Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Nie po- zwalają mi z nim rozmawiać. - Co mogliby testować u niego, czego nie testowali u mnie? Byliśmy razem przez cały czas, wszystko, co on złapał, my też złapa- liśmy. - Dalsze testy - to wszystko, co wiem - powiedział Tembo. - Gaby, martwię się o kuzyna szwagierki mojej żony. Do wnęki podeszła czarnoskóra lesbo-sado-dominatrix, która wypuściła Gaby z samotnego zamknięcia. Faraway się rozpromie- nił. Flirt czaił się wszędzie. - Panno McAslan, dyrektor chciałby się z panią widzieć, jeśli tylko jest pani gotowa. Proszę za mną, jego biuro jest w głównym budynku. Czarnoskóra lesbo-sado-dominatrix przedstawiła się jako Ce- leste i zaprowadziła Gaby na zewnątrz budynku, przez łącznik na wysokości Czwartego Poziomu, ku korytarzom obwieszonym żół- to-czarnymi ostrzeżeniami przed zagrożeniami biologicznymi, pełnym ludzi w kolorowych ubraniach, którzy nie byli w stanie zrobić kilku kroków, żeby nie wpaść na kogoś, komu mieli coś bar- dzo ważnego do powiedzenia. Zarost, workowate szorty i branso- lety noszone na znak przyjaźni były obowiązkowe u mężczyzn, ko- biety wolały obcisłe spodnie, bluzeczki bez rękawów i dużo srebra. Gaby spodziewała się koszy do gry na drzwiach laboratoriów. - Tutaj w Tsavo pracuje trzysta osób - powiedziała Celeste, zmieniając się z mistrzyni tortur w przewodniczkę i prowadząc Gaby po brzęczących żelaznych schodach. Gaby ćwiczyła rolę Wścibskiej Dziennikarki z Wielkimi Pytaniami Wymagającymi Od- powiedzi. Nie czuła się do niej przekonana. O Boże. T. P. Costel- lo ją zamorduje. Gabinet dyrektora znajdował się na najwyższym poziomie. Ce- leste weszła, nie pukając. Nie było sekretarki, a w wyłożonym dy- wanem pokoju, w którym panował typowy akademicki bałagan, znajdował się nieodzowny sprzęt komputerowy, okno z widokiem na Chagę i podniszczone biurko z blatem pokrytym skórą. I... - To ty! -To ty. - To ty - syknęła Wścibska Dziennikarka z Wielkimi Pytania- mi Wymagającymi Odpowiedzi. - Masz do wyboru sporo utartych zwrotów: „Nie spodziewałem się pani tu ujrzeć", „Co taka miła dziewczyna, jak ty, robi w takim miejscu?" albo „Nie możemy da- lej się tak spotykać". A może: „Ty kompletna, kompletna, kom- pletna idiotko, to była najgorsza noc w moim życiu"? - Myślałem, że was, dziennikarzy, uczą takich rzeczy jak to, że nie należy powtarzać kilka razy tego samego słowa w jednym zdaniu. Celeste, czy istnieje szansa wyczarowania dla nas kawy i czegoś do zjedzenia? Jeśli dobrze pamiętam reguły dekontamu, pani McAslan nie dostała wiele do jedzenia. Kiedy czarnoskóra kobieta wyszła, doktor Shepard przyjął bardziej pojednawczy ton. - Dekontaminacja jest rzeczywiście przerażająca. Oni tam sa- mi stanowią prawa. Inny wydział. Na szczęście, kiedy dowiedzia- łem się, kogo złapali, udało mi się wysłać tam jednego z moich ludzi, żeby miał na was oko. Naprawdę mi przykro, że przeszłaś przez te przykre doświadczenia, ale to konieczne. Kiedyś, jeszcze zanim wsiedliśmy na te gąsienice, zdarzył się wypadek ze skaże- niem w Tinga Tinga. Miesiące pracy w toalecie, nie mówiąc już 0 milionach dolarów na sprzęt. Dlatego musimy być w pewnym sensie okrutni. Jeśli może stanowić to jakieś pocieszenie, powiem ci, że wszyscy przez to przechodzimy. Te przeprosiny wyglądały na szczere. Celeste wróciła z kawą 1 podgrzanymi w kuchence mikrofalowej bułeczkami z serem i be- konem. Gaby rzuciła się na nie. - O Boże, to najsmaczniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek jadłam — pisnęła. - Muszę cię o coś zapytać, Shepard. Chodzi o jednego z moich przyjaciół. Nazywa się William Bi. On ciągle tam jest. - Na dekon tamie? Gaby skinęła głową. Shepard zmarszczył czoło. - Nie powinien. Przepraszam na moment. Przesunął krzesło wyściełane obłażącą skórą, żeby wydać ko- mendę serwerowi. Zmarszczył się jeszcze bardziej. Wystukał nu- mer na wideofonie. Podczas gdy on udzielał monosylabicznych odpowiedzi na przymilny szept dobywający się ze słuchawki, Gaby popijała kawę i przyglądała się przedmiotom na biurku. Odkryła kiedyś, że biurko jest odbiciem duszy człowieka. Chyba że tym od- biciem jest jego penis. Biurko Sheparda wyglądało jak rezultat dłu- giego buszowania po arabskich bazarach na wybrzeżu. Drewno mogło być hebanem. Wzdłuż krawędzi skórzanej wykładziny cią- gnął się wianuszek słoni ze złotych płatków. Sporo o doktorze She- pardzie - doktorze T