Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
— Nadal trzydzieści dziewięć i cztery dziesiąte stopnia — oznajmiła. W miarę jak czysty tlen wypierał izofluran z płuc i krwi Toby'ego, chłopiec zaczął okazywać oznaki życia. Zack pochylił się nad nim, żeby mu zbadać źrenice. Stwierdził, iż reagowały wolniej niż poprzednio. Dalsze badanie neurologiczne nie wykazało żadnych zmian. — Jest coś? — spytała Suzanne. — Nie. Zack opuścił stanowisko i okrążywszy kontuar, za którym stała, podszedł do niej. — Jesteś zadowolony? — szepnęła. — Nie, ale nie mogę nic więcej zrobić. Kilka kroków od nich Jack Pearl, zdjąwszy przepaskę z oczu Toby'ego, zabierał się do przeprowadzenia własnego badania. — Podziwiam twoje opanowanie przy współpracy z Jackiem. — To nie było łatwe. — Wiem. — Dalej nie wierzysz w moje podejrzenia, prawda? Potrząsnęła głową. — Jak już ci powiedziałam w twoim gabinecie — szepnęła, 323 spojrzawszy na monitor, a potem na Pearla — jeszcze jeden podobny przypadek, to spróbuję przynajmniej cię wysłuchać. — Stanę na głowie, żeby go znaleźć. — Wiesz, że jesteś najbardziej upartym człowiekiem, jakiego znam? — Jestem najbardziej upartym człowiekiem, jakiego ja znam — powiedział. — To moja najlepsza cecha. Spojrzała nań chłodno. — Możliwe, Zachary, ale również najbardziej zatrważająca. Wyminąwszy go, poszła do Pearla. Zack został sam w punkcie dla pielęgniarek, czując pustkę. Usiłował sam siebie przekonać, iż przynajmniej do tej pory zrobił dla Toby'ego Nelmsa wszystko, co mógł. — Doktorze Iverson — zawołała do niego od swojego biurka recepcjonistka oddziału. — Jest do pana telefon, na drugiej linii. Dzwoni pan Iverson. — Zack — usłyszał zdyszany głos Franka. — Jestem na dole, na oddziale pogotowia. Mamy wypadek. Wygląda na bardzo poważny. — Jaki? — Zderzenie dwóch samochodów. Obaj kierowcy ranni. — Ciężko? — O jednym nie mogę nic powiedzieć — próbują go wyciąć z furgonetki. Przy drugim jest w tej chwili Marshfield. — Umyję twarz i przyjdę. — Pospiesz się Zack. Ten, którym zajmuje się Marshfield, to Sędzia. 27 Na oddziale pogotowia panował chaos. Niemal wszystkie łóżka były zajęte, poczekalnia pękała w szwach. Ściągnięte do pomocy pielęgniarki z wyższych pięter biegały od pacjentów do lodówek i punktu zaopatrzenia. W korytarzu czekali przy swoim sprzęcie technicy — operatorzy EKG i przenośnych aparatów rentgenowskich. Kilku członków ekip ratowniczych w niebieskich ubiorach asystowało pielęgniarkom, podczas gdy inni siedzieli na kontuarze i wypełniali dokumenty, wyglądając jak kury na grzędzie. Największa aktywność panowała w dwóch salach. — Sędzia jest tam, w ósemce — powiedział Frank, kiedy szli wraz z Zackiem przez recepcję. — Do diabła, dokąd jechał o tej porze bez mamy? — Nie wiem, Zack. Sam go spytaj. Jest cały zabandażowany i unieruchomiony, ale czy w pełni władz umysłowych, tego nie wiem, skoro zdążył mi oświadczyć, że jeśli nie zdołamy ściągnąć jego syna neurochirurga, to chce być przewieziony do innego szpitala. — Frank, czy nawet w takiej sytuacji musisz być złośliwy? Kto jest przy nim? — Nie wiem. Marshfield go opatrzył, ale teraz widzę go w urazówce. Właśnie przywieźli tego drugiego faceta z wypadku. — Chcesz zadzwonić do mamy teraz czy najpierw zobaczymy, w jakim on jest stanie? 325 — Moim zdaniem im później, tym lepiej. — W porządku. Może dobrze byłoby zawiadomić Lisette, żeby ją tu przywiozła. — Lisette... wyjechała. Zack spojrzał na zegarek. — Kiedy wróci? — Nie wiadomo — powiedział Frank. — Wyjechała na jakiś czas. Idź do Sędziego, a ja zajmę się mamą. I jeszcze jedno... — Słucham? — Źle, że nie odkryłeś przyczyny choroby tego chłopca. Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i poszedł ku dwóm umundurowanym policjantom, którzy rozmawiali z reporterem „White Mountains Gazette". — Właśnie, Frank — mruknął pod nosem Zack, przypomniawszy sobie dziwne, milczące porozumienie między bratem a Pearlem, które zaobserwował przy łóżku Toby'ego. — Bardzo źle. Zmierzał do separatki numer osiem, kiedy zza zasłony wyłoniła się Doreen Lavalley. — Och, doktorze, cieszę się, że pan mógł tak prędko przybyć — powiedziała. — Zadzwonili po mnie, żebym przyszła, bo kiedyś pracowałam na oddziale pogotowia, ale to było parę lat temu, więc... — Jestem pewny, że dasz sobie świetnie radę. Jak to się stało? — Przyszłam wkrótce po tym, jak przynieśli pańskiego ojca. Ratownicy znaleźli go piętnaście metrów od miejsca wypadku. Siedział oparty o pień drzewa. Podejrzewają, że wyleciał z wozu, a potem dowlókł się albo doczołgał do drzewa. Prawie na pewno ma złamany przegub. Ratownicy twierdzą, że w dolnej części pleców ma dużą ranę, ale nikomu nie pozwala się dotknąć. Doktor Marshfield musiał się zająć rannym z tego drugiego wozu. Na pierwszy rzut oka nie wygląda najlepiej. Zack podszedł do drzwi separatki i zajrzał do wnętrza. Zobaczył ojca przywiązanego do noszy, z głową i szyją prawidłowo zabezpieczoną w ramach pierwszej pomocy. Jedna ręka była zabandażowana i unieruchomiona szyną, do przegubu 326 drugiej prowadził przewód kroplówki. Monitor wskazywał prawidłowy rytm i częstość pracy serca. — Czy doktor Marshfield zdążył zrobić zdjęcia? Doreen Lavalley zajrzała do karty. — Zrobiono mu przenośnym rentgenem prześwietlenie szyi i miejsca, gdzie prawdopodobnie ma ranę