedy był w Zewnętrzu. Nagle przyszło mu do głowy, że nie wie, jak to jest, kiedy pada śnieg, i nawet nie widział tych kryształków zamarzniętej wody Młodzież czasem jeździła na sankach lub łyżwach i wracała wrzeszcząc z emocji — on jednak zawsze pozostawał w murach Miasta. Ben próbował kiedyś wykonać parę nart według wskazówek znalezionych w jakiejś starej książce i zarył się do pasa w zaspie śnieżnej. Nawet własny syn nie potrafił dostatecznie obrazowo opisać, jaki jest śnieg. Ponadto nikt nie odwiedzał Zewnętrza, jeśli naprawdę padało. Baley zauważył, iż przynajmniej w jednej sprawie wszyscy byli zgodni: pada wyłącznie wtedy, gdy jest bardzo zimno. Teraz nie było zbyt zimno, a te obłoki wcale nie musiały oznaczać, że będzie deszcz. Niebo w pochmurne dni także inaczej wyglądało na Ziemi. Tam chmury są jaśniejsze, szaro — białe, nawet kiedy zasłaniają całe niebo. Tutaj przechodzące przez warstwę obłoków światło — a raczej jego resztki — dawało upiornie żółtawe zabarwienie. Czy to dlatego, że słońce Aurory było bardziej pomarańczowe? — Czy kolor nieba nie jest… niezwykły? — zapytał. — Nie, partnerze Elijahu — odparł Daneel, spoglądając w górę. — To burza. — Czy często miewacie tu takie burze? — O tej porze roku — tak. Czasem huragany. Nie ma w tym niczego dziwnego. Zapowiadano burzę we wczorajszej prognozie pogody, powtórzonej dziś rano. Minie przed świtem, a polom przyda się wilgoć. Ostatnio było trochę za mało opadów. — Robi się zimniej, prawda? Czy to również normalne? — Och, tak. Wejdźmy do poduszkowca, partnerze Elijahu. Można w nim włączyć ogrzewanie. Baley kiwnął głową i poszedł do pojazdu. — Zaczekaj. Nie zapytałem Gremionisa, gdzie znajduje się posiadłość albo biuro Amadira — przypomniał sobie nagle