Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Najwcześniejsze związane z nim uczucia odnosiły się do jego wielkości, do kręconych włosów, obrośniętych, włochatych ramion i gładkich, twardych mięśni; do zapachu ciała, szorstkości rąk, brudu wżartego w palce i pod skórkę nad paznokciami. To był zapach z ust, szorstkość brody. Wszystko, co różniło go od mamy. To on był sędzią mego życia. Bo przecież mama mawiała: - Poczekaj, powiem ojcu, kiedy wróci. Ojciec nie mógł już być dla mnie tylko jakimś mężczyzną, jakąś tam wyodrębnioną postacią. Był trochę Bogiem, a trochę prawem, był naszym środkiem przetrwania, szafarzem sprawiedliwości, kochankiem matki. Był moim ojcem. Musiałem rozeprzeć moją świadomość, rozciągnąć i wprowadzić do niej innych mężczyzn. Myślę, że tak samo sprawa się przedstawia dla większości innych istot rodzaju męskiego, przynajmniej w społeczeństwie zachodnim. Kiedyś przeczytałem, że w niektórych szczepach młodych mężczyzn wspierają bracia ich matek. A mnie los pobłogosławił obfitością wujów i stryjów. Matka miała czterech braci i trzy siostry, wszystkie zamężne. Ojciec trzech braci i cztery siostry, także mężatki. Uwzględniam w tej rachubie tylko tych, którzy w moim życiu odgrywali jakąś rolę. A miałem jeszcze więcej szczęścia, bo większość z nich mieszkała w promieniu siedmiu mil od miejsca, w którym spędziłem dzieciństwo, i na ogół pozostawali w tak zażyłych stosunkach z moimi rodzicami, że nieunikniona była wymiana wpływów. To stryjowie i wujowie posłużyli mi za wzory, pomogli formować moje wyobrażenie o tym, kim powinien być mężczyzna. To oni byli zewnętrznymi i widocznymi modelami mojej "mężności", herosami wykutymi w spękanym marmurze, którym składałem prawdziwy, chociaż nie uświadomiony hołd - poprzez rywalizację. Teraz próbuję zapisać, co jeszcze w związku z nimi pamiętam. Nie dałbym głowy - dzisiaj wieczorem, kiedy to piszę - że to wszystko prawda, przynajmniej według miar tego ponurego świata faktów i zdarzeń. Nie wdaję się w badania, zbieranie materiałów, nawet nie silę się, by sprawdzać, co tu jest legendą bądź koloryzowaniem i czy sam się tego nieświadomie dopuszczam, czy też to sprawka starszych. A jednak są to najzupełniej prawdziwe obrazy tego, co zachowałem w sercu; opis wciąż jeszcze żywych wyobrażeń na temat tych ludzi. Dzisiaj, 14 listopada 1997 roku, żyje tylko jeden spośród wszystkich moich wujów i stryjów, krewnych i powinowatych. Wichura śmierci dokonała w ciągu trzydziestu lat straszliwych spustoszeń. Tymczasem podczas czytania tego tekstu zorientowałem się, że mój stosunek do najróżniejszych moich wujów z czasem się zmienił. Bo czas przećwiczył swoje sztuczki także na mnie. Czuję, że moje dzieci zdają sobie sprawę ze zbliżającej się kruchości: mojej, a także mojej żony. Teraz to ja jestem wujkiem - pięciorga dzieci mojej siostry oraz mężczyzn i kobiet, które te dzieci poślubiły. Ponadto, cóż, jestem teraz wydawanym autorem, osiem moich książek doczekało się stosunkowo dobrego przyjęcia, a ukażą się jeszcze dwie. Wciąż maluję, ale ze względu na to, że sukces odniosłem jako pisarz, przestałem już sprzedawać obrazy. Dam je dzieciom, czy im się to spodoba, czy nie. Ależ to się wszystko zmienia... * * * III Pamiętam, że kiedy byłem chłopcem, żyliśmy w biedzie; dobrał nam się do skóry Wielki Kryzys, Ojciec nie mógł znaleźć pracy i w sobotnie ranki często maszerowaliśmy razem na miejskie śmietnisko. Wspinaliśmy się tam na wielkie, dymiące stosy popiołów, gazet i strzępów tego, co w życiu innych ludzi stało się już odpadkiem. Patrzyliśmy, jak przed nami uwijają się tłuste szczury o mięsistych ogonach, a ojciec dźgał długim kijem, grzebał i przewracał sterty resztek. Mnóstwo wartościowych rzeczy, przekonywał, trafia na śmietnisko tylko dlatego, że ludzie na ogół nie mają pojęcia, jak je naprawić, albo po prostu przestali z nich korzystać. Nie mylił się. Zawsze wracaliśmy z czymś, co tato umiał przywrócić do stanu używalności. Do domu szliśmy bocznymi uliczkami i z trudem powstrzymywałem się od zaglądania w kubły na śmieci, nawet najmniejsze. W ten sposób siostra i ja zostaliśmy obdarowani wrotkami, skompletowanymi z mniej więcej dziesięciu wyrzuconych wrotek o dwóch lub trzech kółkach. Trafiały do nas tą drogą niezliczone skarby: krzesła i stoły, narzędzia, lustro, patefon. Przez dłuższy czas mieliśmy parę dużych kół, całkiem dobrych, na prawdziwych łożyskach kulkowych. Tato obiecał, że zrobi nam wóz, jeżeli znajdzie drugą parę. I znalazł. Ta postawa stała się częścią mnie samego. Każdy skrawek przestrzeni na płótnie musi zostać wykorzystany; nigdy też nie wyrzucam ani nie marnuję farb. Nie chcę mieć nic wspólnego z głupcami, którzy pozbywają się całkiem dobrych rzeczy. A potem, kiedy tato zbudował nam ten wóz, zrobił go starannie, zadbał o wytrzymałość i stabilność, godne wozu zaprzęganego w woły. Ów pojazd, zrobiony przecież solidnie, po ukończeniu okazał się jednak niewiarygodnie nieforemny. Nie widać było po nim śladu starań o proporcje czy podobieństwo do innych wozów. Pokryła go lśniąca emalia, jasnoczerwona i czarna, a przez obie burty biegł wymalowany szablonem napis CADILLAC, podczas kiedy na innych wozach można było wyczytać SPEEDY FLIER. Ale ten wóz toczył się szybciej niż czyjkolwiek. A zatem... Moje pragnienie mogę streścić tak: niech ta książka ma jakość dobrej ciesiołki. Nie chcę w niej snycerskich upiększeń. Nie chcę w niej skażeń: wpuszczanych gwoździ, zakitowanych i rdzewiejących pod spodem. Chcę tylko czystych cięć piłą, bez drzazg na krawędzi, i normalnych dziesięciocalowych gwoździ, tak wbitych w drewno, że widać jeszcze znak po młotku. Ho, ho! Mój gust niewiele się zmienił przez ostatnie trzydzieści lat! I nie wiem, czy to źle, czy dobrze. Trochę zmienił się sposób, w jaki się wyrażam jako malarz, po części to sprawa starzenia się, ale podstawowe rozumienie jakości pozostaje właściwie takie samo. Mam nadzieję, że moi synowie coś z tego uchwycą, tym samym przeze mnie, z drugiej ręki, wezmą coś od mego ojca, i z trzeciej od dziadka -i że będę w tej sprawie pośrednikiem. * * * 1 Wujek Bill Już nie pamiętam, ile miałem lat, kiedy zamieszkał u nas wujek Bill. Jednak wiem - i wówczas też to wiedziałem - że zjawił się, bo brakowało nam pieniędzy. Trwał Wielki Kryzys i ojca zwolniono z General Electric na z górą rok. Chodziłem wówczas pod ten brudny budynek z czerwonej cegły, koło domu dziadka Tremonta, patrzyłem na zamalowane na niebiesko okna i dziwiłem się, jak oni mogą nie chcieć kogoś takiego jak ojciec. Tak czy owak, byłem jeszcze na tyle smarkaty, że matka musiała mi to wytłumaczyć: wujek Bill jest moim wujem, ponieważ jest jej bratem