Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Robił wszystko, aby ten cel osiągnąć, nawet amputował rękę, aby móc eksperymentować na sobie. I oto teraz ktoś inny doszedł do tego nie ponosząc aż takich ofiar. John William Ridge powinien osobiście przekazać swoje odkrycie ludziom. EPILOG “Ciołkowski” przyleciał po dwóch tygodniach. Gigantyczny statek wszedł na orbitę i wysłał kuter desantowy, niewiele mniejszy od “Ariela”. Pilot powoli i ostrożnie opuszczał go na słupie płomieni, aby natychmiast poderwać statek do góry, jeśli miękki grunt nie utrzyma ciężaru. Pół kilometra dalej, stojąc na wysokim brzegu bagnistej kotliny, trzech Alfian obserwowało lądowanie przez lornetki. Burton objaśniał im całą scenę. Nie nauczył się jeszcze miejscowego języka, więc korzystał z automatycznego tłumacza. Opodal stali: Sergiusz, Ahmed z Maszeńka i Kuleszow, do którego miała przylecieć żona, specjalista od głębokich wierceń. Kuleszow był ogromnie zdenerwowany, nie wiedział, czy jego nowy wygląd spodoba się żonie. Trochę przesadził z eliksirem i teraz musiał nieustannie strzyc się i golić. Sergiusz nie wdawał się w żadne rozmowy. Myślał, że jego praca przy geologicznych badaniach dna przyszłego morza wkrótce przyniesie rezultaty. Alfa dyszała żarem, każdy dzień niósł zagładę setkom bezradnych kul, wymagających chłodu i wilgoci. Na tej planecie nie istniała cywilizacja techniczna. Alfianie nic mieli szkół, nie znali pisma i rzemiosła. Żywili się kulami, leczyli się kulami, rodzili się w kulach i w nich umierali. Znali najprostsze narzędzia, robili włócznie i noże, budowali w nieprzebytych zaroślach prymitywne szałasy, ale byli bezradni wobec straszliwej suszy i tylko ludzie mogli im pomóc. Sergiusz wyobraził sobie, jak laserowe świdry wgryzą się w spieczony grunt, jak za kilka dni połyskliwy strumień wody wytryśnie z odwiertu, rozleje się po powierzchni i stopniowo wypełni kotlinę. Wiertnica przejdzie na nowe miejsce, a potem dalej i dalej, pozostawiając po sobie jeziora, które połączą się w pierwsze alfiańskie morze. Od czasu do czasu zerkał w niebo i wypatrywał dyskolotu Ridge’a. Kilka dni temu Ahmed na polecenie Burtona zostawił jeden z aparatów przed domem starca. O zmroku Ridge przyleciał do bazy, przywitał się oschle z napotkanym Shermannem i podał mu grubą teczkę. - Proszę przekazać ją Burtonowi - powiedział. - To... dla wszystkich... Odwrócił się i wyszedł. CZERWONY JELEŃ, BIAŁY JELEŃ - Kirył Bułyczow O zmierzchu Łunin przybił do brzegu, aby przenocować. Miejsce na postój było bardzo dobre - wysoki brzeg, porośnięty u góry starymi drzewami. Pod urwiskiem leżała szeroka łacha piasku, ubitego przy samej wodzie i miękkiego, sypkiego, wygrzanego słońcem bliżej zbocza. Na piasku gdzieniegdzie leżały pnie drzew, które stoczyły się na dół - rzeka stopniowo podgryzała urwisko. Łunin przymocował motorówkę do czarnego, zarytego korzeniami w wodę pnia. Łódka chwiała się lekko na niewielkiej fali. Namiot postanowił rozbić na górze, gdzie nie będą dokuczać moskity - z dołu widać było, jak gną się na silnym wietrze wierzchołki drzew. Łunin przytroczył namiot do pleców i zaczął wspinaczkę. Stok był stromy, a grunt niepewny - luźne zlepieńce i zbity piach - i trzeba było całym ciałem przyciskać się do urwiska, aby nie stoczyć się w dół. Korzenie i kolczaste krzewy z niespodziewaną łatwością wysuwały się z gruntu, gdy tylko za nie chwytał. Nikt nie bronił Łuninowi pozostać na dole i przenocować w motorówce, chciał jednak oderwać się od rzeki. Cieszył się na spokojny odpoczynek, niespieszne rozmyślania o swoich dzisiejszych łupach. Zostały w motorówce, ale Łunin znał je na pamięć. Zresztą w tej chwili były ważne nie znaleziska, lecz fakt, że mogły one potwierdzić idee, które pochopnie zakomunikował kolegom, zanim jeszcze stały się teorią. Na górze wiał chłodny wiatr, nabierający siły nad lustrem wody. Przeciwległy brzeg już utonął we mgle. Wiatr rozpędzał moskity. Łunin rozbił namiot, posilił się, usiadł pod rozłożystym drzewem i spuścił nogi z urwiska. Gdzieś w pobliżu pokrzykiwały ptaki. Trzasnęła gałązka. Łunin słyszał odgłosy lasu, ale one mu nie przeszkadzały. Wiedział, że w razie niebezpieczeństwa zdąży jednym susem dopaść namiotu i włączyć pole siłowe. Motorówka też potrafi się obronić sama, jeśli ktoś spróbuje ją zjeść lub uszkodzić. Z góry łódź wydawała się maleńka, niczym żuczek wyrzucony falą na brzeg. Łunin poczuł zbliżający się atak nostalgii, dokuczliwej jak choroba. Tu nie było Swoich, tylko Obcy. I Łunin był tu Obcy. I geolodzy, którzy gdzieś parę tysięcy kilometrów dalej też rozbili namioty i siedzą koło nich, wsłuchując się w głosy lasu lub stepu