Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Pan Procroost na końcu oświadczył mu, że najgorzej zawsze wy chodzą ci, którzy nie umieją wykonać odpowiedzialnych zadań. Cphardeia, który nie zatroszczył się dotychczas o zarezerwowanie sobie pokoju w hotelu, skierował swe kroki do doktora Popffa. Tym razem nie tracił już czasu na pedantyczne obcinanie końca cygara i odgryzł je w sposób najbardziej wulgarny zębami. Taki był zdenerwowany. Zapalił cygaro i powiedział do Popffa: — Przed chwilą rozmawiałem z moim szefem. Poinformowałem go o pańskich warunkach. Potwierdził moje słowa, że żadna firma nie przyjmie stawianych przez pana warunków. Podczas przerwy w rozmowach doktor Popff poważnie zastanowił się nad całą sytuacją. — W takim razie — odpowiedział — nic z tego nie wyjdzie. — Nawet jeżeli suma, którą panu… — zaczął Cphardeia, ale doktor Popff przerwał mu szorstko: — Pan już wie, że w tym wypadku kwestia finansowa znajduje się na ostatnim planie. Będę musiał wejść w pertraktacje z innymi. — Żadna firma nie zgodzi się na takie ograniczenie swoich praw! Niechże pan to zrozumie! — zawołał Cphardeia, który nie tracił nadziei, że uda mu się uniknąć tych środków, które mu zaproponował jego szef. — W takim razie zwrócę się do Ministerstwa Rolnictwa, a nawet do Rady Ministrów… — odrzekł Popff, a Cphardeia spojrzał na niego z ubolewaniem, jak na aroganckiego i pewnego siebie dryblasa, który zamierza zapalić papierosa przy kraterze dymiącego wulkanu. „Ha, niech ma później pretensję do siebie samego!” Należało wykorzystać jeszcze pewien atut, na który pan Procroost polecił zwrócić szczególną uwagę doktora Popffa. — Dobrze więc, powiedział Cphardeia — dotychczas rozmawiałem z panem jak z człowiekiem posiadającym wynalazek, który zamierzałem nabyć na możliwie najlepszych warunkach. Niech pan pozwoli,, że teraz będę rozmawiał z panem jak z uczonym. — Nie mam nic przeciwko temu — odpowiedział oschle doktor Popff. — Sądzę, że nie ma biologa, który nie marzyłby o tym, by stać się twórcą nowej rasy zwierząt. Prawda? Popff wzruszył ramionami. Cphardeia wytrzymał pauzę odpowiadającą powadze chwili i dodał z wymownym naciskiem: — A co by pan powiedział, szanowny panie doktorze, gdybym panu zaproponował, by pan został twórcą nowej rasy, ale nie zwierząt… lecz ludzi? Wobec tego, że oszołomiony propozycją doktor Popff nie od razu zrozumiał sens jego słów, pan Cphardeia wtajemniczył go w szczegóły planu zawartego w szyfrowanej depeszy pana Chambery. Z początku doktor Popff nie mógł po prostu znaleźć odpowiedzi na to, co usłyszał. Gdy jednak później uświadomił sobie dokładnie treść propozycji, wstał powoli z krzesła, chwycił pobladłego pana Cphardeię za kołnierz, sprowadził go ze schodów szeroko otworzył drzwi wejściowe i wyrzucił na ulicę. ROZDZIAŁ PIĄTY w którym tylko miedzy innymi jest mowa o doktorze Popffie i aptekarzu Bambolim, natomiast bardziej szczegółowo wspomina się o panu Cphardei Tej nocy doktor Popff długo nie mógł zasnąć. Chodził po swoim gabinecie tak długo, aż zaczęły uginać się pod nim nogi. Wtedy udał się do sypialna, położył się do łóżka, zamknął oczy, lecz sen uciekał od niego. „Cóż to za nikczemność! — przypomniał sobie z wściekłością słowa Cphardei. — Jaka szatańska podłość! Że też podobne myśli mogą się rodzić u ludzi, którzy uważają siebie za inteligentów i dobrych chrześcijan! Hodować w szybkim tempie ludzi mających rozum trzyletnich dzieci!” Przypomniał sobie argumentację Cphardei i miał ochotę ze wściekłością walić głową o mur… „Ideały Argentei — przypomniał sobie słowa Cphardei — nasza dobra, stara Argentea, cały układ naszego życia jest narażony na niebezpieczeństwo, dlatego że robotnicy są coraz mądrzejsi, a żołnierze chcą wiedzieć, w imię czego posyła się ich na śmierć