Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Za wcześnie na to. Zanim zaszli do domu pani Clark, spotkali po drodze kolejno czworo jego znajomych. Skinął im uprzejmie głową. Lady Morgan, choć także znała te osoby, pewnie ich w ogóle nie zauważyła. Ciekawe, pomyślał Gervase, jak prędko ktoś z nich odkryje, że księstwo Caddick wyjechali dziś rano do Anglii. Nie tylko w Anglii, ale i w Brukseli wybuchnie wtedy skandal. Niespełna dwa tygodnie temu, na pikniku w lesie Soignes, z rozmy-słem wystawił lady Morgan na plotki i domysły. Teraz, kiedy bynajmniej nie miał takiej intencji, mógł skompromitować ją znacznie bardziej. Nie była to, rzecz jasna, wyłącznie jego wina. I tak na pewno poszłaby do pani Clark, z nim czy bez niego. W tej sytuacji, pomimo iż było to niebezpieczne również i dla niego, wolał, aby poszła z nim. Pani Clark powitała ich na progu, a usłyszawszy opowieść lady Morgan, uścisnęła ją i zapewniła, że z najgorętszą chęcią zaoferuje jej schronienie, jeśli tylko nie będzie ona miała nic przeciw temu, by dzielić niewielki pokoik z panią domu. *** Żaden z podwładnych sir Charlesa Stuarta nie słyszał nic o losie lorda Alleyne'a Bedwyna. Gervase jasno widział, że zniecierpliwienie, jakie okazywano mu w poselstwie wczoraj, zmieniło się obecnie w alarm. Nie było innego logicznego wyjaśnienia nieobecności lorda Bedwyna niż to, że został ranny lub zginął w bitwie na południe od Waterloo. Podjęto działania, aby ustalić, czy list, który miał zawieźć do księcia Wellingtona, istotnie został doręczony. Gervase oznajmił swoją gotowość, aby jeszcze raz pojechać na miejsce bitwy. Obiecał, że po powrocie skontaktuje się z zespołem sir Charlesa i przekaże wszelkie dane, jakie uda mu się zebrać. Rzecz jasna, nie znalazł nic. Droga nadal pełna była ludzi i pojazdów zdążających w przeciwną niż on stronę, choć nie tak zatłoczona jak poprzedniego dnia. Las Soignes wciąż był usłany ciałami poległych. Pole walki bardziej niż kiedykolwiek sprawiało wrażenie piekła. Na temat losu Bedwyna nie zdołał jednak ustalić nic, choć rozmawiał z mnóstwem ludzi, a także odwiedzał napotykane po drodze chłopskie chaty. Szukał też na wozach z rannymi. Lord Alleyne Bedwyn zniknął z powierzchni ziemi - prawdopodobnie w sensie dosłownym. Gervase z ciężkim sercem wrócił do Brukseli. Jakąż nadzieję mógł jej zaoferować? Czy sama próba podtrzymywania w niej nadziei nie byłaby w tej sytuacji nieodpowiedzialnością? Ale zdążył się już przecież zorientować, że pomimo młodego wieku lady Morgan ma charakter. Nie jego rzeczą było dawać jej nadzieję czy ją odbierać. Jedyne, co mógł jej zaoferować, to fakty. Ani on, ani nikt z poselstwa nie zdołał trafić na żaden ślad jej brata. A jednak miał dla niej pewną nowinę. List, który wiózł lord Alleyne Bedwyn dla księcia Wellingtona, istotnie został dostarczony do rąk własnych dowódcy. 9 Jakie to dziwne, pomyślała Morgan, że serce człowieka chwyta się najmniejszego nawet skrawka nadziei, nawet jeśli nie ma ku temu żadnej rozumnej podstawy... I że życie mimo wszystko toczy się dalej. Szła właśnie alejką brukselskiego parku pod rękę z lordem Rosthor-nem. Po nieruchomej tafli stawu sunęły dumnie łabędzie, pozostawiając za sobą ślad w kształcie zwielokrotnionej litery V. Śliczny to był zakątek w samym sercu miasta, a piękny letni dzień podnosił jeszcze jego urok. Morgan, wyczerpana po wielu godzinach posługiwania rannym, czuła, jak w blasku słońca powoli uchodzi z niej napięcie. Nie rozmawiali o Alłeynie. Kiedy jedna z pań poprosiła ją do drzwi, a ona podszedłszy ujrzała, kim jest jej gość, zobaczyła zarazem w jego oczach odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie mogła zadać. — Nic? — spytała tylko. On pokręcił z powagą głową. - Nic. Może to głupie, że nie wypowiedzieli więcej ani słowa na ten temat. Ale cóż można było powiedzieć? Lord Rosthorn zaproponował, żeby zrobiła sobie godzinę przerwy i przespacerowała się z nim po parku. Pani Clark, która właśnie wstała po paru godzinach kradzionego snu, też była zdania, że Morgan potrzebuje trochę odpoczynku i świeżego powietrza, i zwolniła ją na godzinę z obowiązków. Być może to zapracowanie obu pań było przyczyną, że żadna nie pomyślała o tym, by Morgan zabrała ze sobą służącą, tak aby uczynić zadość względom przyzwoitości. No, ale w tym domu wszystkie służące miały mnóstwo zajęć... A poza tym względy przyzwoitości i etykiety wydawały się w tych okolicznościach doprawdy bez znaczenia. Alleyne najprawdopodobniej nie żył. Ale umysł Morgan nie potrafił pojąć i zaakceptować okrutnej rzeczywistości. Jeszcze nie