Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Musiała znaleźć coś, co pozwoli nadać zwykłym kanapkom niecodzienny charakter. Przypomniała sobie życzenia Sully'ego, dotyczące składników. W porządku, będzie je miał. Ale nie było mowy o tym, jak mają wyglądać. Kiedy natrafiła na pudełko z foremkami do wycinania ciastek o przeróżnych kształtach, wpadła na znakomity pomysł. Odezwał się w niej wrodzony geniusz twórczy. Sully przerzucał się z kanału na kanał, równocześnie nasłuchując, czy nie nadlatuje śmigłowiec Dana, kiedy zawołała do niego z kuchni: - Sully? Sharon Sala 271 - Słucham? - Jedzenie gotowe. Odłożył pilot i poszedł do kuchni. - Umieram z głodu - oznajmił. - Mam nadzieję, że zrobiłaś... - Jego spojrzenie padło na półmisek z kanapkami i chociaż usiłował ukryć szok, po wyrazie twarzy Ginny natychmiast poznał, że nie jest zbyt dobrym aktorem. - To są króliki! - jęknął. Wzruszyła ramionami. Nalewając do szklanek mrożoną herbatę, miała ochotę trzepnąć go w nos. - Nie. To są kanapki z szynką i serem o kształcie królików. - Tak, jasne. Właśnie to miałem na myśli. O kształcie - powtórzył. - Nie zamierzasz zasiąść do stołu? - spytała Ginny. - Najpierw zrób to ty - zaproponował. Jak przystało na dżentelmena, poczekał, aż dama zajmie miejsce przy stole, czym zdobył sobie jeden mały punkt. Ale kiedy opadł na krzesło, wziął widelec i zatrzymał go w powietrzu nad najwyżej leżącym na półmisku królikiem, Ginny nie wytrzymała. - Są martwe. Możesz mi wierzyć. Sully zmierzył ją nieprzyjaznym spojrzeniem. - Yirginio, nie czepiaj się mnie. Zechciej łaskawie zauważyć, że nie powiedziałem ani jednego złego słowa o przygotowanym przez ciebie jedzeniu. - Jesteś okropnie konwencjonalny - wymamrotała, nakładając na własny talerz dwa króliki, garść patyczków z surowej marchewki i dwie faszerowane zielone oliwki, żeby przybrać jedzenie. 272 GROM Jeśli chodziło o jarzyny, Sully czul się bezpieczniej. Miały przynajmniej rozpoznawalne kształty. - Nie wiedziałem, że je lubisz - powiedział, wpychając do ust dwie oliwki. - Nie lubię - stwierdziła Ginny i odgryzła królikowi jedno ucho. Sully gapił się na zawartość jej talerza, wiedząc, że to, co powie, obróci się przeciw niemu. Ale chciał mimo wszystko uzyskać pewne informacje, choćby po to, aby móc postępować ostrożniej i więcej się nie narażać. - Skoro nie lubisz oliwek, to czemu kładziesz je sobie na talerzu? - chciał się dowiedzieć. Ginny wzniosła ku niebu oczy z taką miną, jakby było to najgłupsze pytanie pod słońcem. - Bo ładnie wyglądają. Estetyka jest ważnym elementem każdej potrawy. - Aha. No, tak. Racja. Odgryzając królikowi drugie ucho, Ginny wymamrotała: - O rany, co za idiotyczne pytanie! Sully wepchnął do ust marchewkowy paluszek, aby było jasne, że nie jest w stanie prowadzić dalszej rozmowy. Z głodu burczało mu w brzuchu, a zapach szynki i sera był zbyt nęcący, żeby go ignorować. Spojrzał w okno, chcąc się upewnić, czy nikt nie dostrzeże przypadkiem tego, co zamierzał zrobić, i błyskawicznie zgarnął na swój talerz trzy króliki. Z pierwszym rozprawił się niemal od razu. Stwierdził ze zdumieniem, że kanapka jest smaczna. - Ginny, to jest naprawdę smaczne. Sharon Sala 273 Z trudem oparłszy się chęci obdarzenia Sully'ego cynicznym uśmiechem, skinęła głową. - Dziękuję. - Na górnej półce lodówki widziałem jakiś sos czy dresing. Podać ci go do marchewkowych paluszków? - Proszę. To dobry pomysł. Znalazłszy się ponownie na bezpieczniejszym gruncie, Sully podniósł się z krzesła i pewnym siebie krokiem podszedł do lodówki. Już całkiem nieźle nauczył się, jak należy postępować z tą kobietą. Chwalić wszystko, co zrobi. Gdy robi coś dziwacznego, nie zauważać. Przytulić, jeśli płacze. Na koniec zostawił sobie najważniejszą mądrość życiową. Jeśli kobieta się złości, nie pytać, dlaczego, tylko przepraszać. Na dłuższą metę takie postępowanie daje mężczyźnie spore korzyści i pozwala zaoszczędzić wiele czasu. Wyciągnął z lodówki pojemnik z sosem i ruszył z powrotem w stronę stołu. Podziwiając przy okazji kształtny zarys szyi Ginny, usłyszał warkot zbliżającego się śmigłowca. - To Dań - stwierdziła i zerwała się z krzesła. -Wezmę trzeci talerz. Sully nerwowym wzrokiem obrzucił panoszące się na stole zwierzaki. Nie miał szans dokończenia rozmowy i dowiedzenia się od Ginny, dlaczego wybrała akurat króliki... - Dań na pewno nie jest głodny - uznał. - Skończyłaś? Pomogę ci posprzątać. Ginny zabrała sos i wypchnęła Sully'ego z kuchni. - Nie, jeszcze nie skończyłam. Przecież dopiero za- 274 GROM częliśmy jeść. Idź teraz po swojego kumpla i powiedz, żeby się pospieszył. Chleb wysycha. Sully ruszył w stronę drzwi, ale Dań wszedł do salonu. bez pukania. - Przywożę prezenty - oznajmił, wręczając Sully'e-mu butelkę szampana i duże, opakowane złotą folią pudło najlepszych czekoladek Godivy, a potem podał jeszcze od siebie dla Ginny tuzin czerwonych, długich róż. - Pomyślałem, że dama zasłużyła sobie na trochę przyjemności. Mam rację? - Dzięki - mruknął Sully. - Jestem twoim dłużnikiem. - To fakt - przyznał Dań. - Dwie setki powinny załatwić sprawę. - Dostaniesz swoją forsę - mruknął Sully. Był spięty. Nie chciał, aby Dań uraził Ginny. Powinien uprzedzić go, co będzie jadł, tak żeby facet nie wyrwał się z jakimś głupim komentarzem. Ale nie zdążył, bo na progu salonu stanęła Ginny. - Jak się masz, śliczna? - przywitał się gość i dorzucił. - Stęskniliście się za mną? Ginny uśmiechnęła się krzywo. - Tak bardzo lubisz to miejsce, że musisz co jakiś czas tu wpadać. Mam rację? - Są dla ciebie - oznajmił szybko Sully i rzucił w Ginny różami, mając nadzieję, że przynajmniej opóźnią czekającą ją kuchenną porażkę. Ucieszył się, gdyż na twarzy Ginny zakwitł promienny uśmiech. - Och, już nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś podarował mi kwiaty. Sharon Sala 275 Sully odetchnął z ulgą. No, skoro szło tak dobrze, postanowił sięgnąć po złoto. Wręczył więc jej także czekoladki. - Godivy! -jęknęła Ginny z zachwytem. - Czyżbym znalazła się w niebie? - Skoro masz zajęte obie ręce, sam zajmę się szampanem - oznajmił Sully