Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
— Ale ta cała sprawa jest dla nas ogromnie ważna. Dlatego współpraca z tobą, ułatwianie ci badań, bez narzucania się, będzie z korzyścią dla nas. Choć jako wspólnota różnimy się w bardzo wielu sprawach, w tym przypadku potrzeba zmusiła nas do kompromisu. — Spojrzała na Swamiego. — Czyż tak nie jest, Kundalini? Swami skrzywił się, ale skinął potakująco głową. Pastor wodził oczyma po zamglonej dolinie na północy. — Przewidując kierunek twojej wędrówki, ustawiliśmy obserwatorów zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz rejonu animacji. Pani Ellend i ja pozostajemy na zewnątrz; trójka kolonistów, których nie znasz, będzie wewnątrz. Wszystkich poinstruowano, że zgodnie z Przymierzem mają cię zostawić samemu sobie, chyba że znajdziesz się w bezpośrednim niebezpieczeństwie zagrażającym życiu lub będziesz bezwzględnie wymagał pomocy. Prosimy cię, abyś pozostał na obrzeżu, gdzie zjawisko nie jest tak silne, i wycofał się natychmiast w przypadku burzy. Nam, jako znajdującym się na zewnątrz, będzie o wiele łatwiej dostrzec oznaki zbliżającej się burzy, dlatego w razie potrzeby przekażemy ci sygnał lub wyślemy posłańca. Czy jesteś skłonny zaakceptować te warunki? Brat Paweł rozważał słowa pastora. — Jeśli dobrze rozumiem, granica pomiędzy światem realnym a wyimaginowanym w rejonie animacji jest zamazana. Mogę tam przeto dostrzec burzę, której nie ma, a przeoczyć rzeczywistą. Muszę przyznać, że efekty animacji wywołanej wczoraj przez diakona Browna były dla mnie wielkim zaskoczeniem; świadczyłyby o tym, że mój obiektywizm nie jest wystarczającą ochroną przed tymi zjawiskami. Dlatego jestem wam wdzięczny za wasze zatroskanie moją osobą. Wierzę, że jest ono głęboko uzasadnione, podobnie jak ostrzeżenia Swamiego. Pozostanę więc dziś na obrzeżu i zareaguję natychmiast na wasz sygnał lub posłańca. — Szczerze doceniamy twoje podejście do tej sytuacji — powiedziała pani Ellend z uśmiechem, który rozgrzał mu serce. Cóż za pełna wdzięku matrona! — Jeśli ograniczysz swą wstępną eksplorację do godziny, będzie to również dodatkowe zabezpieczenie. — Jedna godzina. — Brat Paweł nastawił licznik przy swoim zegarku. — Chciałbym zastosować jeszcze jeden dodatkowy środek bezpieczeństwa. Ponieważ naszą główną troską tutaj jest problem obiektywnej rzeczywistości, wyposażono mnie w urządzenia elektroniczne umożliwiającej porozumiewanie się na odległość z osobami pozostającymi poza terenem animacji. Zostawię wam wobec tego jeden aparat, który pozwoli nam utrzymać stały kontakt. — Wyjął jedną pałeczkę z kieszeni. — Włącza się to urządzenie przez naciśnięcie: aby nadawać wystarczy je ścisnąć kciukiem i palcem wskazującym, a zwolnić uścisk dla odbioru. — Znam się trochę na tym — powiedział pastor Runford, biorąc od niego pałeczkę. — Na Ziemi używaliśmy podobnych w czasie kampanii agitacyjnych. Doskonały środek ostrożności. Kampanie agitacyjne. Tak, świadkowie Jehowy byli najbardziej wytrwałymi werbownikami, niosącymi swoje przesłanie i literaturę do każdego domu. Wierzyli w bliski koniec świata, a pojawienie się teleportacji tylko tę wiarę wzmocniło. Brat Paweł nie miał zamiaru dyskutować na ten temat. — Ostrzeżono mnie także przed próbą animowania Arkanów Wielkich, jednak niewiele więcej eksperymentów mogę przeprowadzić z takimi symbolami Tarota, jak miecze czy kielichy, ponad te, których świadkiem byłem wczoraj. Dlatego chciałbym animować wizje bardziej złożone, choć ciągle mieszczące się w ramach istniejących standardów. Wydaje mi się, że symbolika ilustracji Małych Arkanów, z tak zwanej talii Waite’a… — Jesteś człowiekiem rozważnym — powiedziała pani Ellend. — Przyjmij tedy dla swoich celów moją talię. Jest to standardowa wersja Tarota Rider–Waite’a. I podała mu talię kart. — Dziękuję. Brat Paweł wziął talię, zwrócił się twarzą w kierunku północy i zaczął iść. Czwórka kolonistów obserwowała w milczeniu jego odejście. Odchodząc, odczuwał lekkie wyrzuty sumienia spowodowane zachowaniem dla siebie informacji na temat bransolety, którą miał na ręce, i jej związku z eksperymentem. W tej chwili wydawało mu się, że najlepiej będzie pozwolić, żeby urządzenie rejestrujące rejestrowało, podczas gdy on postara się o nim zapomnieć; na Ziemi zaś dostarczy ono ostatecznego dowodu prawdziwości jego odkryć. Tu, na Tarocie, i tak nie miał możliwości sprawdzenia jego zapisu, w tym więc sensie nie było ono aż takie istotne. Zastanawiał się, gdzie znajduje się pozostała trójka obserwatorów — trójka mająca przebywać wewnątrz rejonu animacji. Czy pozostawali w ukryciu? Prawdę mówiąc, nie miałby nic przeciw ich obecności; obiektywny eksperyment zachowuje swą wagę niezależnie od publiczności, a zjawiska animacji nie wydawały się cierpieć z powodu nadmiaru tremy. Być może czekają na niego pod tamtym drzewem… Drzewo było wspaniałe, wysokie na jakieś siedemdziesiąt pięć metrów, tym samym wyższe od większości drzew na Ziemi. Liście tworzyły tak gęsty baldachim, że w jego cieniu było ciemno jak w nocy. Piękne bańki Tarota, całe ich grona, szukały tam schronienia. Kwiaty pokrywały wyższe partie drzewa, a ich zapach spływał ku niemu. Czy mogło to być źródłem animacji — aromat drzew? Nie; coś tak oczywistego już dawno zostałoby odkryte przez kolonistów