Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Ciała nie było. Szlochając, nie wypuszczając z ręki oszczepu z żelaznym grotem, posuwała się wzdłuż ściany. Za jej plecami jeszcze rozlegały się wybuchy i huk jakby toczącej się lawiny. Kobiecy głos jak syrena alarmowa wydawał okropne, przypominające pianie okrzyki. Nad głową Amerie przeleciała ogromna płonąca postać różowego koloru, kierując się ku centrum zamieszania, a po niej następna, błyszcząca zielenią i bielą. Bombardowanie mentalne nasiliło się. Rozpłaszczyła się na podłodze, niezdolna już do modlitwy. Nogę miała zupełnie zdrętwiałą. Korytarz napełnił się szarpiącym mózg pulsowaniem, wywołującym w odzewie ból zębów, a nawet oczu, w zgodnym rytmie. Dymy i ognie zmniejszyły się nagle, jakby cała ta scena gdzieś się oddaliła. Jej dusza, unosząca się nad swym nieszczęsnym ciałem, ujrzała, że jeden ze skórzanych bucików był zwęglony i nadal dymił, a okopcony brąz jej zbroi miał na plecach głębokie wgięcie powyżej nerek. Prawą rękę miała rozdartą od łokcia do nadgarstka, a w ranie przebłyskiwała biała kość. - Na co jeszcze czekasz, aniele? - zapytała w rozdrażnieniu. Ale nie umarła. Znów zamieszkawszy w sponiewieranej powłoce leżącej na podłodze, pozwoliła oczom otworzyć się. Ujrzała, że stoi nad nią ludzka postać w błyszczącej niebieskiej zbroi. - Ach, cieszę się, że cię widzę! - zawołała pełna radosnej ulgi. - Czy w końcu zwyciężyliśmy? Obsypana drogimi kamieniami rękawica uniosła przyłbicę. Mężczyzna z wielkim nosem i wesołym spojrzeniem popatrzył na nią z góry, ukazując w uśmiechu małe, doskonałe w kształcie zęby. Nigdy przedtem go nie widziała. - Nie zwyciężyliście - powiedział Gomnol. Amerie poczuła, jak jej zranione ciało unosi się znad podłogi, podtrzymywane siłą psychokinezy Lorda Poskramiacza. Zawrócił, wkraczając w głąb makabrycznej sceny wydarzeń, mniszka zaś płynęła za nim przez powietrze niczym groteskowa lalka-balon. Przed Gomnolem rozstępował się dym, płomyki gasły wszędzie, gdzie przechodził. Twarz Gomnola promieniowała światłem, rozjaśniając ruiny. Tu i ówdzie leżały wielkie, nieruchome postacie odziane w zmatowiałe szkło, pomiędzy nimi zaś mniejsze. Amerie ujrzała Vandę-Jo z ustami otwartymi w ostatnim, bezgłośnym krzyku. Gert i Hansi, zespoleni w śmierci jak byli w życiu, leżeli zmiażdżeni pod kamiennym nadprożem. Khalid Khan siedział oparty o ścianę jak parodia Pięty, tuląc w martwych ramionach tańskiego wojownika nabitego na żelazną pikę. „Salaam aleikum, bhai", szepnęła i postać Khalida zniknęła w mroku. - W samej fabryce tylko powierzchowne uszkodzenia - zauważył z zadowoleniem Gomnol. - Okazałem głupotę nie przewidując tej ewentualności. Nieznośna będzie konieczność okazania wdzięczności Zastępowi za uratowanie mego tyłka, zwłaszcza że wy, ludzie, zabiliście niemało z nich. Ach, co tam. Nie było żadnych istotnych szkód. Z mroku przed nimi wyrósł promień tęczowego światła. - Witaj, Lordzie Poskramiaczu! - usłyszała Amerie ogłuszający głos. - Lepiej późno niż wcale. Gomnol dotarł do miejsca, gdzie były brązowe wrota. Rozwiały się ostatnie strzępy dymu i oparów. Stały tam tuziny jaskrawo świecących rycerzy w niedbałych pozach, opierających się na mieczach o szerokich klingach lub szklanych lancach. Wódz Burkę i Basil, poparzeni i okrwa-wieni, owinięci od szyi do kostek u nóg szklanymi łańcuchami, klęczeli przed odzianym w rubinową zbroję półbogiem. I leżała tam także Felicja, rozpłaszczona na podłodze, bez hełmu, z zamkniętymi oczami, z twarzą i szyją białą jak kreda; jej naszyjnik i jasne włosy połyskiwały słabo. Gomnol posłał Amerie w stronę reszty jeńców i łagodnie położył ją na podłodze. Błękitnemu tytanowi, który go pozdrowił, odpowiedział: - Wyrażamy podziękowania tobie, Bracie Imidolu, Lordowi Culluketowi i wszystkim członkom waszego Zastępu. Zaiste wasza interwencja nastąpiła w stosownej chwili. Widzę, że wytwórnia naszyjników nie odniosła liczącej się szkody. - Jest zupełnie bezpieczna. - Cudownie! - Złoty pojemniczek u pasa Gomnola otworzył się z trzaskiem, wyskoczyło zeń cygaro. Lord Poskramiacz odgryzł jego koniec, zapalił tytoń psychoenergią i wydmuchnął wonną smugę w stronę zrujnowanego sufitu z uprzejmą miną człowieka dobrze wychowanego. - Moje własne źródła informacji powiadomiły mnie o możliwości dokonania sabotażu dzisiejszej nocy - oświadczył. - Na nieszczęście wprowadzono nas w błąd, tak że przyjęliśmy, iż napastnicy będą próbowali przeniknąć do fortecy od tyłu. Moje siły zbrojne oczekiwały ich tam w zasadzce. Lord Bormol oraz Lord Mieczy uprzejmie zgłosili chęć czuwania tam wraz z nami. Powinni zjawić się w każdej chwili. Gomnol obrzucił zmasowane siły Zastępu pewnym siebie spojrzeniem. - Jeśli pozwolicie, uwolnię was od nudy związanej z operacją oczyszczającą. Korektorzy są już w drodze, by zająć się naszymi padłymi w boju braćmi. Ci, którzy nie odnieśli zbyt poważnych ran, z pewnością zostaną wydobyci ze Skóry na czas właściwy, by mogli wziąć udział w Bitwie. Płonąca twarz Imidola była nieruchoma, jak wycięta z kryształu górskiego. - Żelazo zniszczyło piętnastu z naszej świętej liczby. Spoczywają w pokoju Tany, a Skóra ich nie ocali