Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Wśród papierów Gravesa była również mapa terenów południowego Oregonu wokół Zbiornika Drewsa. Znajdowały się na niej, narysowane ołówkiem, niewielkie strzałki i jakieś symbole, wyznaczające wijącą się, prowadzącą na północ drogę. Pan Ichino prześledził ten szlak aż do miejsca, gdzie kończył się on gwałtownie w odległości około dwudziestu kilometrów od jego chaty. Droga kończyła się w absolutnie dzikim rejonie tej krainy, górzystym i porośniętym gęstym, sosnowym lasem, stanowiącym jeden z najbardziej odizolowanych od cywilizacji rejonów, jakie pozostały w Oregonie. Na mikrofilmie były jeszcze jakieś papiery, kontrakt zawarty przez Gravesa z dwoma przewodnikami, a także niemożliwe do odczytania notatki. Pan Ichino oderwał wzrok od obrazu z rzutnika i przetarł oczy. Coś uderzyło głucho o ścianę chaty, jakby ocierając się o nią. Ichino podbiegł do okna i zauważył jakiś cień znikający w ciemności, wśród drzew na granicy leśnej przecinki. Niewiele widział; śnieżna zamieć uniemożliwiała ocenę odległości. W niknącym świetle łatwo było o pomyłkę. A przecież głuchy dźwięk nie wziął się z jego wyobraźni. Mógł to być śnieżny nawis, który oderwał się od jakiejś sosnowej gałęzi. Pan Ichino jednak wątpił w to. 7 Po wieczornym posiłku Nigel stał niezdecydowany w korytarzu bazy, machinalnie obracał w palcach jakąś monetę i zastanawiał się, co zrobić z kilkoma godzinami wolnego czasu, jakie mu jeszcze pozostały. Pomyślał, że najprawdopodobniej będzie samodzielnie kontynuował badania. Ponownie obrócił monetę i spojrzał na nią. Była to angielska jednopensówka, jakie zwykle zbiera się na szczęście. Uwagę Nigela przykuła drobna wada. W pobliżu daty jej wytłoczenia - tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt dwa - była skaza, niewielki bąbelek metalu o średnicy około jednej dziesiątej milimetra. Znajdowała się ona na rewersie, na którym widniało wyobrażenie wirującej spirali Galaktyki, na której wytłoczono również lwa - symbol Wielkiej Brytanii. Był to przemijający hołd dla krótkotrwałej europejsko-amerykańskiej współpracy w dziedzinie badań kosmosu. Nigel dokonał szybkiego przeliczenia wielkości: dysk Galaktyki miał około stu tysięcy lat świetlnych średnicy, a zatem... wynik zaskoczył go. Biorąc pod uwagę skalę przedstawionej na monecie Galaktyki, niewielki bąbelek i przedstawiałby kulę o średnicy tysiąca lat świetlnych. Wewnątrz tej kropki mogłoby krążyć ponad milion gwiazd. Nigel wpatrywał się w maleńką skazę. Oczywiście znał doskonale liczby, z jakimi ma do czynienia astronomia, jednak takie spojrzenie stanowiło coś zupełnie innego. Przestrzeń o średnicy tysiąca lat świetlnych, rozciągająca się wokół Ziemi, oznaczała dla człowieka wielką otchłań, znacznie przekraczającą to, co ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić, nawet korzystając z analogii. Gdy Nigel ujrzał to jako niewielką plamkę na wytłoczonym na monecie obrazie Galaktyki, nagle uzmysłowił sobie, jak musiał postrzegać rzeczywistość Snark, a prawdopodobnie również istoty, które zbudowały ten statek. Cywilizacje niczym drobne ziarenka piasku. Gigantyczne korytarze w czasie i przestrzeni. Jeszcze raz obrócił monetę w dłoniach, czując w nich osobliwy dreszcz. - Ach, witam pana! - usłyszał. Rozejrzał się. Obok stał Sanges. - Witam - odpowiedział. - Koordynator wysłał mnie, żebym zaprosił pana do jego biura. - Rozumiem. Już, za sekundę. Muszę jeszcze przywitać się z najlepszym przyjacielem mojej żony. - Ach... nie wiedziałem, że jest pan żonaty. - Nie jestem żonaty. Miałem na myśli to, że muszę się wysikać. - Ach, tak... To bardzo zabawne. Gdy Nigel wyszedł z toalety, Sanges ciągle na niego czekał. Sytuacja wydawała się dziwna. Dlaczego Valiera chciał, żeby w drodze do jego biura towarzyszyła mu eskorta? - Czy zapoznał się pan z nowymi dyrektywami dotyczącymi załogi Stanowiska Siódmego? - spytał Sanges swobodnym tonem, kiedy wędrowali korytarzem. - Nie mam czasu nawet na to, żeby się wysmarkać- odrzekł Nigel. - A powinien pan je przeczytać. Prawdopodobnie nie dostaniemy tu żadnych nowych ludzi. Nigel zatrzymał się na chwilę, spojrzał na Sangesa ze zdziwieniem, a potem ruszył dalej. - To idiotyczne - skomentował. - Pewnie tak, ale będziemy musieli oswoić się z tą myślą. - Nie wygląda na to, żeby ta wiadomość szczególnie pana zaniepokoiła. Sanges uśmiechnął się. -Nie, niezmartwiłem się - przyznał. - Powinniśmy posuwać się w naszych badaniach nader ostrożnie. Staranność zostanie wynagrodzona. Nigel spojrzał na niego, ale nic nie powiedział. Dotarli do biura Valiery i Sanges gestem zaprosił Nigela do środka, a sam pozostał na korytarzu. Valiera już czekał i zaczął rozmowę od jowialnych uwag na temat zaaklimatyzowania się Nigela w Stanowisku Siódmym, organizacji pracy, systemu zmian oraz jakości tutejszego jedzenia. Nigel był zadowolony, że brak atmosfery na Księżycu uniemożliwia wymianę uwag na temat pogody. Nieoczekiwanie Valiera uśmiechnął się sympatycznie i powiedział: - Ale wygląda na to, Nigel, że najtrudniejszym aspektem mojej pracy jesteś ty. Nigel uniósł brwi ze zdziwienia. - Ja? - spytał niewinnym tonem. - Jesteś człowiekiem szanowanym. Masz poza tym specyficzną umiejętność przetrwania, nawet jeśli wyżsi rangą przedstawiciele organizacji, w których pracujesz, padają ofiarą wydarzeń. Trudno mi będzie kierować zespołem, mając w nim tak znanego człowieka. - Zatem nie kieruj. - Nie rozumiem... - Pozwól, by wydarzenia biegły swoim torem. Nie staraj się wpływać na ich następstwo. - To niemożliwe. - Dlaczego? - Jestem pewien, że rozumiesz przyczynę. - Obawiam się, że nie. - Pracuję pod naciskiem. - Valiera ostrożnie dobierał słowa. - Inni również dobijają się o to stanowisko. Jeśli nie będę miał rezultatów... - Tak, tak, pojmuję - stwierdził Nigel, nachylając się w fotelu w stronę szefa. - Każdy chce rezultatów niczym gotowych puszek, które pojawiają się przy końcu linii produkcyjnej