Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Tak późNo, a pan jeszcze na nogach i przy pracy? Ów z wyraźną niechęcią odwrócił wzrok od swojego zajęcia i badawczo przyjrzał się lokatorce Lenz. - Nie jestem na nogach, jak zechciała pani powiedzieć, ale jeszcze pracuję, jak sama pani widzi! - Co miało znaczyć: We dnie i w nocy jestem gotowy do czynu, jeśli tak być musi! - Teraz znów muszę usuwać świństwo, które zrobili inni! - Nie mam zamiaru panu w tym przeszkadzać, panie Tatzer. - No to niech podskoczy pani swoje cztery piętra w górę, pani Lenz. Winda będzie w każdym razie przejściowo nieczynna. Kiedy już skończę, będzie musiała jeszcze wyschnąć farba. Johanna, tak to wyglądało, nie była jeszcze skłonna do odejścia. Popatrzyła na niego lekceważąco, potem jednak powiedziała delikatnie: - Pan jest niezwykle pilnym człowiekiem, panie Tatzer. - Jestem, zgadza się! Nawet jeśli się tu w to ciągle wątpi. Mam jednak szczególne zalety, o których będzie jeszcze głośno. - Był przekonany, że w końcu jest całkiem przystojny. Czyżby owa "dama" spodziewała się po nim czegoś, co ma z tym związek? Chyba na to wyglądało. Tak też mogło się przypadkiem zdarzyć. - Chyba mogę też przyjąć, panie Tatzer, że jest pan człowiekiem czujnym? - Ależ oczywiście! Tak jak to się należy, patrzę czujnym okiem na ten dom! Tak łatwo nie ujdzie mi nic z tego, co nie chcę żeby uszło albo nie powinno ujść na moim posterunku. - Ufam panu, panie Tatzer, niezmiernie! - Zbliżyła się do niego jeszcze bardziej, co mogło uchodzić za przejaw ufności, jeśli nawet nie zażyłości. - A może coś przyciągnęło pańską uwagę? Choćby to, że ktoś tu skrycie się pałęta, podsłuchuje pod drzwiami... - Co pani powie! - Dozorca domu wydał się zaniepokojony, przerwał natychmiast swoje zajęcie i z kapiącym pędzlem w dłoni przysunął się do Johanny. - Co pani ma na myśli? Dokładnie! - Chciałam się tylko dowiedzieć - próbowała mu się wymknąć - czy panu jest wiadome, że ktoś wałęsa się tu po nocach, wywołuje niepokój, wystaje pod drzwiami... - Pani to mówi, pani Lenz i patrzy pani na mnie? - Ręka z pędzlem lekko zakołysała. - Akurat na mnie? - Ależ proszę pana, panie Tatzer - Johanna objawiła lekkie zdziwienie, a jednocześnie uparcie zabiegała o to, by ją zrozumiał - na kogo, poza panem, mogłabym tu patrzeć. POza panem nie ma przecież nikogo! W odniesieniu zaś do tego, o czym właśnie wspomniałam, w ogóle nie wchodzi pan w rachubę! - Nie? A dlaczego nie? - Bo jest pan ojcem syna, podobnie jak ja jestem matką małej córeczki. - Tak to jest! - Wyglądało na to, że Tatzerowi w jakiś sposób ulżyło. - A więc i pani wykryła, że tu jakiś całkiem rozwiązły typ próbuje swych niecnych sprawek! Taki facet szwęda się tutaj, zagraża naszym dzieciom, wpędza je w lęk. Żeby je sobie podporządkować. - Pan widocznie wie, o kim pan mówi? - Tak samo jak wie i pani. A może nie? - Niech pan więc wymieni jego nazwisko! - Ja? - Tatzer pomny nauk Weckera nie zareagował, jak mu się zdawało, niezręcznie. - A dlaczego pani nie powie mi tego nazwiska? Jeśli będzie się zgadzało, potwierdzę. - Nie wiem doprawdy, panie Tatzer, czy byłoby to potrzebne. - Potrzebne? Miła pani, to jest pilnie konieczne! Potem będziemy mogli prowadzić sprawę wspólnie, żeby ukrócić jego wredne działania. A więc? - Przypuszczam, że nasuwa mi się to samo co i panu, choć nie mogę niczego udowodnić. A czy pan sądzi, że mógłby pan? Chyba z trudem, a może...? - Teraz pani robi unik, pani Lenz. - Wycofuje się pani. A więc chce pani dopuścić, żeby nasze dzieci zeszły na psy. A może swojej córki nie kocha pani tak, jak ja swojego syna? Johanna oszczędziła sobie odpowiedzi na to pytanie. Powiedziała tylko: - Gdybym w jakiś sposób musiała swoje podejrzenie potwierdzić, zwróciłabym się do pana