ďťż

Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

— Nic, minęło jak ta nocka letnia. Czasem tylko strzyknie coœ w boku, jak się zapomnę i coœ ciężkiego wezmę pod pachę. Grapszę starego niełatwo dobić, o nie, rybeńki — œmiał się siadajšc przy ogniu. — Prosimy, profesorze, niech pan siada — zapraszała Mirka stojšcego wcišż przyrodnika. — Nie jestem profesorem, ot tak, z amatorstwa się kocham w przyrodzie. Mój zawód jest całkiem inny — uœmiechnšł się, ale nie dodał nic więcej. — Łaziliœmy dziœ po lesie i pan znalazł ciekawe roœlinki, ciekawe — przecišgnšł Grapsza.. — Kogo tam nosi motorem po nocy? - zasłuchał się w niedaleki warkot, spojrzał przy tym uważnie na swego sšsiada. — Ech, to doktor. Jakiœ pacjent pewnie, Biedak, musi zrezygnować ze swoich węgorzy, To chyba najcięższe umartwienie dla niego — zaœmiała się Mirka. Niosšc chrust na ogień, Kostek zawadził gałęziš o połę dziwacznej kurty przyrodnika. Błysnęło coœ spod niej w blasku ogniska. Kostek aż œwisnšł cichutko przez zęby, tak go to zaskoczyło. Od tej chwili uważniej spoglšdał na dziwacznego wczasowicza, — A gdzież Pietrek. i ten... no, jakże mu... aha,. Gabryœ? — pytał Grapsza rozglšdajšc się dokoła. — Pojechali wczoraj do Wojtun. Czekamy ich lada chwila,, OdwieŸli kajak i rano już mieli wrócić piechotš. Niepokoimy się o nich — objaœniła Mirka.. — Do Wojtun pojechali? Nad rzekš rosnš tam bardzo cenne i rzadkie zioła — przypomniał sobie przyrodnik. Grapsza milczał wpatrzony w ogień. — A może by tak poskoczyć po nich? — zapytał wreszcie swego towarzysza. — Można będzie. Ale poczekajmy jeszcze, Przyjemnie się siedzi w tak miłym towarzystwie. Przypominajš się czasy młodoœci, też się podobnie biwakowało. PóŸniej możemy pojechać, jeżeli nie wrócš. Zobaczymy po drodze, czy œlimaczki ugrzęzły w tych słodkich pułapkach, coœmy je postawili — zaœmiał się. Od prawej strony polany, ze œcieżki wiodšcej wzdłuż jeziora, wychynęła nagle biała postać, Krut zerwał się, warczšc, Julek poskoczył do przodu. Usłyszeli jego spokojny głos. — Ależ bardzo się cieszymy, pani doktorowo, prosimy do ognia. Kostek zauważył porozumiewawcze, pełne zdziwienia spojrzenie jakie zamienili ze sobš leœniczy i przyrodnik. — Męża wezwano do pacjenta. Przybiegł jakiœ mężczyzna. Mšż, jak to zawsze, od razu za torbę, do samochodu i pojechał. A ja przyznam... — uœmiechnęła się tak rozbrajajšco, że wszyscy zaraz zwrócili się do niej ze szczerš sympatiš — przyznam, że zaczęłam się bać. Drzewa miałam już niewiele, więc pomyœlałam, że pobiegnę do państwa, przesiedzę, dopóki mšż nie wróci. Można będzie prawda, państwo mnie nie wyrzucicie? - szczebiotała, — Jeszcze mi się latarka popsuła w drodze przez las — uœmiechnęła się przepraszajšco. — Tak gadam,, ale to z radoœci, że nie jestem już sama. Nie znoszę samotnoœci, jeszcze w takim pustkowiu i nocš. Kostek wzišł jej ręki latarkę, chwilę przy niej majstrował, zabłysła mocnym œwiatłem, Oddał- jš kobiecie z uœmiechem. — Tylko wyłšcznik się zacišł. Proszę, już w porzšdku. — Pięknie dziękuję — rozejrzała się, wokoło. Cóż to, pana Pietrka nie ma? — A nie ma. Boimy się że go zatrzymała jakaœ uwodzicielka — trochę złoœliwie odparła Zoœka. --- Czekajš na niego, miał już rano wrócić razem z kolegš Nawet się niepokojš — nieoczekiwanie wtršcił się do rozmowy przyrodnik wstajšc i podchodzšc do pięknej blondynki, — Widzieliœmy się już wprawdzie, gdy gonišc chrzšszcza omal nie zdemolowałem państwu namiotu, ale to były takie szczególne okolicznoœci, że nie miałem nawet okazji przedstawić się, ...ski jestem — dokończył, ale ani pani Mery, ani nikt z obozowiczów nie dosłyszał w pełni brzmienia nazwiska. — Bardzo mi miło... Ale wtedy to pan nas naprawdę zaskoczył. Czy to ładnie dla byle żuka straszyć młodš kobietę? — zrobiła nadšsanš minkę. — Nieładnie, ale to był bardzo rzadki chrzšszcz, W tych stronach w zasadzie się go nie spotyka. Bo trzeba pani wiedzieć, że fauna Polski jest bardzo różnorodna i można wykreœlić niemal œciœle pasma przebywania okreœlonych gatunków tylko w okreœlonych strefach. Na przykład, jeżeli weŸmiemy... — Czy państwo wypijš herbaty? Bo kawa nam, się już niestety skończyła — przerażona długim wywodem Zoœka dosyć obcesowo wtargnęła w słowa przyrodnika. Herbata była za chwilę gotowa. Pili jš z przyjemnoœciš, rozmowa ożywiła się. Czasem tylko doktorowa spoglšdała na Zegarek szepcšc: — Tak póŸno, Ani mšż nie wraca, ani pan Pietrek. Ale już zaœmiewała się rozkosznie ż dowcipów Kostka, który przysiadł się do niej. Julek czekał na powrót Bończy. Ale i Marysia nie było widać. Pomyœlał, że uparty chłopak gotów był pójœć nawet do Wojtun, Podobała mu się koleżeńskoœć Bończy, zaufanie, jakie pokładał w Gabrysiu. Od nowa narastał niepokój o tamtš parę. Dochodziła dwunasta, a nic nie œwiadczyło, aby ktokolwiek z trójki miał zaraz powrócić. Chciał zagadnšć Grapszę i przyrodnika o wyjazd motocyklem na poszukiwania, wstrzymał się jednak z pytaniem, nie bardzo zdajšc sobie sprawę, dlaczego tak czyni. Wreszcie dobiegł ich z oddali warkot motoru. — O, mšż wrócił! — poderwała się pani Mery. — Muszę iœć, bo teraz on będzie niepokoił się o mnie... — urwała i zaraz powiedziała głosem nieco zażenowanym. — Skoro wróci pan Pietrek i ten drugi pan, proszę pas powiadomić, bo... bardzo się niepokoję... Pan Pietrek jest taki miły. Dziewczęta uœmiechnęły się zjadliwie. Kostek ofiarował się, że odprowadzi doktorowš. Przyjęła to wdzięcznie, wsunęła mu ršczkę pod ramię. Przyrodnik długo, długo patrzył za oddalajšcš się parš, westchnšł ciężko i zaczšł okutš laskš żłobić dziurę w ziemi. Od lasu doszedł ostry gwizd. Krut zerwał się machajšc ogonem. Maryœ — krzyknšł Julek z ogromnš ulgš. -— Uff, alem się zmachał. Byłem w Woj... — obok Grapszy Maryœ dostrzegł przyrodnika, urwał. — Kawał drogi zrobiłem, ale tych łobuzów nigdzie nie znalazłem. Mirka, dasz mi herbaty? — rzekł proszšco. Skinšł na Julka. Odeszli na bok. — Jak się dostałem do Wojtun? To najciekawsze. Posłuchaj, Poszedłem na przełaj do drogi, która prowadzi już potem wzdłuż rzeki. Tam sš takie rozstaje. Dochodzę do nich myœlšc, że stšd zawrócę, gdzie będę ganiał po nocy? Nagle słyszę głosy od drogi z Wyrajów. Przyczaiłem się, diabli wiedzš, kto może być