Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Zobaczył idącego drogą ubranego na czarno Franka Paxtona. Był w Wakehurst od prawie dwunastu lat i ojciec ufał mu bezgranicznie. A przynajmniej tak było, zanim Brent stąd wyjechał. Josh mówił, że gdy ojciec był chory, Paxton kupił od niego kilku niewolników i sprzedał ich z ogromnym zyskiem w Nowym Orleanie. Wymuskany elegancik, pomyślał Brent, gdy Paxton pomachał do niego dłonią. - No, chłopcze, witaj w domu! Minęło sporo czasu. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie. - Witaj, Frank. Albo ja urosłem, albo on zmalał, pomyślał Brent, patrząc z góry na nadzorcę. Twardy łajdak, pomyślał Frank Paxton, nie przestając się uśmiechać. - Przygotowałem dla ciebie wszystkie dokumenty, Brent, gdybyś miał ochotę je przejrzeć. Spotkałem dziś rano twoją żonę. Urocza kobieta. Nie bardzo rozumie, jak się tu żyje, ale... -Zawahał się na moment, ponieważ znał testament Avery'ego Hammonda. Co Brent Hammond zamierza zrobić z Wakehurst? - Niedługo wyjeżdżamy do Natchez - powiedział Brent. - Zapomniałem, że na Południu spotkania towarzyskie są ważniejsze od pracy. - Szczera prawda - odparł Frank z wymuszonym śmiechem. - Czy pasuje ci jutro rano, Frank? - Oczywiście, chłopcze. A tak przy okazji, szukam małej Murzynki, Lizzie. Chcę, żeby coś zrobiła. Jasne, założę się, że chcesz, żeby coś zrobiła, pomyślał z obrzydzeniem Brent. - Została pokojówką mojej żony - powiedział od niechcenia. Przez moment wydawało mu się, że Pa-xton zaprotestuje. Zacisnął usta i zmarszczył siwe brwi. Jednak powiedział tylko: - Ta dziewczyna jest za młoda, żeby usługiwać twojej żonie. Mogłaby być twoją córką, pomyślał Brent. Była nawet za młoda dla Josha, ale ten przynajmniej ją kochał i chciał się z nią ożenić. - A więc do jutra - powiedział Brent i odwrócił się. Dwie godziny później wszyscy Hammondowie pojechali do oddalonego o kilkanaście kilometrów Na-tchez. Droga wiodła przez urwisko nad rzeką. - Czy przejażdżka z Drew się udała, kochanie? -Laurel zapytała Byrony. - Była bardzo pouczająca - odparła Byrony. - Och? - rzuciła Laurel bez specjalnego zainteresowania. - To prawda - odezwał się Drew. - Chciałem pokazać Byrony przyrodę, ale ona uparła się, żeby zobaczyć kwatery niewolników. Witano ją jak królową, skoro jest panią w Wakehurst. - Drew dostrzegł, że Laurel zaciska usta i mówił dalej, zwracając się do brata. - Podobno spędziłeś noc na wspominkach z Jo-shem. Brent uśmiechnął się krzywo do Byrony, która otworzyła szeroko oczy. - Tak, wspominaliśmy i rozmawialiśmy o ostatnich wydarzeniach. Josh ma głowę na karku. Razem dorastaliśmy - dodał na użytek By-rony. - Josh był zafascynowany moimi opowieściami o Kalifornii. Mam nadzieję, że on i Lizzie pojadą z nami do San Francisco. - Kiedy wracasz do San Francisco? - spytała ostro Laurel. - Myślałem, że Kalifornia to wolny stan - odezwał się skrzywiony Drew. - To prawda. - Chyba nie zamierzasz go uwolnić, Brent - powiedziała Laurel. - Jest wart co najmniej trzy tysiące dolarów. - Z pewnością - odparł Brent. - I Lizzie! To silna dziewczyna i nadal dziewica... - Mam taką nadzieję. Ma dopiero trzynaście lat. - Ależ, Brent - ciągnęła Laurel, a w jej głosie słychać było gniew - chociaż nie było cię przez dłuższy czas, to chyba wiesz, że plantacja nie może istnieć bez niewolników! No i Frank Paxton ma ochotę na Lizzie, jeśli Drew nie weźmie jej pierwszy! Oczy wszystkich zwróciły się na Byrony, która gwałtownie sapnęła. - Nie - powiedziała. - Chyba nie mówisz poważnie, Laurel. Frank Paxton jest biały i stary! On nie... Przerwał jej protekcjonalny śmiech Laurel. Poklepała Byrony po kolanie. - Kochanie, musisz się jeszcze dużo nauczyć o tym, jak tu się żyje. Z niewolnikami można robić, co się chce. - Laurel ma rację, Byrony - odezwał się Brent. - I postąpiłem z Lizzie, jak chciałem. Zostanie twoją pokojówką do czasu naszego wyjazdu albo do czasu, aż zdecyduję inaczej. Na pewno nie będzie dzielić łoża z Paxtonem. Brent dostrzegł wdzięczne spojrzenie Byrony. Czy uważała, że tylko ją oburza ta sytuacja? Z łatwością mógł sobie wyobrazić, jak rano witali ją niewolnicy