Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
— Zagrzeję. — Rychło się domyślił. — Zawsze byłem niedojdą. — Święta prawda... Zamilkła uśmiechając się w ciemności, przyjemnie jej było czuć, jak błądzi po jej ciele jego chłodna dłoń. — Krysoczka, gwiazdeczko moja, czekałbym przy tych stogach lata całe na ciebie... Ale ty dla innego. — Dzisiaj dla ciebie. Czuł krągłe uda dziewczyny i spieszne falowanie jej piersi. Szeptał, bo w głowie mu wrzało jak w ce- brzyku, i przestał się miarkować. Była łagodna, ośmielająca, gładziła go po głowie jakoś tak po mat- czynemu. Niebo schodziło tutaj na łąkę w kotłowisko suchej koniczyny, w gorycz zasuszonego lata. Między chmurami błysnął rąbek księżyca. Zale- ciał ostry wiatr i znów zaszeleściły trzciny, ale oni już nie słyszeli niczego. Gdyby teraz ktoś ich na- szedł, wybrałby ich jak pisklęta z gniazda, nagich i bezbronnych. Niebo przejaśniało, na polach legła poświata. Odepchnęła go łagodnie, ale zdecydowanie. Zaczęła nakładać ubranie, próbował zatrzymać ją. Zaczął całować na oślep jej szyję, odsłonięte ramio- na... Odsunęła go twardo, nie było już w niej nic z niedawnej łagodności i oddania, w jednej minucie zmieniła się w kogoś zupełnie innego. Niweczyła każdą jego pieszczotę. — Dosyć, Hryt, dosyć... Dzisiaj byłam dla ciebie, mało ci to? Przyszłam, bo mi się tak podobało, może jeszcze kiedyś przyjdę, ale za bardzo na to nie ra- chuj, teraz już muszę iść... W tym momencie rozległ się ochrypły krzyk Mo- dryńca. Parobek zdążył się tylko odwrócić twarzą do napastnika, już poczuł obok siebie dziobnięcie wideł. Stary dźgał raz koło razu, ale że jeszcze po dzi- siejszym Szmulowym piwie ruchy miał nie bardzo pewne, toteż i nie trafiał. Hryt odskoczył jak wąż, dopiero teraz jego białe ciało oświetlone księżycową poświatą stało się wyśmienitym celem... Ostro za- piekło go gdzieś koło biodra. Zawył krótko. Poczuł drugi raz palące żelazo w głębi uda. — Przebiję, flaki wypruję! — charczał Modryniec. Rozwścieczony bólem parobek cisnął go w kotło- wisko koniczyny, gdzie przed chwilą baraszkował z jego córką, i zwarł palce na gardle. Stary bluznął jeszcze jakimś przekleństwem, zachłysnął się wła- snym językiem i wypuścił trzonek wideł. — Puść, udusisz! — Krysoczka próbowała przyjść ojcu z pomocą. Bezskutecznie usiłowała rozerwać walczących. Zrozpaczona, wpadłszy na leżące widły, które ją boleśnie ukłuły w stopę, porwała je i bio- rąc po babsku zamach, jęła bezładnie okładać parob- ka. Biła jeszcze, kiedy puściwszy starego, stał sła- niając się. Hryt zdzielił ją po gębie, aż potoczyła się pod stóg, i zebrawszy łachy wolno ruszył ku wsi, nie czując jeszcze żadnego bólu. Przed nim zza drugiego stogu wyprysnął inny cień. Trzymając wysoko za- kasaną spódnicę, sadziła w kierunku plebanii Tekla, stukając dużymi trzewikami; głośno, już o nic nie dbając, odmawiała modlitwę za konających. ROZDZIAŁ XVIII Walery siedział przed chałupą, kiedy posłyszał na drodze skrzypienie roweru, zobaczył ciężko pedału- jącego posterunkowego Hulewicza. Policjant, z kara- binem przez plecy, jechał gościńcem rozglądając się często. Zobaczył chłopaka od krów, Witka, co służył u Kukiełki, o coś go zagadnął, po czym skręcił do Sadłaka, przez moment błysnęło słońce na okuciu daszka. Skrzypienie roweru ustało. Karasim wstał, w pierwszej chwili chciał tam iść, bo jeśli miałaby być rewizja taka jak u Latosa, to konieczny będzie świadek, jeszcze co podrzucą... Ale zreflektował się, gdyby na rewizję, nie przysłaliby jednego, przyjechaliby furą, w paru chłopa. Wrócił pod chałupę, na wszelki wypadek patrzył tylko, jak też długo ten gość u sąsiada zabawi. Po- licjant był ledwie chwilę, zaraz odjechał,'Walery za- stanawiał się, czy by nie pójść dowiedzieć się, z czym to był posterunkowy? Ale poniechał. Nie byli mu tam u Sadłaków specjalnie radzi... Zamieszkiwało w Tuliczanach parę rodzin gnież- dżących się na dwóch, trzech morgach, co niektóry miał do tego jakiś fach: szewstwo, stolarstwo, cie- sielstwo, ale większość najwyżej donajmowała się do najprostszych prac u bogatszych. Był takim, Boże zlituj się, gospodarzem Młynarczyk, ojciec Heli... Zresztą żaden z Młynarczyków nie był zamożny. Był też takim sąsiad Karasima Sadłak, ojciec już prawie dorosłego syna, Stacha