Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Jego ukochana, Ariadna, daje mu kłębek nici, aby rozwijając ją, zaznaczał sobie drogę powrotną. Siedząc teraz wśród tych ludzi i  słuchając historii Michaiła, zdałem sobie sprawę, że od dawna nie czułem tak przyjemnego dreszczu emocji, jaki pojawia się w  zetknięciu z  nieznanym, z  przygodą. Kto wie, może nić Ariadny czekała na mnie w  miejscach, których nigdy bym nie odwiedził, gdybym nie był absolutnie przekonany, że muszę dokonać olbrzymiego wysiłku, by coś zmienić w  moim życiu. Dostrzegłem, że kloszardzi odnoszą się do Michaiła z  wielką atencją i  słuchają go z  uwagą. Najważniejsze spotkania nie zawsze odbywają się przy elegancko zastawionych stołach, w  klimatyzowanych restauracjach. — Droga do szkoły zajmuje mi codziennie prawie godzinę. Patrzę na kobiety idące po wodę, na bezkresny step, na długie pociągi wiozące rosyjskich żołnierzy, na ośnieżone szczyty gór, za którymi, jak mi ktoś powiedział, rozciąga się ogromny kraj, Chiny. W  wiosce oprócz szkoły jest muzeum, poświęcone tutejszemu poecie, meczet i  trzy, cztery uliczki. Wpajają nam szczytne ideały: mamy walczyć o  zwycięstwo komunizmu i  o  równość wszystkich ludzi na ziemi. Nie wierzę w  to, bo nawet w  naszej wiosce istnieją spore różnice między ludźmi — przedstawiciele partii komunistycznej stoją ponad resztą, od czasu do czasu jeżdżą do dużego miasta, Ałma Aty, i  wracają obładowani frykasami, prezentami dla dzieci, drogimi strojami. Pewnego popołudnia, wracając do domu, czuję silny powiew wiatru, widzę światło wokół i  na kilka chwil tracę przytomność. Kiedy otwieram oczy, leżę na ziemi, a w  powietrzu nade mną unosi się dziewczynka w  białej sukni przewiązanej niebieskim paskiem. Uśmiecha się do mnie, nic nie mówi, a  potem znika. Pędem ruszam do domu, przerywam matce robotę i  opowiadam, co mi się przytrafiło. Jest przerażona, prosi, żebym nigdy nikomu tego nie powtarzał. Tłumaczy mi, że to wszystko halucynacje. Jak można wytłumaczyć coś tak skomplikowanego ośmioletniemu chłopcu? Uparcie obstaję przy swoim, widziałem tę dziewczynkę, jestem w  stanie opisać ją w  najdrobniejszych szczegółach. I  wcale się nie bałem, przybiegłem do domu nie dlatego że uciekałem, tylko chciałem jak najszybciej zdać jej relację z  tego, co się wydarzyło. Nazajutrz, wracając ze szkoły, wypatruję wszędzie dziewczynki, ale nigdzie jej nie ma. Przez tydzień nic się nie dzieje i  zaczynam wierzyć, że matka miała rację, musiałem niechcący się zdrzemnąć i  to wszystko mi się przyśniło. Jednak pewnego ranka w  drodze do szkoły znowu widzę unoszącą się w  powietrzu dziewczynkę otoczoną blaskiem. Tym razem ani nie upadłem, ani nie widziałem świateł. Ona się do mnie uśmiecha, ja odpowiadam jej uśmiechem, pytam, jak ma na imię, ale ona milczy. W  szkole wypytuję kolegów, czy oni też widzieli kiedyś unoszącą się w  powietrzu dziewczynkę. Wybuchają śmiechem. Podczas lekcji wzywa mnie dyrektor. Tłumaczy mi, że pewnie cierpię na jakieś zaburzenia psychiczne, bo zjawy nie istnieją. Istnieje tylko rzeczywistość, którą widzimy, a  religia została wymyślona, aby omamić lud. Pytam o  meczet w  pobliskim miasteczku. Twierdzi, że chodzą tam tylko zacofani starcy, którzy nie mają siły budować socjalistycznego ładu. Potem grozi mi, że jeśli będę rozpowiadać te niestworzone historie, wyrzuci mnie ze szkoły. Jestem przerażony, proszę, żeby nie mówił o  tym mojej matce. Obiecuje, że nic nie powie, jeśli przyznam się kolegom, że całą tę bajkę wyssałem z  palca. On dotrzymuje swojej obietnicy, a  ja swojej. Moi koledzy nawet nie są ciekawi, gdzie widuję dziewczynkę. Ale od tej pory przez cały miesiąc ona ukazuje mi się dzień w  dzień. Czasem najpierw mdleję, czasem nie dzieje się nic. Nie rozmawiamy ze sobą, po prostu jesteśmy razem tak długo, jak ona chce. Moja matka zaczyna się niepokoić, nie wracam już do domu jak zawsze o  tej samej porze. Pewnego wieczoru zmusza mnie, żebym się przyznał, co robię po lekcjach. Powtarzam jej historię o  dziewczynce. Ku memu zdziwieniu zamiast znowu mnie zganić, mówi, że pójdzie ze mną w  to miejsce. Następnego dnia wstajemy wcześnie, idziemy tam, dziewczynka się pojawia, ale matka jej nie widzi. Prosi, abym zapytał ją o  ojca. Nie rozumiem po co, ale robię to i  wtedy po raz pierwszy słyszę głos. Dziewczynka nie porusza wprawdzie ustami, ale ze mną rozmawia. Mówi, że mój ojciec ma się dobrze, że nas chroni, że cierpienie, którego doświadczył na ziemi, zostało mu wynagrodzone. Radzi, żebym porozmawiał z  matką o  piecyku. Kiedy powtarzam matce to, co usłyszałem, wybucha płaczem