Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Czubek miecza zatonął powoli w macce i wyszedł z drugiej strony. Conan dziękował wszystkim bogom, że był uzbrojony w prosty, ostro zakończony miecz, a nie w zakrzywiony, pozbawiony szpica bułat czy kord. W takim przypadku historia życia Conana z Cymmerii skończyłaby się właśnie tu i teraz. Rozleniwiony kraken nie poczuł bólu. Conan ciął powoli mackę, poruszając ostrzem w górę i w dół. Nagle trafił na nerw i kończyna potwora szarpnęła się do tyłu, pozbawiając Cymmerianina równowagi. Za moment Conan był wolny. Gdy znów stanął na piaszczystym dnie, druga macka ruszyła w jego kierunku, dotykiem badając dno. Kiedy znalazła się obok Conana, ten przyszpilił ją mieczem do dna oceanu. Konwulsyjny skurcz kończyny spowodował, że klinga rozerwała ciało i wydostała się z rany. Wijąca się macka popełzła ku jaskini, niczym zraniony wąż. Woda wokół Conana zadrżała, gdy tytaniczna ośmiornica, rozdrażniona bólem ran, przecisnęła swe cielsko przez gardziel pieczary. Conan zagapił się na budzące grozę rozmiary potwora. Był on wielki jak dom. Macki były tak długie jak cały „Czerwony Lew”, a u podstawy miały grubość pnia stuletniego drzewa. Potężne odnóża przytrzymując się głazów ciągnęły za sobą resztę potwora. Pysk z dziobem znajdował się gdzieś pod kłębowiskiem ramion. Za mackami sunęła głowa z dwoma oczami wielkości talerzy. Oczy te posiadały szparkowatą źrenicę, podobną do kociej, ale położoną horyzontalnie, a nie pionowo. Tuż za głową wlokło się rozdęte, workowate cielsko, przypominające rozmiarami jedną z kolosalnych kadzi na wino w piwnicach króla Argos. Fale zmiennych barw przebiegały jedna za drugą po cętkowanym tułowiu. Biały, różowy, brunatny, kasztanowy i czarny. Conan stał bez ruchu. Nie ważył się uciekać w dół po kamienistej pochyłości, którą miał za sobą. Potwór na pewno poruszał się w wodzie znacznie pewniej i szybciej niż on i dogoniłby go bez trudu. Cymmerianin uznał, że jeśli będzie stać spokojnie, to stwór nie powinien go zauważyć. Wszystkie morskie istoty z natury najlepiej widziały ruch i jaskrawe kolory. Stojący na tle ciemnych skał Conan był dla krakena niewidoczny. Problem polegał na tym, że ośmiornica sunęła prosto na barbarzyńcę. Prędzej czy później któreś z odnóży musiało go w końcu namacać. Wybierając najprostszą drogę ucieczki, Cymmerianin podskoczył w górę tak, by znaleźć się nad ośmiornicą. Miał nadzieję przelecieć nad nią i opaść na zbocze za jaskinią. Zapomniał jednak o tym, że skacząc w górę stał się dla krakena czarnym punktem poruszającym się na jasnym tle pofalowanej, srebrzystej powierzchni wody. Gdy tylko Conan znalazł się nad bestią, dwa ramiona poderwały się w górę i zamknęły go w miażdżącym uścisku. Jedna macka objęła Cymmerianina w pasie, a druga schwyciła lewą nogę. Potężne szarpnięcie ściągnęło go w dół, prosto w rozwierający się dziób… Conan przebił jedną z trzymających go macek, ale potwór tym razem nie zareagował. Ośmiornica mogła pozwolić sobie na to, by stracić w walce większość swoich macek, które potem i tak by jej odrosły. Za moment rozwierający się dziób musnął but Conana. I wtedy na potwora runął jakiś czarny cień. Jedna z macek przytrzymujących Cymmerianina zwiotczała nagle i odpadła. Błysnęły dwa rzędy trójkątnych zębów. W środku drugiej macki zabrakło nagle odcinka długości trzech piędzi. Pozostała jej część odwinęła się i opadła na dno oceanu, trzepocząc się jak przepołowiony robak. Napastnikiem był ogromny, czarny rekin, długi na ponad trzydzieści stóp. Po pierwszym ataku drapieżca zawrócił gwałtownym ruchem. Przez chwilę wisiał nieruchomo w zielonej wodzie, po czym znów uderzył. Jego pozbawione wyrazu żółte oczy spoglądały tym razem na Conana. Cymmerianina chwyciła jeszcze jedna macka owijając się pod prawym kolanem. Nagła konieczność przydała ramionom starego barbarzyńcy nadzwyczajnej mocy. Płynnym ruchem Conan ciął mackę na odlew i stał się wolny. Za moment Conan odbił się obunóż od głowy krakena i wyleciał w górę usiłując uniknąć pędzącego jak meteor rekina. Trzymany w ręku miecz posłużył jako ster. Dzięki temu Cymmerianinowi udało się w ostatniej chwili usunąć z drogi atakującego rekina. Zębata paszcza zatrzasnęła się tuż obok. Przed oczami Conana mignęły ostre, chropowate łuski i jaśniejszy pas ciała na brzuchu rekina. Potężne zaburzenia wody wokół płynącej ryby zakręciły barbarzyńcą jak źdźbłem słomy. Rekin zawrócił i znów zaatakował. Conan wiedział, że tym razem nie zdoła uskoczyć. Wtem, gdy morski rozbójnik był już o długość włóczni, pomiędzy nim a Conanem śmignęły trzy czarne macki i zacisnęły się na cielsku potwornej ryby. Rekin wygiął się i kłapnął wściekle paszczą. Następna macka została przegryziona na pół, jednak pozostałe zaplotły się wokół drapieżcy niczym żywa sieć. Conan schował miecz, by mieć wolne ręce do pływania, i zerkając za siebie odpłynął pośpiesznie z miejsca starcia, z trudem przezwyciężając ciężar kolczugi. Głowonóg zaplótł na rekinie nawet swe okaleczone ramiona, zasłaniając mu oczy i zatykając skrzela. Oślepiony i unieruchomiony drapieżnik nie zdołał już dosięgnąć zębami swego przeciwnika. Tymczasem ośmiornica za pomocą ssawek dwóch zdrowych ramion przyczepiła się do skał i nie dała się porwać walczącej o życie rybie. Niebawem wszystko zakryła skłębiona czerń. Ogromna chmura wypuszczonego przez krakena atramentu rozlała się we wszystkich kierunkach. Conan nie zastanawiał się, czy ośmiornica osiągnęła swój cel, dusząc i pożerając rekina, czy też chmura atramentu oznaczała, że to rekin zwyciężył, a ośmiornica pod osłoną ciemności rzuciła się do ucieczki. Kilkaset jardów dalej Cymmerianin usiadł na dnie oceanu by trochę odpocząć. Miał jeszcze do przejścia milę lub trochę więcej. Był bardzo zmęczony, ale pragnienie wydostania się na ląd szybko pokonało znużenie. Conan powstał ciężko i powoli pomaszerował przez zielonkawą otchłań. W swym fantastycznym hełmie z połyskującego kryształu wyglądał niczym posępny bóg głębin. Zatopione głęboko, w mistycznej czerwiem, gdzie słońca zachodzą w przepychu zórz. Zapomniane imperia wciąż trwają niezmiennie niczym zmory z pradawnych dni. „Proroctwo Epemitreusa” 12 ZAGINIONE MIASTO Conan wyszedł z morza i stanął na kamienistej plaży. Uniósł głowę i ujrzał zachodzące słońce przeświecające przez blanki nadmorskich murów. Powoli ściągnął kryształowy hełm, aparat do oddychania i rzucił to wszystko na kamienie. Zzuł buty i wylał z nich wodę. Potem siedział przez chwilę, dysząc ciężko. Męcząca i niebezpieczna wędrówka po dnie morza poważnie podkopała siły starego wojownika. Cymmerianih wylądował blisko portu