Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Zaczęli się łoić paskami od książek. Ci zaś, co mieli paski gumowe, zaczęli się pojedynkować. Stawał jeden pod jedną ścianą, drugi pod drugą i z pasków robiąc rogatki, kropili do siebie kawałkami kredy i kasztanami. Jeszcze zabawniejsze od tego okazało się jednak strzelanie do celu, do głośnika, który za każdym trafieniem wydawał z siebie dźwięk i wytrząsał chmarę kurzu. Głośnik umieszczony był na ścianie frontowej audytorium, to znaczy na ścianie za katedrą, nieco mniej niż pół metra od drewnianego krucyfiksu. W pewnym momencie Chrystus dostał. Spadł na ziemię i od tego odła- mała mu się ręka. Chłopcy rzucili się, w ciszy posprzątali odpryski, rękę jakoś umocowali ugniecioną naprędce śródką chleba. Ledwo zdążyli powiesić krzyż na miejscu, w drzwiach ukazał się profesor. Na następną pauzę wyszli z sali i na następującą po niej – również. O incydencie ze sobą nie mówili. Tak minęło dwa dni. Nikt nic nie wspominał, jak to u młodych, fakt do tego stopnia został zepchnięty z proscenium pamięci, że na najbliższej lekcji religii dopiero kiedy katecheta, salezjanin O. Paolone, przystawiwszy sobie krzesełko, sięgnął po krucyfiks na ścianie, zrozumieli, że dobrze nie jest. Salezjanin bez słów przytulił krzyż do piersi i wyszedł z sali. O niefortunnym strzale kasztanem czy kredą powiadomiony został anonimem telefonicznym. Wychodził właśnie do liceum, ale nie poszedł od razu do dyrektora, ani do sali drugiej A, tylko tam, gdzie mu nakazywał plan lekcji. Dopiero trzecią z kolei godzinę miał w sali z rozbitym krucyfiksem. Kiedy przyszła na nią pora, przyszedł. Zdaje się, że do wypadku przykładał właściwą miarę. Rzecz uznał za godną ubolewania i potępienia, ale zwłaszcza w potępieniu nie przesadzał. Niósł krucyfiks dla okazania go dyrektorowi i najprawdopodobniej sądził, że należytą sankcją będzie tu msza z ukorzeniem się przed Chrystusem za okazane niepo- szanowanie oraz jakaś grubsza reprymenda. Brak natychmiastowej i gwałtownej reakcji ze strony salezjanina uważa pani T. za dowód, że nie był on instygatorem późniejszego, tak ostrego kursu. Jej zdaniem nadał go sprawie dopiero dyrektor Arcangelo Petrucci. Ten jak gdyby tylko czekał na podobny surowiec, natychmiast wziął się do przetworzenia go. Uświadomił salezjaninowi, że powinien niezwłocznie biec do swego klasztoru powiadomić ojca przełożonego, ten zaś z kolei powiadomić winien ordynariusza. Rozesłał też zaraz kurendę po nieobecnych profesorach, a obecnych zawiadomił podczas najbliższej pauzy ustnie, że nikomu z ciała pedagogicznego nie wolno opuszczać gmachu, gdyż zaraz po lekcjach odbędzie się zebranie. Zdaje się też, że od razu lego samego ranka zasygnalizował rzecz kwesturze, czyli policji. Przez Terni przejeżdżałem parę razy. Ostatnio, jadąc do Asyżu, zatrzymałem się godzinkę. Miasteczko jest ładne, na połowie drogi między Perugia a Rzymem, leży w Umbrii. Jest prastare. Założone właśnie przez tych Umbrów. Kiedyś nazywało się Interamina. Było ojczyzną Tacyta. Toteż wszystko jest tu Tacytowe: oprócz wymienionego już liceum, plac największy w mieście, Piazza Tacito; najpiękniejsza ulica, Corso Cor-nelio Tacito; kinematograf jego imienia, a raczej dwojga imion: Modernissimo-Taciło oraz restauracja Zi Tacito, co byłoby po naszemu Pod Wujkiem Tacytem. Starożytności do oglądania tu jednak niewiele. Pałac książąt Spada podług rysunków Sangallo młodszego, krypty piękne pod katedrą oraz ładny drobiazg mego ukochanego Benozzo Gozzoli w Miejskiej Pinakotece. To, zdaje się, wszystko. Jest tu też cała część miasteczka nowa, nad rzeką Nera, dobudowana do znanych w Italii wielkich pieców i stalowni. Jeśli chodzi o profil polityczny, miasto jest czerwone. Podczas ostatnich wyborów komunalnych dwie trzecie głosów padło tu na listy komunistyczną i socjalistyczną. Jeśli chodzi o ordynariusza, nie wiem o nim nic poza tym, że urodził się w 1902 roku i że nazywa się Jan Baptista Dal Pra. Mieć czerwoną diecezję nie musi być rzeczą miłą. Patrzą na ciebie w kurii rzymskiej z wyrzutem. A w Kongregacji Konsystorza, od której we wszystkim jako ordynariusz zależysz, nie tylko patrzą, ale przemawiają. Pocieszać się nie można, że się nie jest samemu w tym przykrym położeniu, ale że i kardynałowie, jak Lercaro z Bolonii, i arcybiskupi, jak Mosconi z Ferrary, w nie popadają. Nie mówiąc już o licznych terenowych biskupach, jak głośny biskup z Prato i tylu innych. We wszystkich tych miastach większość głosuje na czerwone listy. Nieznośne to, obrażające i nawet w takim drobiazgu, jak coroczne dane statystyczne z diecezji dla Watykanu, z tym kłopot. Bo jak tych czerwonych zapisywać: jako katolików czy jako niekatolików. Prawie wszyscy oni są chrzczeni, ale od lat swoim głosowaniem jasno wyrażają, że od Kościoła odpadli. Spisać ich na straty ordynariusze jednak nie chcą. Spisują co najwyżej minimalny procent. Stąd w statystykach te paradoksy. W takiej Bolonii na przykład jest 233 000 mieszkańców, większość jest komunistyczna, ale tylko 750 bezwyznaniowych i niekatolików. To samo mniej więcej we wszystkich wyliczonych miastach. Z wyłączeniem Terni, gdzie biskup nic i nikogo nie chce przekreślić, a nawet przeciwnie. Podaje on w swojej statystyce, że ma w diecezji 116 007 mieszkańców, z czego 116 012 katolików. Jak on to robi, że ma więcej tych katolików niż mieszkańców, nawet o tę trochę, nie wiem. W każdym razie tak oficjalnie Sw. Kongregację Konsystorza informuje. Sam te cyfry w Annuario Pontilicio sprawdzałem. Oczywisty lapsus statystyczny. Ale na skutek naciągania statystyki. Naciąga się ją, naciąga, w końcu pęka i wychodzi dziwoląg. Feralnego dnia, kiedy już zebrali się profesorowie, dyrektor Arcangelo Petrucci musiał ich przeprosić, wezwany do biskupa. Po południu zebrali się po raz wtóry. Petrucci, niezły numer, wrócił z kurii rozfanatyzowany. Od biskupa dowiedział się, że sprawa, sama w sobie groźna, ma jeszcze groźniejsze tło. W ostatnim kwartale wybuchł pożar w katedrze. W pomieszczeniu za zakrystią, używanym jako składzik rupieci, do którego się nigdy nie wchodzi. Musiał jednak zajrzeć ktoś, bo powstał ogień. Nie wiadomo co, kto, papieros rzucony przypadkiem, ale jeśli nie papieros i nie przypadkiem, niewątpliwy akt wandalizmu. Nie dość na tym. W malutkim oratorium św. Franciszka wybito szybę. W pobliskim starożytnym opactwie św. Piotra z Valle skradziono dwa złote ex vofo