Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Pośród wielu innych. Zazwyczaj wybór polega na tym, czy być obecnym w opowieści na dogodnych warunkach, czy być nieobecnym. Postanowił być obecny i podać własną wersję wydarzeń. No to niech pan przyjdzie, porozmawiamy, powiedział mi, kiedy wreszcie zdecydował się odebrać mój telefon. Poszedłem więc do gmachu sądu, chłodno podał mi dłoń na powitanie i usiedliśmy do rozmowy po dwóch stronach sędziowskiego biurka, z flagą i portretem króla na ścianie. Martinez Pardo był niski i korpulentny, przetykana siwizną broda nie całkiem zasłaniała bliznę przecinającą lewy policzek. Jego wygląd był jak najdalszy od wizerunku sędziów gwiazdorów, pojawiających się w telewizji i w kolorowych czasopismach. Szary i skuteczny, mówiono o nim. I złośliwy. Blizna była pamiątką po dawnej historii — dzieło zbirów z Kolumbii wynajętych przez galisyjskich handlarzy narkotyków. Może dlatego miał trudny charakter. Zaczęliśmy od wymiany uwag na temat stanu zdrowia Teresy Mendozy i jej aktualnej sytuacji. Co doprowadziło ją do miejsca, w którym się znalazła, i jak zmieni się jej życie w najbliższych tygodniach, o ile zdoła utrzymać się przy życiu. Tego to ja nie wiem, powiedział Martinez Pardo. Ja nie zajmuję się przyszłością ludzi, chyba że chodzi o trzydziestoletni wyrok. Moją sprawą jest ich przeszłość. Fakty i przeszłość. Przestępstwa. A tych Teresa Mendoza popełniła wiele. — Jest pan zatem rozczarowany — stwierdziłem. — Tyle roboty na nic. W ten sposób odwdzięczyłem się za jego opryskliwość. Spojrzał na mnie znad okularów do czytania, które opierały mu się na czubku nosa. Nie wyglądał na szczęśliwego człowieka. A już na pewno nie na szczęśliwego sędziego. — Miałem ją — powiedział. Potem zamilkł, jakby się zastanawiał, czy to są właściwe słowa. Nawet szarzy i skuteczni sędziowie mają swoje serduszko, pomyślałem. I swoją osobistą próżność. Swoje frustracje. Miałeś ją, ale już jej nie masz. Przeciekła ci między palcami i wróciła do swojej Sinaloa. — Jak długo pan ją rozpracowywał? — Cztery lata. To była żmudna praca. Niełatwo zgromadzić wystarczająco dużo faktów i dowodów. Miała znakomitą organizację. Zbudowaną bardzo inteligentnie. Pełną mechanizmów ochronnych, śluz zabezpieczających. Docierało się do pewnego punktu i koniec, tam wszystko zdychało, nie można było ustalić dalszych powiązań w górę. — Panu jednak to się udało. Tylko częściowo, przyznał Martinez Pardo. Gdyby miał dosyć czasu i dostateczną swobodę ruchów. Ale nie miał. Ci ludzie obracali się w pewnych środowiskach, łącznie z politycznymi. Łącznie z jego własnym. Dzięki temu Teresa Mendoza już z daleka widziała zbliżające się ciosy i mogła je powstrzymywać. Albo minimalizować ich skutki. W tym konkretnym przypadku, dodał, szło mu dobrze. Jego współpracownikom też. Byli o krok od uwieńczenia sukcesem długiego i żmudnego wysiłku. Przez cztery lata, powiedział mi, tkaliśmy pajęczą sieć. I nagle wszystko się skończyło. — Czy jest prawdą, że otrzymał pan takie polecenie z Ministerstwa Sprawiedliwości? — To nie ma nic do rzeczy — cofnął się na oparcie swojego fotela i przyglądał mi się z urazą. — Odmawiam odpowiedzi. — Słyszałem, że sam minister wywierał na pana naciski. Pod wpływem ambasady meksykańskiej. Uniósł dłoń w górę. To nie był miły gest. Władcza dłoń sędziego wypełniającego swoje obowiązki. Jeśli będzie pan drążył w tym kierunku, ostrzegł, nasza rozmowa wkrótce się skończy. Nikt nigdy nie wywierał na mnie żadnych nacisków. — Niech mi pan wyjaśni, dlaczego nie wystąpił pan z oskarżeniem przeciwko Teresie Mendozie? Zastanawiał się chwilę nad moim pytaniem, może po to, żeby zdecydować, czy partykuła „niech" stanowiła obrazę majestatu, czy nie. W końcu postanowił mi wybaczyć. In dubio pro reo*. Czy coś w tym rodzaju. — Już panu powiedziałem — oświadczył. — Nie miałem dość czasu, żeby zgromadzić wystarczające dowody. In dubio pro reo (iac.) — W razie wątpliwości wyrokuje się na korzyść oskarżonego (przyp. tłum.). — Mimo zeznań Teo Aljarafe? Znów spojrzał na mnie tak jak poprzednio. Nie podobaliśmy się sędziemu — ani ja, ani moje pytania — i nie pracowało to na naszą korzyść. — Wszystko, co wiąże się z tą osobą, jest poufne. Pozwoliłem sobie na lekki uśmiech. Dałby pan spokój, panie sędzio. Nie czas na takie teksty. — Teraz to już nie ma znaczenia — powiedziałem. — Tak myślę. — Ale dla mnie ma. Zastanawiałem się chwilę. Proponuję panu pewien układ, powiedziałem. Nie będę więcej dotykał tematu Ministerstwa Sprawiedliwości, ale w zamian opowie mi pan o Aljarafe. Zawsze można się dogadać. Zamieniłem kpiący uśmiech na wyraz uprzejmej prośby, w czasie kiedy on rozważał moją propozycję. Zgoda, powiedział. Ale będę musiał pominąć kilka szczegółów. — Czy to prawda, że zaoferował mu pan nietykalność w zamian za informacje? — Nie odpowiem na to pytanie. Zły początek, powiedziałem sobie w myślach. Z zakłopotaną miną pokiwałem głową i atakowałem dalej. — Podobno zupełnie go pan osaczył. Zgromadził pan obszerną wiedzę na jego temat i teczkę z materiałami położył mu pan przed nosem. I wcale nie dotyczyło to handlu narkotykami. Przyłapał go pan na matactwach podatkowych. — Być może. Rzucił mi spojrzenie bez wyrazu. Ty mówisz, a ja potwierdzam. Nie proś mnie o wiele więcej. — W Transer Nadze? — Nie. — Niechże pan będzie dla mnie miły, panie sędzio. Proszę docenić, jaki jestem grzeczny. Znów się przez chwilę zastanawiał. W sumie, doszedł pewnie do wniosku, już zgodziłem się o tym mówić. A to jest sprawa mniej więcej znana, i już zakończona. — Przyznaję — powiedział — że firmy Teresy Mendozy zawsze, mimo naszych wysiłków, były pod tym względem nie do ruszenia, choć wiedzieliśmy, że przeszło siedemdziesiąt pięć procent przemytu na Morzu Śródziemnym przechodzi przez jej ręce... Słabe punkty pana Aljarafe dotyczyły jego własnych pieniędzy. Inwestycje niezgodne z prawem, przelewy pieniężne. Osobiste konta za granicą. Jego nazwisko figurowało na potwierdzeniach kilku zagranicznych transakcji, niezupełnie jasnych. Materiału było dosyć. — Podobno miał jakieś posiadłości w Miami. — Tak