Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Coś w jej błyszczących oczach rozgrzewało w nim krew. Ale sypianie z taką kobietą wymagałoby mnóstwa starań. Wymagałoby od niego, by stal się miły i prezentował się przyzwoicie. Być może nawet, by się do niej zalecał. Devellyn nie zalecał się do kobiet. On im płacił. - Milordzie? - Głos Honeywella przedarł się do jego świadomości, i Devellyn zdał sobie sprawę, że ciągle wpatruje się w drzwi madame Saint-Godard. - Milordzie, czy będzie pan wychodził dziś wieczorem? Wittle chciałby wiedzieć, co ma zrobić z powozem. Devellyn poczuł się dziwnie zakłopotany, niczym uczniak przyłapany na obmacywaniu jednej z pokojówek. - Powiedz mu tylko, żeby go zabrał do stajni - powiedział burkliwie. - Jeżeli wyjdę, to pójdę piechotą. Pod numerem czternastym przy Bedford Place Julia uśmiechnęła się promiennie do służącej panny Hannaday i wyraźnie zastanawiała się, co się przydarzyło głowie Sidonie. - Pani Tuttle wyciąga placek z pieca - powiedziała. - Proszę zejść na dół i poczęstować się kawałkiem ciasta. Służąca spojrzała wyczekująco na swoją panią, a panna Hannaday skinęła głową. W okamgnieniu służącej już nie było. Julia pospiesznie zaprowadziła obie panie do bawialni. - Przyda ci się trochę lodu - powiedziała rzeczowym tonem. - A pannie Hannaday herbata. - Tak, dziękuję ci - zgodziła się Sidonie. Julia ukradkowo zerknęła na nią i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Sidonie ujęła pannę Hannaday za ramię i poprowadziła ją w stronę stolika przy oknie od frontu. - Moja droga - odezwała się, kiedy usiadły. - Pozwól, że powiem bez ogródek. Ani na moment nie uwierzyłam, że uderzyłaś się o drzwi. Panna Hannaday wydała cichy odgłos: krótki, stłumiony szloch. Sidonie popatrzyła w okno i w dół na ulicę, na powóz lorda Devellyna, który odjeżdżał. - Czy to zrobił twój ojciec, Amy? - spytała. - Znowu się z nim pokłóciłaś? - Nie! - Panna Hannaday pokręciła głową, wprawiając w ruch złote loczki. - Och, nie, naprawdę, madame! Nie powinna pani tak myśleć! Sidonie odwróciła się, by na nią spojrzeć. - Tego ciosu nie zadała żadna kobieta, tego jestem pewna. Panna Hannaday odwróciła wzrok. Sidonie położyła dłoń na ramieniu dziewczyny. - Czy to był lord Bodley, Arny? - zapytała. - Czy to on? Chcę, żebyś mi powiedziała. Panna Hannaday przygryzła wargę. - Posprzeczaliśmy się - odpowiedziała wreszcie. - On jest ostatnio zawsze dość niemiły. Zmęczyło mnie to i powiedziałam mu, że jeżeli porozmawia najpierw z papą, to ja z przyjemnością odwołam zaręczyny i zwolnię go z jego zobowiązania. Sidonie rozdziawiła usta. - I za to cię uderzył? Szloch rozległ się znowu. - Myślę, że wyobraził sobie, iż chciałam go obwinić - wyszeptała. - A więc mu powiedziałam… Powiedziałam mu, że tak naprawdę darzę kogoś uczuciem i że właściwie to wolałabym wyjść za mąż za kogoś innego. I to wtedy… wtedy… - Łza pociekła z kącika oka dziewczyny. - Widzi pani, on potrzebuje pieniędzy papy - mówiła dalej chłodnym i matowym tonem. - On nie udaje już dłużej, że darzy mnie uczuciem. Sidonie pogłaskała wierzchem dłoni policzek panny Hannaday. - Co powiedział twój ojciec? Czyżby nie usłyszał kłótni? - Bodley powiedział papie, że byłam bezczelna - odparła, a łzy popłynęły teraz strumieniem. - I z początku siniec nie był widoczny. Aa… aa… ale papa tak rozpaczliwie pragnie tytułu dla rodziny, że nie sądzę, by się przejął, kiedy go zobaczy. Bądź co bądź, on wie, że kocham Charlesa, ale z pełnym przekonaniem chce, żebym miała złamane serce. Cóż przy tym znaczy siniec, madame Saint-Godard? - Bardzo mało - odpowiedziała Sidonie. Bolała ją głowa i miała nadzieję, że myśli jasno. Chwyciła dłoń panny Hannaday. - Amy, czy nadal pragniesz poślubić Charlesa Greera? Nawet jeżeli to oznacza życie w biedzie? Dziewczyna zapatrzyła się na ich złączone dłonie. - Byłam biedna nie tak dawno temu - odparła żałośnie. - Teraz, dzięki interesom papy w handlu herbatą, jesteśmy bogatsi, to prawda. Ale nikt z nas nie jest szczęśliwszy. A jednak Charles mówi, ze papa zwolni go bez referencji, i że nie będzie w stanie utrzymywać mnie tak, jak by chciał. Pod wpływem impulsu Sidonie chwyciła torebkę i wyjęła zwitek banknotów, które dał jej Jean-Claude