Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Nazwał ją swym bastionem, swą podporą, swą bliźniaczą duszą. Na koniec wypowiedział myśl, która zupełnie zburzyła mój spokój. – Gdybym nie miał matki – powiedział – nie chciałbym żyć. Uzmysłowiłem sobie wówczas, jak silne więzy łączą go z moją babką. Nagle z całą wyrazistością stanęły mi przed oczyma wszystkie okropne historie o małym zepsutym Antoinie, które opowiadały mi kiedyś moje ciotki. Moja babka rzeczywiście rozpieszczała go ponad wszelką miarę. Mimo to wyglądali razem na tak szczęśliwych. Widziałem ich, jak godzinami przesiadywali wspólnie, on z głową złożoną na jej kolanach, jakby ciągle był małym dzieckiem. Nigdy nie słyszałem, by moja babka rozmawiała z kimkolwiek tyle czasu. Nagle Antoine zaczai mnóstwo pisać. Zabrał się do reżyserowania sztuki w miejscowym teatrze; sztuka była jego autorstwa. Po wystawieniu natychmiast odniosła wielki sukces. W lokalnej gazecie publikowano jego wiersze. Wyglądało na to, że Antoine poczuł przypływ twórczej weny. Ale zaledwie kilka miesięcy później wszystko się skończyło. Wydawca miejskiej gazety publicznie napiętnował Antoine'a; oskarżył go o plagiat i wydrukował w gazecie dowód na poparcie swego zarzutu. Moja babka, ma się rozumieć, nie chciała w ogóle przyjąć do wiadomości występku swojego syna. Tłumaczyła, że wszystko to jest przejawem głębokiej zawiści ludzkiej. Wszyscy w mieście zazdrościli jej synowi elegancji, zazdrościli mu stylu. Ludzie zazdrościli mu osobowości, zazdrościli mu błyskotliwości. Faktycznie, był on uosobieniem elegancji i towarzyskiego obycia. Ale był też bezsprzecznie plagiatorem; co do tego nie było żadnych wątpliwości. Antoine nigdy się nikomu nie wytłumaczył ze swego zachowania. Za bardzo go lubiłem, żeby zadawać mu jakiekolwiek pytania na ten temat. Poza tym, wcale mnie to nie obchodziło. Gdyby ktoś mnie o to spytał, uważałem, że miał swoje powody i była to jego sprawa. Ale coś pomiędzy nami pękło; od tej pory nasze życie zaczęło biec niczym górski strumień. W domu z dnia na dzień zachodziły tak drastyczne zmiany, że przyzwyczaiłem się do tego, iż w każdej chwili może się wydarzyć coś niezwykłego – wspaniałego lub tragicznego. Pewnego wieczoru moja babka niezwykle dramatycznie wkroczyła do pokoju Antoine'a. Jej oczy miały twardy wyraz, którego nigdy jeszcze u niej nie widziałem. Gdy zaczęła mówić, usta jej drżały. – Wydarzyło się coś okropnego, Antoine – odezwała się. Antoine jej przerwał. Błagał ją, by pozwoliła mu się wytłumaczyć. Brutalnie przerwała mu wpół słowa. – Nie, Antoine, nie – rzekła stanowczo. – To nie ma nic wspólnego z tobą. To chodzi o mnie. W tym bardzo trudnym dla ciebie czasie wydarzyło się coś jeszcze ważniejszego. Antoine, mój drogi synu, mój czas dobiegł końca. Chciałabym, żebyś zrozumiał, iż to nieuniknione – ciągnęła. – Muszę odejść, ale ty musisz pozostać. Jesteś absolutnie wszystkim, co w tym życiu zrobiłam. Dobry czy zły, Antoine, jesteś wszystkim, kim teraz jestem. Daj życiu szansę. W końcu i tak będziemy znów kiedyś razem. Tymczasem jednak, żyj, Antoine, żyj. Nieważne jak, bylebyś żył. Widziałem, jak ciałem Antoine'a wstrząsnął dreszcz cierpienia. Widziałem, jak się cały w sobie natężył, wszystkie mięśnie ciała, z całej siły. Wyglądało to tak, jak gdyby wewnętrznie zaczął pracować na wyższych obrotach; jego własny problem był teraz niczym rzeka, którą nagle pochłonął bezkresny ocean. – Obiecaj mi, że nie umrzesz, dopóki nie umrzesz! – wykrzyknęła do niego. Antoine skinął głową. Następnego dnia moja babka, idąc za radą swego doradcy-czarownika, sprzedała wszystkie posiadłości, które były całkiem spore, i przekazała pieniądze Antoine'owi. A dzień później, bardzo wcześnie rano, przed moimi oczyma dziesięciolatka rozegrała się najdziwniejsza scena, jakiej kiedykolwiek byłem świadkiem: chwila pożegnania Antoine'a z matką. Była to scena tak nierealna, jak ujęcie z filmu; nierealna w tym sensie, że sprawiała wrażenie spreparowanej, zapisanej gdzieś w scenariuszu, stworzonej przez serię adaptacji, poczynionych przez pisarza, a wcielonych w życie przez reżysera. Oprawę sceny stanowiło patio domu moich dziadków. Antoine był głównym bohaterem, jego matka zaś aktorką pierwszoplanową. Tego dnia Antoine wyjeżdżał. Udawał się do portu. Chciał złapać włoski liniowiec i dostać się na wycieczkowy rejs przez Atlantyk do Europy. Ubrany był tak elegancko jak zawsze. Kierowca taksówki czekał na niego przed domem, niecierpliwie trąbiąc klaksonem. Byłem świadkiem ostatniej gorączkowej nocy Antoine'a, kiedy to w skrajnej desperacji usiłował napisać wiersz dla swojej matki. – To gówno warte – powiedział do mnie. – Wszystko, co piszę, jest gówno warte. Jestem kompletnym zerem. Zapewniłem go, choć przecież byłem zerem i nie mogłem go zapewniać o niczym, że wszystko, co pisze, jest świetne. W pewnej chwili dałem się ponieść i przekroczyłem pewną granicę, której nigdy nie powinienem był przestępować. – Słuchaj, co ci powiem, Antoine – krzyknąłem. – Ja jestem jeszcze gorsze zero niż ty! Ty masz matkę. Ja nie mam nic. Cokolwiek teraz piszesz, jest to wspaniała rzecz. Bardzo uprzejmie mnie poprosił, bym opuścił jego pokój. Udało mi się doprowadzić do tego, że poczuł się głupio, zmuszony wysłuchać rady dzieciaka, który był zerem. Gorzko pożałowałem mojego wybuchu. Wolałbym, żeby dalej był moim przyjacielem. Płaszcz Antoine'a był schludnie złożony, przewieszony przez prawy bark. Miał na sobie przepiękny zielony garnitur z angielskiego kaszmiru. Przemówiła moja babka. – Musisz się spieszyć, mój drogi – powiedziała. – Czas jest teraz wszystkim. Musisz jechać. Jeżeli tego nie zrobisz, ci ludzie cię zabiją dla tych pieniędzy. Miała na myśli swoje córki i ich mężów, którzy kipieli z wściekłości, gdy się dowiedzieli, że matka ich po cichu wydziedziczyła i że odrażający Antoine, ich główny wróg, wymknie się ze wszystkim, co się im słusznie należy. – Przykro mi, że cię w to wszystko wplątałam – przeprosiła babka. – Lecz, jak ci wiadomo, czas jest niezależny od naszych życzeń. Antoine przemówił swym poważnym, pięknie modulowanym głosem. Przypominał aktora na scenie bardziej niż kiedykolwiek. – To zabierze tylko chwilkę, mamo – powiedział. – Chciałbym przeczytać coś, co dla ciebie napisałem. Był to wiersz dziękczynny. Kiedy skończył czytać, zawiesił głos. Powietrze było przeładowane uczuciem, przeładowane drżeniem. – To była sama rozkosz, Antoine – rzekła moja babka, wzdychając. – Wyraża wszystko, co chciałeś mi powiedzieć. Wszystko, co chciałam usłyszeć. Na chwilę zamilkła. Nagle jej usta rozchyliły się w przecudnym uśmiechu. – Plagiat, Antoine? – spytała. – Oczywiście, mamo – odrzekł. – Oczywiście. Objęli się, szlochając. Klakson taksówki zabrzmiał jeszcze natarczywiej. Antoine spojrzał na mnie, ukrytego pod schodami