Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- To objawienie jest ważniejsze niż rezultat wszelkich wojen. Merducy są naszymi braćmi w wierze i wrogość między nimi a rasą ramusian opiera się na kłamstwie. - Cóż więc mamy zrobić? Iść między nieprzyjaciół, by ich nawracać? - zapytał beztrosko Avila. - Tak jest. Tak właśnie musimy postąpić. Na twarzach wszystkich obecnych, pomijając ślepego ponty-fika, pojawił się szok. - Chcesz zostać męczennikiem, Albrecu? - zapytał Avila. - To nie ma znaczenia - odparł z lekką irytacją mały mnich. -Sednem sprawy jest samo objawienie. Trzeba natychmiast poinformować króla Torunny, a także merduckiego sułtana. - Na krew słodkiego Świętego! - zawołał Osmer z Rone. -Mówisz poważnie! - Pewnie, że mówię poważnie! Wydaje ci się, że to przypadek, że to objawienie wpadło w nasze ręce akurat teraz? Możemy mieć szansę powstrzymać tę straszliwą wojnę. To ręka samego Boga. Nie ma w tym żadnego przypadku. - Merducy walczą nie tylko za swą wiarę, lecz również dla radości podboju - zauważył Osmer. - Wspólnota religii nie zawsze wystarcza, by położyć kres wojnie. My, ramusianie, wiemy o tym aż za dobrze. - Niemniej jednak musimy podjąć próbę. - Ukrzyżują cię, tak samo jak inicjantów z Aekiru - ostrzegł go Alembord. - Święty ojcze, jeśli nawet założymy, że to prawda, a nasza wiara opiera się na kłamstwie, to przynajmniej zachowajmy na razie tę wiadomość dla siebie. Ramusiańskie królestwa i tak już są podzielone. Ta wiadomość okaleczy je ostatecznie i spowoduje rozłam w Nowym Kościele. Skorzystają na tym wyłącznie himerianie. - Kościół Himeriański, jak go teraz zwą, również ma prawo się o tym dowiedzieć. Trzeba wysłać poselstwo do Charibonu. Bracia, prędzej czy później tę prawdę będzie się głosić z dachów budynków. Tego właśnie chciałby sam Błogosławiony Święty. - Błogosławiony Święty, który umarł jako merducki prorok w jakimś barbarzyńskim mieście jurt na wschodzie - mruknął Osmer. - Bracia, moja dusza drży, a moja wiara migocze jak świeczka na wietrze. Co powiedzą na takie wieści prości i niewy-kształceni w ramusiańskim świecie? Być może całkowicie odwrócą się od Kościoła, uznając go za twórcę i szerzyciela kłamstw. Któż mógłby mieć o to do nich pretensję? -Jesteśmy Nowym Kościołem - odparł nieubłaganym tonem Albrec. - Wyrzekliśmy się dawnych spisków i politykowa-nia. Naszym zadaniem jest mówić prawdę, bez względu na konsekwencje. - To szlachetne słowa - zadrwił Alembord. - Ale świat jest pe-• łen brudu, biskupie Albrecu. Ideały muszą ustępować miejsca rzeczywistości. Albrec walnął pozbawioną palców pięścią w stół, zaskakując wszystkich. - Gówno prawda! To właśnie takie podejście stało się przyczyną zepsucia naszej wiary i doprowadziło do tego, że stoimy przed tym dylematem! Naszą rolą nie jest już mącenie sprawy i semantyczne gierki. Oddawaliśmy się temu przez pięć stuleci i w rezultacie stanęliśmy na skraju przepaści. 10/1 - A wiec mamy przywdziać szare szaty braci żebrzących i głosić nową prawdę na całym świecie, stać się zakonem apostołów i misjonarzy?! - odkrzyknął Alembord. - Dość już tego! - przerwał im Macrobius. - Zapominacie się. W mojej obecności będziecie się zachowywać stosownie, zrozumiano? Zgodzili się pośpiesznie. Na chwilę znowu ujrzeli władczego człowieka, jakim był Macrobius przed upadkiem Aekiru. - Porozmawiam z królem - ciągnął pontyfik. - W swoim czasie. Wytłumaczę mu, jak wielkie znaczenie mają nasze odkrycia. Nie zapominajcie, że przebywamy tu na zaproszenie torunnań-skiego suwerena i bez względu na szlachetne ideały musimy bardzo uważać, by mu się czymś nie narazić. Anie potrafię uwierzyć, że przyjmie przychylnie taką wiadomość. Albrecu, Mercadiusie, będziecie kontynuować poszukiwania. Potrzebne mi są wszelkie możliwe dowody na prawdziwość słów Honoriusa. Bracia, wkrótce świat się o wszystkim dowie i wtedy nie można już będzie tego odwrócić. Ani na moment nie zapominajcie o znaczeniu swej wiedzy. To nie jest temat do plotek czy czczych spekulacji. W naszych rękach spoczywa los całego kontynentu. Nie przesadzam. Nieodpowiednie słowa wypowiedziane w chwili nieuwagi mogą doprowadzić do najstraszliwszych konsekwencji. Nakazuję wam zachować milczenie, podczas gdy sam będę medytował nad nadchodzącym spotkaniem z królem. Pokłonili się, siedząc, a kilku z nich nakreśliło na piersiach Znak Świętego. Pontyfik nie był już pokornym, nieprzyciąga-jącym uwagi człowiekiem, jakiego znali. Siedział na swym krześle w wyprostowanej, władczej pozie, kręcąc głową. Gdyby miał oczy, przeszywałby zebranych w komnacie kapłanów spojrzeniem. - Odpowiednim sposobem ogłoszenia tej prawdy byłaby papieska bulla, ale nie dysponuję już pułkami Rycerzy-Bojow-ników, którzy szybko dostarczyliby ją do wszystkich królestw. Musimy w tej sprawie polegać na królu Lofantyrze, a nie zaniosę mu informacji, o której plotkują już słudzy pałacowi. Dyskrecja jest niezbędna. Na razie. Albrecu, twoje odruchy są chwalebne, ale monsinior Alembord ma sporo racji. Jeśli chcemy uniknąć zasiania chaosu wśród wiernych i fatalnego podminowania Nowego Kościoła, musimy być ostrożni. Bardzo ostrożni... - Macro-bius oklapł na krześle. Krótka demonstracja autorytetu wyraźnie wyczerpała jego siły. - Chciałbym, żeby ten kielich przekazano komuś innemu. Nie wątpię, że wszyscy byście tego pragnęli, ale Bóg w swej mądrości wybrał nas. Nie możemy zmienić pisanego nam losu. Bracia, połączcie się ze mną w modlitwie. Zapomnijmy o dzielących nas różnicach. Musimy prosić Błogosławionego Świętego o przewodnictwo. W komnacie zapadła cisza, gdy wszyscy złączyli dłonie w medytacji. Albrecowi jednak nie w głowie była modlitwa. Ponty-fik się mylił. Takiej prawdy nie można było ogłosić dekretem, ostrożnie rozpowszechnić wśród wiernych