Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
— Pamiętaj, że strumyki, przez które galopowaliśmy, są teraz wezbranymi potokami. I już parę godzin temu te przeklęte chmury uniemożliwiły nam przesłanie sygnałów świetlnych. Jeśli się nie przejaśni, mogą upłynąć dni, zanim zdołamy się przegrupować. — To prawda, panie… — adiutant nie potrafił wymyślić nic, co zanegowałoby tę ponurą wizję. — Dobrze — odezwał się Egilrude. — Mimo wszystko każ zbudować ognisko sygnałowe i utrzymywać je przez całą noc. Ustaw za nim moją tarczę, niech służy jako znak dla zwiadowców na wzgórzach. Wyznacz jakiegoś oficera, żeby cię zmienił o północy, i każ mu obudzić mnie rano. — Odwrócił się i zszedł po schodach. Deszcz padał przez cały następny dzień, ale kolejnej nocy pogoda się poprawiła. Światło poranka przebiło się przez poszarpane krawędzie odpływających obłoków i rozbłysło na świeżym śniegu pokrywającym grań Karpash. Kiedy słońce ogrzało wilgotne, zalesione stoki, znad ziemi uniosły się skłębione kotary mgły, które załamując się i rozpraszając słoneczny blask, stworzyły nieziemsko piękny widok. Jednak wartownicy na wieży niedługo mogli się cieszyć pięknem krajobrazu. Ten sam blask poranka odsłonił nieprzyjacielskie oddziały opasujące twierdzę i przygotowujące się właśnie do ataku. Obrońcy posłali sygnały świetlne z rozkazem przysłania posiłków, ale na próżno. Las był wilgotny, zatem atakujący nie mogli posłużyć się ogniem. Do połowy poranka udało im się jednak opróżnić fosę za pomocą rowu wykopanego w stoku wzgórza. Wkrótce potem okryte deskami tarany zaczęły bić o wrota. Z dobrym skutkiem. W południe brama została wygięta i wkrótce padła. Koryntiańczycy wdarli się do środka. Król Conan i hrabia Prospero zatrzymali się na jakiś czas, aby przygotować plany i uzupełnić zapasy, a następnie ruszyli z głównymi siłami do Koryntii, przełamując silny opór na przedgórzu Karpash. Po drodze zbierali resztki żołnierzy zwiadu poprowadzonego kilka dni wcześniej przez generała Egilrude. Ekspedycja ta napotkała w górach złą pogodę i rozproszyła się, mimo to walcząc z przeważającymi siłami przeciwnika związała obrońców na kilka dni, przyczyniając się tym samym do oczyszczenia drogi na południe. Największą wagę miało przybycie jednego z kurierów Egilrude. Żołnierz ów przywiózł ze sobą szczegółową mapę z oznaczoną najlepszą trasą przemarszu przez góry Karpash. Twierdził, że nieznana przełęcz jest niska, płaska i prawie nie broniona. Cieszyła się złą opinią i unikano jej ze względu na miejscowe wierzenia dotyczące sił nadprzyrodzonych. Te jednak nie mogły stanowić zagrożenia dla wielkiej aquilońskiej armii. Tak więc wojska króla Conana parły w stronę gór najszybciej jak się dało. Głęboko w górach napotkano, zgodnie z zapowiedzią kuriera, twierdzę zbudowaną na podejściu do przełęczy. Wiadomo było, że jest to najdalszy punkt osiągnięty przez Egilrude i jeśli generał istotnie nie posunął się dalej, to niewielka była szansa znalezienia go przy życiu. Twierdza była opuszczona i splamiona krwią. Wieśniacy i nieprzyjacielscy żołnierze uciekli na wieść o zbliżaniu się Conana. Cymmerianin i Prospero weszli do środka z kompanią wojska. Panujący tu trupi odór powiedział im, że ciała nie zostały pochowane. Nie naprawiono wyważonej furty, a suchą fosę wypełniały kamienie. Dziedziniec zasłany był trupami ludzi i koni. Ciała aqulońskich i koryntiańskich wojowników znaczyły drogę na wieżę, po spiralnych schodach czarnych od zaschłej krwi. Na samym szczycie, na parapecie baszty, pod blankami leżało sztywne ciało generała. Miał odciętą głowę, która leżała na środku podestu. Conan i Prospero omietli szczątki krótkim spojrzeniem. Potem odwrócili się i wdychając świeży górski powiew, patrzyli na wężową kolumnę ich armii maszerującej przez lesistą dolinę. — Marna to śmierć dla dzielnego żołnierza — zauważył Conan tocząc wzrokiem po górskich grzbietach. — Tak, Egilrude był dzielny — zgodził się Prospero. — Dzielny i porywczy. Jego gorliwość w trakcie tej misji mogła nas wciągnąć w wojnę z Koryntią i Brythunią. — Mam nadzieję, że nie — odparł Conan. — Nie jestem jeszcze gotów do walki z nimi. Ale wysłałem Publiusza, żeby spotkał się z ich posłańcami. Ufam, że załagodzi tę sprawę. — W takim razie będzie to jego największy dyplomatyczny wyczyn — zauważył Prospero odkorkowując bukłak z winem. — A tymczasem, z wojną, czy bez niej, uderzamy na południe — podniósł bukłak do ust. — Precz z Koth! — I śmierć Armiro! — przytaknął Conan i wziął bukłak od Prospera. — I jeszcze raz dzięki Egilrude za znalezienie nam drogi przez góry — spełnił libację, wylewając odrobinę wina. — Znalazł drogę, ale przy tym narobił nam w okolicy wielu wrogów — zauważył Prospero, spoglądając na skrwawioną głowę. — Egilrude nie był szczególnie litościwym człowiekiem — . wziął bukłak od króla i też ulał trochę wina. — Być może, ale był żołnierzem w każdym calu. — Conan odwrócił się i ruszył w stronę schodów. — Sprawię, by ogłoszono go bohaterem królestwa. 17. STAROŻYTNA ŚWIĄTYNIA Conan uznał marsz przez góry Karpash za mile widziany odpoczynek od trudów rządów, podbojów i dyplomacji. Potyczki z koryntiańskimi wojskami ustały, co zrozumiałe, bo obrońcy postąpiliby nierozsądnie zaczepiając potężną armię zajętą właśnie opuszczaniem ich terytorium. Baron Haik twardo bronił swej nemedyjskiej satrapii, a reszta posiadłości Conana znajdowała się we właściwych rękach. Pozostało teraz zadać decydujący cios w serce imperium Armira, w Koth. Cymmerianin codziennie zajmował się czymś na czele kolumny, osobiście doglądał wszystkiego i pracował przy torowaniu szlaku. Przez niezliczone stulecia, na nie używanym trakcie nagromadziły się przeszkody w postaci chaszczy, wiatrołomów i osuwisk. Przemarsz całej armii wymagał teraz budowy nowej drogi. Przy tej robocie umiejętności Conana nie ustępowały kunsztowi najwytrawni ej szych saperów. Jego tryb życia prawie nie różnił się od tego, jaki był udziałem zwykłych żołnierzy. Mimo to Conan nie zdołał uniknąć myśli o sprawach, które od dawna zaniedbywał. Myślał o Zenobii, swej wiernej królowej i o synu Connie, czynił sobie wyrzuty, że nie cieszy go ich miłe towarzystwo. Wiedział, że pada ofiarą jakiegoś pierwotnego niepokoju, który kazał mu raz po raz wyruszać w dal, w poszukiwaniu niebezpiecznych przygód