Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
I była to najproduktywniejsza część jego dnia. Ale nawet szczery głód myśli i ważne zagadnienia, czekające rozwiązania, nie zawsze mogły uchronić umysł filozofa od drobnych wstrząśnień przy zetknięciu ze światem zewnętrznym. I kiedy mr. Rolles spotkał sekretarza generała Vandeleur, obdartego i pokrwawionego, w towarzystwie swego gospodarza; kiedy ujrzał, jak obaj zmienili się na twarzy i dawali mu wymijające odpowiedzi, a zwłaszcza gdy sekretarz zaprzeczył swej tożsamości z miną zupełnie pewną siebie, wtedy momentalnie zapomniał o Ojcach i Świętych. Dał się unieść zwykłej poziomej ciekawości. — Nie mylę się — rozważał — to jest niewątpliwie mr. Hartley. Jak mógł popaść w takie tarapaty? Dlaczego nie przyznaje się do swego nazwiska? I co może mieć za interesy z tym brutalem, z tym czarnym charakterem — moim gospodarzem? Nowy szczegół zwrócił jego uwagę, przerywając mu medytację. Twarz mr. Racburna ukazała się w oknie na dole, oczy jego napotkały wzrok mr. Rollesa. Ogrodnik zmieszał się i gwałtownie zapuścił firankę. „Może to wszystko jest w porządku — rozmyślał mr. Rolles — może nic w tym nie ma, ale przyznaję szczerze, że mi się to wydaje podejrzane”. Tych dwoje nie budzi zaufania i boją się wzroku ludzkiego i, jak mi Bóg miły, knują tam coś, jakąś niegodziwość. Detektyw, drzemiący w każdym z nas, obudził się i głośno przemówił w mr. Rollesie. Szybkim, nierównym krokiem, tak niepodobnym do jego zwykłego chodu, zaczął przechadzać się po ogrodzie. Kiedy przyszedł na miejsce, gdzie Harry przesadził mur, wpadły mu w oczy połamane krzaki i ślady nóg na ziemi. Dokoła leżały szczątki cegieł, a w odłamku butelki tkwił kawałek tkaniny, wyrwany ze spodni. A więc taką drogę do ogrodu obrał osobliwy przyjaciel mr. Racbuma. A więc sekretarz generała Vandeleur w ten sposób przyszedł podziwiać ogród! Młody pastor gwizdnął cicho, oglądając grunt. Mógł określić, gdzie Harry zatrzymał się, padając, poznawał płaską stopę mr. Racburna, która zostawiła głęboki ślad w chwili, gdy brał Harry’ego za kołnierz. Przyjrzawszy się jeszcze lepiej, zauważył ślady palców na ziemi, jakby tu coś zbierano. — Daję słowo — pomyślał — to staje się całkiem ciekawe. I w tej chwili ujrzał jakiś przedmiot, prawie całkowicie zagrzebany w ziemi. Wygrzebał spiesznie ozdobne pudełeczko skórzane ze złotym zamknięciem. Było one wdeptane w ziemię i dlatego uszło uwagi mr. Racburna. Mr. Rolles otworzył pudełeczko i zaparło mu oddech ze zdumienia, połączonego prawie ze zgrozą, bo na zielonym aksamicie leżał przed nim wspaniały, cudowny diament najczystszej wody. Był wielkości kaczego jaja, pięknej formy i bez najmniejszej skazy. Gdy padał na niego blask słońca, zaczynał świecić jak lampka elektryczna i płonął na ręku tysiącem ogni wewnętrznych. Mr. Rolles nie znał się na drogich kamieniach, ale Diament Radży był cudem, który przemawiał sam za siebie. Dziecko wiejskie, znalazłszy go, pobiegłoby z krzykiem do najbliższego domu, dziki zaś padłby twarzą w proch przed tak olśniewającym fetyszem. Piękno kamienia oczarowało wzrok pastora, myśl o jego bezcennej wartości opanowała go całkowicie. Wiedział, że wartość klejnotu, który trzymał w ręku, równała się wieloletnim dochodom arcybiskupstwa, że mógł zań zbudować katedrę wspanialszą niż w Ely lub Kolonii, że on, posiadacz tego klejnotu, byłby wolny na zawsze od klątwy ciążącej na ludzkości i mógłby żyć wedle swych upodobań, bez troski i pośpiechu, bez żadnych przeszkód. Gdy nagle obrócił kamień, blaski zamigotały z nową siłą i zdawały się przeszywać jego serce. Człowiek często postanawia coś w jednej chwili, bez świadomego namysłu, bez udziału władz umysłowych. Tak stało się z mr. Rollesem. Obejrzał się spiesznie dokoła, jak i mr. Racburn przed nim, nie dostrzegł nic, prócz zalanego słońcem ogrodu, smukłych wierzchołków drzew i domu z zapuszczonymi żaluzjami. W mgnieniu oka zamknął pudełeczko, włożył je do kieszeni i z uczuciem winowajcy pośpieszył do swej pracowni. Wielebny Simon Rolles ukradł Diament Radży. Po południu nadeszła policja z Harry Hartley. Przerażony ogrodnik natychmiast wskazał swój skarb. Klejnoty zostały poznane i spisane w obecności sekretarza. Mr. Rolles zaś zachował się nader uprzejmie, z zupełną swobodą opowiedział wszystko, co mu było wiadome, i wyraził ubolewanie, że niczym więcej nie może dopomóc urzędnikom w wykonaniu ich obowiązku. — Przypuszczam — dodał — że panowie już są u celu. — Bynajmniej — odparł urzędnik ze Scotland Yard i opowiedział o drugim rabunku, którego ofiarą stał się Harry, opisując zaginione klejnoty, w szczególności zaś Diament Radży. — Ten diament to cały majątek — zauważył mr. Rolles. — Nie jeden — dwadzieścia majątków — zawołał urzędnik. — Im więcej jest wart — chytrze zauważył Simon — tym trudniej go sprzedać. Nie można przecież zmienić wyglądu takiej rzeczy i równie łatwo jest wystawić na sprzedaż katedrę św. Pawła. — O tak — rzekł urzędnik — ale jeśli złodziej jest sprytny, rozetnie go na trzy lub cztery części i to wystarczy, aby zrobić z niego bogacza. — Dziękuję — rzekł duchowny — objaśnienia pańskie zaciekawiły mnie w najwyższym stopniu. Na to urzędnik oświadczył, że w zawodzie swym poznał wiele ciekawych rzeczy, po czym pożegnał się. Mr. Rolles wrócił do swego pokoju. Wydał mu się mniejszy i bardziej pusty niż zwykle. Materiały do jego wielkiego dzieła przestały go całkiem interesować i z pogardą spozierał na swą bibliotekę. Wziął jeden po drugim kilka tomów pism Ojców Kościoła, ale nie znalazł tam tego, czego szukał. — Ci starzy dżentelmeni — pomyślał — są niewątpliwie pisarzami wartościowymi, ale najwidoczniej wcale nie znali życia. Oto ja posiadając dość wiedzy, aby zostać biskupem, nie mam pojęcia, jak postąpić ze skradzionym diamentem. Zwyczajny policjant daje mi wskazówkę, a ja ze wszystkimi mymi tomami nie wiem, jak z niej korzystać. To przekonywa mnie, że wiedza uniwersytecka mało jest warta. Kopnąwszy półkę z książami, nałożył kapelusz i poszedł do klubu, którego był członkiem. W miejscu tym, gdzie zbierali się ludzie z wyższych sfer towarzyskich, spodziewał się znaleźć człowieka doświadczonego, który by mógł mu udzielić dobrej rady