Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Trudno sobie wyobra- * Phlllp O. Spann, w nie opublikowanym referacie pt. "Alexander at the Beas; Fox In a Lton'8 Sktn". •• Strabon (II 1,6, c. 69) pisze, że "cl, którzy byli z Aleksandrem na wyprawie, mieli tylko pobieżne wiadomości o wszystkim, ale on sam robił dokładne badania, ponie- waż ludzie najlepiej znający kraj opisywali mu go w całości". Mówiąc językiem dzi- siejszym, miał zwyczaj osobiście przesłuchiwać miejscowych przywódców••', od Mazajosa do Porosa; było to jedno z istotnych źródeł jego militarnych sukcesów. 363 NA POSZUKIWANIE OCEANU zić skuteczniejszą podnietę do buntu. Dyplomatyczne kłamstwo zo- stało raz na zawsze zdemaskowane przez brutalną rzeczywistość. Ale w początkach marszu znad Hydaspesu tego ryzyka nie dało się jeszcze przewidzieć. Aleksander zamierzał wykorzystywać, jak długo się da, znaczną rozbieżność między informacjami własnego wywiadu i pogłoskami, jakie przedostawały się do uszu żołnierzy. W tym celu polecił wydziałowi propagandy minimalizować zakres i cele swojej następnej kampanii. Rozpuścił także wieść (w którą sam nie mógł ani przez chwilę wierzyć), że Dżhelam i Czenab w jakiś tajemniczy sposób stanowią źródła Nilu, ponieważ widziano w nich krokodyle, a na ich brzegach rośnie "egipska" fasola. Dlaczego to robił? Odpowiedź wydaje się jasna. Aleksander znał dobrze Herodota; mógł nawet mieć egzemplarz Periplusu Skylaksa. Po podboju Indii zamierzał zbadać wybrzeża Arabii i Zatoki Per- skiej. W pobliskich górach były ogromne ilości jodły, sosny, cedru i innych rodzajów drewna do budowy okrętów: Krateros już od pewnego czasu parał się budową dużej floty. Wszystko to było powszechnie wiadome. Aleksander jednak najwyraźniej uznał (i nie bez racji), że jest absolutnie niewskazane poinformować dokładnie żołnierzy, jak długą i niebezpieczną drogę mają przed sobą. Chwyt propagandowy, jakim się wtedy posłużono, został przekazany przez Strabona: Aleksander "zamierzał przygotować flotę, żeby się wy- prawić do Egiptu, sądząc, że tą rzeką dopłynie aż tam". Niestety prawda szybko wyszła na jaw. Zbyt wielu kupców i osadników greckich lub mówiących po grecku było w kontakcie z intendenturą Aleksandra: król po pewnym czasie musiał niechęt- nie przyznać, że żegluga w dół Hydaspesu skończyłaby się na Ocea- nie Indyjskim. Ten właśnie "przeciek" niepożądanych informacji topograficznych ostatecznie przyśpieszył wybuch konfliktu między Aleksandrem i jego żołnierzami. Król podjął marsz na wschód w początkach lipca, jeszcze przed końcem monsunu: był to poważny błąd psychologiczny, ale nerwy, jak się zdaje, miał już teraz mocno stargane. Przekroczył rzeki Cze- nab i Rawi, pokonał kilka plemion, a inne tak nastraszył, że się poddały. Jedno miasto, Sangala, zostało zrównane z ziemią. Z oło- wianego nieba padał ulewny deszcz; powietrze było parne, wilgot- ne. Macedończycy wlekli się z trudem, przemoczeni, zdesperowani, maszerując i walcząc jak automaty; trapiły ich jadowite w(^że, spali w hamakach, żeby uniknąć ukąszeń. W miarę jak posuwali rię na- przód, i oni także zaczęli się dokładniej orientować, co. leży ^rzed 364 WETERANI BLISCY BUNTU nimi - nie brzegi Oceanu, lecz nie kończące się równiny zaludnio- ne przez wojownicze plemiona. Podczas gdy sam król i jego najbliższe otoczenie korzystali z go-. ściny usłużnych lokalnych kacyków, którzy wpychali im wszystko, co mieli, od kobiet do indyjskich ogarów, morale wojska słabło z dnia na dzień - i nie bez istotnych powodów. Weterani Aleksandra nie byli już tymi samymi pełnymi entuzjazmu młodzieńcami, którzy wyruszyli z Pełli przed ośmiu laty. Przemaszerowali ponad 17000 mil, walczyli w przeróżnych bitwach i oblężeniach. Niewielu wyszło z tej próby bez szwanku. Ich zbroje i oręż uległy zniszczeniu, na- dawały się tylko na złom; dawno nie mieli swoich macedońskich szat. Byli bliscy załamania. Posłuszeństwo, dyscyplina, lojalność za- wiodły ich w tak dalekie strony. Ale jest jakaś granica tego, co ludzie mogą wytrzymać nie mając przed sobą jasno wytyczonego celu - i Macedończycy Aleksandra ją osiągnęli. Oblężenie Sangali było sprawą trudną i krwawą: nawet Ptolemeusz (który z mono- tonną wprost regularnością umniejsza straty macedońskie) przy- znaje, że 1200 ludzi odniosło ciężkie rany w tym boju. Kiedy Aleksander i jego wojsko byli już blisko wezbranego od deszczów Hyfasisu (Beasu), zaczęły krążyć fantastyczne plotki o kra- ju i ludziach po drugiej stronie. Po dwunastu dniach marszu od Beasu dotrą do znacznie większej rzeki (zapewne chodziło o Satledż), za którą mieszka groźny, wojowniczy lud posiadający olbrzymie ar- mie, wozy bojowe i - co najgorsze - aż cztery tysiące wal- czących słoni. Ponadto Beas stanowił, zdaje się, wschodnią granicę imperium Dariusza I i fakt ten (wbrew zastrzeżeniom niektórych uczonych nowożytnych) chyba nie mógł ujść uwagi żadnego Mace- dończyka. Do tej chwili Aleksander mógł przynajmniej głosić, że działa jako następca Dariusza i odzyskuje utracone prowincje, któ- re mu się należą prawem podboju i dziedzictwa. Cel, choćby bar- dzo odległy, był przecież zawsze widoczny