Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
A przy tym co tydzień wanna. Ja oto składam dwadzieścia reńskich: niech ich pani użyje na kąpiel. Dziecko syte, czyste i zajęte w miarę pracą daleko prędzej pojmie katechizm. Przekona się pani. Niechlujstwo jest pierwszym krokiem do złego. Jak sobie chcecie, nazwijcie mnie maniakiem, ale zaręczam, że w niższej klasie takiż wpływ na cnotę ma mydło jak w wyższej honor i zasady. Zaperzył się, gdy Magda się roześmiała. — Was to bawi, a to jest zupełnie poważne. — Ależ ja wierzę, doktorze — broniła się. — Zaśmiałam się myśląc, jakby to wygodnie było, żeby dla wyższej klasy istniały sklepiki z honorem i zasadami. — Sklepiki? Bagatela! Na nasze choroby i brudy trzeba by wskrzesić Herkulesa. My — to Augiaszowa stajnia. Słuchaj no, Sylwester, wiesz, że ma być zjazd lekarski i owacje dla Czechów? — A cóż! Wcale dobra myśl. Kiedyż to? — Latem podobno. U nas mają pasję do szopek, ale ta mi się szczególnie podoba. — Dlaczego? Czechy są z nas, Słowian, najrozumniejsi, mogą nam być przykładem. Dłoń bratnią nam podają. Należy ich uczcić. — Czcijcie zatem. Ja tam nie myślę. Doktor Czech, czy ja, tak samo zarżnie człowieka, jeśli się Bóg za nim nie ujmie. Gadać będą, jeść, pić, całować się, pisać brednie po gazetach, a ludzkość jak była chora, tak zostanie. — Mój drogi — wtrąciła żona. — Ty całe życie burczysz i krytykujesz, a pewnie w zjeździe uczestniczyć będziesz. — Bo muszę! Człowiek nabierze na siebie różnych ciężarów i wmówią w niego potem, że to obowiązki. — Niech to pana pocieszy, że tak jest z każdym — rzekła Berwińska. — Bajesz! — zaśmiał się Sylwester. — Obiorą cię prezesem, palniesz mówkę, wyściskacie się z Czechami. Kapitalna okazja. Ja bym na ten czas zapisał się do waszego cechu. Ale to jeszcze dalekie rzeczy. Tymczasem mamy komitet do urządzania bezpłatnych śniadań i nocnych przytułków na zimę. Ma być świetny bazar na ten cel przed świętami. Panie mają sprzedawać. Bufet, muzyka, koncert! Przygotuj się, że cię skarotują do nitki. — Mnie? Czy ja wariat tam chodzić! To jest uprawniony rozbój na gładkiej drodze. Mam nadzieję, że pani, panno Magdo, nie będzie wśród tych dam, które w tej roli są wstrętne. Osiecka poczerwieniała z przykrości wobec milczenia Sylwestra, ale Magda odparła wesoło: — Nie. Bądź pan spokojny. Tam będą tylko damy szanowane i pełne godności. Mnie już wykluczono z tego czcigodnego grona. — A, prawda. Słyszałem, że już teraz gorszą się, czemu pani nie idzie za Oryża. Szczególna pretensja! Powiadam: onegdaj swataliście ją z Osieckim! Coście się tak raptem jej losem zajęli, albo wam brak własnych spraw? — Ma pan rację! — zawołała Osiecka. — Czego oni się na nas uwzięli? Ten nieszczęsny Oryż dwa lata był u nas prawie domownikiem i nikt na to nie zwracał uwagi. Teraz, gdy się wyniósł, wytworzono o nas bajkę miejską. — Nie byłoby nic dziwnego, żeby się w pannie Magdzie zakochał i po pijanemu chwalił się z jej uprzejmości. Stąd plotka — rzekł Sylwester. — O, co to, to nie! — oburzyła się Magda. — Oryż był mi rzetelnym kolegą, a on nie zwykł nawet prawdą się przechwalać, tym bardziej zmyślone historie prawić. Ludzie nie mieli na razie innej nowinki, ktoś im tę podsunął i poszła w kurs, rosnąc do olbrzymich rozmiarów. Ludzie i tak byli dla mnie wyjątkowo łaskawi. Teraz sobie to spłacają. Cóż robić! — minie i to! — Lubię panią za to! — zawołał doktor. — Mówiłem dziś żonie: — Ona jest tak zdrowa i zajęta, że pewnie mniej się tym martwi od ciebie. — Tak, ale ślad w życiu zostanie — rzekła Berwińska. — Smutne to, gdy się ludzi już lekceważy. Sylwester wstał i zaczął się żegnać. Nikt go nie zatrzymywał, a gdy wyszedł, Osiecka rzekła: — I ten już więcej nie przyjdzie. — Bardzo dobrze — zaśmiał się doktor. — Obmowa i plotka to wialnia i sortownik przyjaciół. Zostanie się mało, ale rzetelnych. A teraz, gdy ten poszedł, powiem wam nowinę. Onegdaj widziałem w mieście Faustangera. Szedł otulony w płaszcz, alem go poznał po utykaniu na lewą nogę. Była ona w moich doktorskich rączkach po pojedynku i pamiętam tę kurację. Otóż zdziwiło mnie, skąd się tu wziął nagle. Z tego się wywiąże komplikacja, zobaczycie. Należałoby ostrzec pana Filipa. Rotmistrz, gdy sobie pałkę zaleje, bywa straszny. — Ja się do tego nie wtrącam! — zawołała Osiecka. — Błazen nas się wyrzekł, Magdę oszkalowal, progu mego więcej nie przestąpi ani też chcę wiedzieć o jego romansach i awanturkach. Nawarzył piwa, niech pije. Berwińska spojrzała na Magdę. Miała twarz zupełnie spokojną. Pomyślała więc, że Filip musiał ją utracić ostatecznie. VI Gdy ksiądz Oryż wrócił z Krakowa, zastał synowca rozlokowanego na probostwie, które wskutek tego wyglądało jak knajpa. Gdyby nie wpływ i opinia Magdy, nastąpiłoby zapewne zaraz zerwanie dyplomatycznych stosunków; ale ksiądz naukę zapamiętał, więc wyrzucił tylko synowca ze swojej sypialni i pozwolił mu resztę plebanii zadymić złym tytoniem, rysować po ścianach i zabłacać podłogi. Malarz przez parę dni umyślnie czynił to z całą ostentacją, by wywołać burzę; ale widząc, że stryj jakby nie widział go, stracił gust w dokuczaniu. Przeniósł swoje penaty do kuchni, gdzie uczył kucharkę sprośnych piosenek, ale ta, stara i przygłucha, znosiła to także filozoficznie, więc i tam się Oryż prędko znudził. Zwiedził miasteczko, pochwycił kilka typów do swej teki i doczekał uroczystego święta. Wtedy, podczas nabożeństwa, przedrzeźniał stryja na ambonie pewny, że przecież wywoła scenę; ale i to zniósł proboszcz