Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Była nudna, głupia, a te raz jest zdana na jego łaskę. Jest w łazience. Nagi. Ale co się stanie, kiedy z niej wyjdzie? Czy będzie miał na sobie szlafrok, taki jak ten, który nosił książę, kiedy?... Nie, była przekonana, że Taylor pojawi się zupełnie goły, bez włoskiego szlaf roka; nie dla niego takie wyrafinowane gry. A ona ma na sobie tylko spodnie i sweter. O, Boże. Taylor wygląda jak mężczyźni na tamtych fotografiach. Samoobrona, której się nauczyła, jest śmiechu warta wobec facetów tego typu. Słyszała, jak rozmawiał z Lin Ho, instruktorem, słyszała jak dysku towali na temat strategii, kiedy ma się więcej niż jed nego przeciwnika i kiedy są oni uzbrojeni w noże. Nie mówił jej nic o swojej znajomości sztuki zabijania, ale z pewnością ją posiadał. Przypomniała sobie, jak wy glądał, rozmawiając z Lin Ho. Był silny i umiał się bić. Był mężczyzną i był duży, i ona nie ma szans się przed nim obronić. Chwyciła torebkę i podbiegła do drzwi, otworzyła je i już jej nie było. Usłyszała, że Taylor za nią woła. Zbiegła schodami pięć pięter. Złapałby ją, gdyby się zatrzymała. Jeśli winda nadjedzie, Taylor znaj dzie się na dole pierwszy i będzie na nią czekał, chwyci ją i wciągnie do windy, żeby zawieźć z powro tem do mieszkania. Zadyszana zbiegła na dół. Przy ciskając mocno torebkę, dotarła do rogu i zatrzyma ła taksówkę. Musi uciekać. Taylor usłyszał trzask drzwi i bez zastanowienia wy padł nagi z łazienki. Pobiegł do salonu. Eden zniknęła. Jezu, czy to możliwe, że ktoś się włamał i ją porwał? Nie, niemożliwe. Wołał ją, ale zdał sobie sprawę, że jest goły jak święty turecki, więc nie może za nią po biec. Dlaczego uciekła? Stał, ociekając wodą, i zastanawiał się, o co w tym wszystkim chodziło? Sprawa była dziwaczna. Eden była dziwna. Westchnął, wrócił do sypialni i szybko się ubrał. Była sama, nikt jej nie chronił. Lindsay powiedziała taksówkarzowi, że chce wy siąść przy domu Gayle, naprzeciw Centrum Lincolna. Gayle mieszkała w strzeżonym budynku, na trzydzie stym szóstym piętrze. Lindsay przeszła przez hol i sta nęła przy windach. Przycisnęła wszystkie możliwe gu ziki i oparła się o ścianę. Była bezpieczna. Niestety, okazało się, że Gayle nie ma w domu. Lindsay zamknęła oczy. Co teraz robić? Nie może tu zostać. Budynek był dobrze strzeżony. Wkrótce któryś z sąsiadów doniesie na nią portierowi. Wróciła do holu. Poczeka tutaj. Jeżeli stanie na wido ku, nie wyrzucą jej na ulicę. A jeśli przyjdzie po nią Taylor? Och, nie, nie. Po dwóch godzinach podszedł do niej portier. Jego cierpliwość się wyczerpała. Wyszła na ulicę i złapała taksówkę, żeby wrócić do domu. Po raz pierwszy od czasu ucieczki z mieszkania Taylora zdała sobie sprawę, że jej grożono. Biegała jak idiotka, bezmyślnie narażając się na niebezpie czeństwo. Zdała sobie sprawę, że nie ma dokąd pójść. Może do jakiegoś hotelu? Nie miała żadnych bliskich przyja ciół. Na gruncie towarzyskim trzymała się z dala nawet od Demosa i Glena. Unikała wszystkich ludzi, którzy starali się być dla niej mili. Miała znajomych, ale nie przyjaźniła się z nikim prócz Gayle, bo nikomu nie ufała, nawet kobietom. Oprócz Gayle, którą poznała jeszcze przed nieszczęsnymi zdarzeniami w Paryżu. Ze zwieszoną głową wyszła z windy. Czuła się zmę czona i odrętwiała. Omal na niego nie wpadła. Złapał ją za ramiona i potrząsnął, aż głowa opadła jej do tyłu. Chciała wrzasnąć, ale zatkał jej usta dłonią. - Zamknij się, do cholery! Starała się wyrwać. Ale był silniejszy, wiedziała, że będzie. Nie wypuści jej. Zaciągnie ją do mieszka nia i... Taylor spostrzegł w jej oczach przerażenie. Nie przed enigmatycznym prześladowcą, lecz przed nim. - Muszę się odlać - powiedział bardzo spokojnie. Od dwóch godzin stoję tu jak idiota. Czy możesz otworzyć drzwi? Spojrzała na niego. Nie wyglądał, jak ktoś, kto chce z niej zerwać ubranie. Wyglądał na bardzo niezado wolonego. Niezadowolonego z niej. - Musisz się odlać? - Tak. Nie mogę poprosić twoich sąsiadów, żeby mi pozwolili skorzystać z toalety. Otwórz drzwi. - Och - westchnęła. To jej przerażenie. Boże, była sparaliżowana ze strachu. A on chciał tylko skorzystać z ubikacji. Otworzyła drzwi i wpuściła go, wskazując na wprost. - Zaraz za sypialnią. Taylor posłał jej gniewne spojrzenie i zniknął w ła zience. Kiedy wyszedł, Eden stała w tym samym miejscu, w którym ją zostawił. Zatrzymał się w odległości trzech stóp od niej. - Porozmawiaj ze mną. Patrzyła na niego. - Jestem zmęczony staniem. Usiądźmy. Porozma wiaj ze mną. - Jestem głodna. - Nie będę jadł cholernego jogurtu. - Chińskie jedzenie? - A ty znowu dasz dyla? - Nie. - Dobrze - westchnął. Cała ta sytuacja była bardzo dziwna. - Chodźmy do Chow Fang's w Chinatown. - Lubię ostre przyprawy. - Tam są bardzo ostre. Ku zaskoczeniu i uldze Eden, Taylor nie wypytywał jej, czemu uciekła