Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Automaty dość długo analizowały jego stan — kilkanaście wąskich szczurzych ryjków wyskoczyło ze ścian i zaczęło dźgać swoimi pyszczkami ubranie Kipa na różnej wysokości. Nie mogły uwierzyć, że zjawił się człowiek, który nie nosi na sobie ani agresywnych bakterii, ani paraliżujących substancji, nie umiera sam i nie próbuje spowodować śmierć pozostałej załogi schronu. W końcu, po dwóch czy trzech minutach, rozbłysło zielone światło i Kip, dość mocno już zirytowany procedurą kontroli, przeszedł kilka kroków, skręcił w lewo UPIÓR Z PLAYBACKU 23 i znalazł się v jasnej części odkażalni. Wsunął do ust kostkę gumy i poczekał na panią La Salle, która tuż za nim weszła do korytarza odkażalni, Automaty o wiele szybciej uporały się z nią, widocznie potrafiły wyciągać wnioski z badania pierwszej osoby. Emfna podeszła do Kipa i westchnęła. — Mężczyźni... — powiedziała — ...niezależnie od wieku są infantylni — wciąż podniecają ich tajemnice, bunkry, ciem ność i przemoc. Zgadza się pan ze mną? Ponad ramieniem Emmy Kip zobaczył jej męża. Automaty przyspieszyły, procedurę i wyganiały ludzi z korytarza w rów- nych kilkusekundowach odstępach. — Szukamy niebezpieczeństwa chcąc was przed nim obro nić — szarmancko wyrecytował Kip. „Co za durna nadęta prukwa?! Boże, jeśii istnieje gdzieś kobieta, której sądzone jest dożyć przy mym boku podeszłego wieku, to odmień panie jej los i jak najszybciej zrzuć tę panią w najbliższą przepaść. Tylko sprawdź czy jest wystarczająco głęboka". Uśmiechając się poczekał aż Geofrey zbliży się do nich. Zaraz za nim pojawiła się Birdy z Hecą na ręce. Kip dotknął ramienia Emmy i wskazał jej drzwi na korytarz. — Chodźmy do tak zwanej centrali — powiedział. — Tam poczekamy na resztę. W centrali wywołał komputer i polecił włączyć ścianę moni- torów. Dość przestarzały sprzęt rozgrzewał się dwie czy trzy minuty. Gdy wszedł ostatni z wycieczki połowa ekranów jarzyła się, a odpowiednie układy pospiesznie doprowadzały obraz na nich do stanu podstawowej użyteczności. Kip wstał i podszedł do długiej, szerokości niemal metra, konsoli. — To jest centrum naszego schronu — powiedział. — Kie dyś zapewne można było stąd odpowiedzieć rakietową salwą 24 EUGENIUSZ DĘBSKI na atak przeciwnika lub wyprzedzić atak. Teraz kilkadziesiąt ?przycisków jest martwych — wskazał dłonią kilka szeregów testerów nakrytych przezroczystymi kopułkami. — W gruncie rzeczy, pulpit spełnia aktualnie funkcję tylko komunikacyjną — mam na myśli łączność z powierzchnią. Można ewentualnie zmienić pewne parametry działania wyposażenia schronu: wzbogacić mieszankę oddechową, zarządzić dodatkową de- zynfekcję czy coś w tym stylu. Poza tym schron jest auto- nomiczny — to zrozumiałe, bo przecież mogli tu przebywać ludzie w różnym stanie — chorzy, poparzeni, załamani psychi- cznie, więc schron musiał opiekować się nimi. Nawet wbrew ich woli. Komputer, plan schronu! — dość głośno powiedział w kierunku sufitu i, mając plan na ekranie, wskazując po- szczególne części palcem, mówił dalej: — Jesteśmy w centrali, o tu. Obok, po tej samej stronie korytarza znajdują się duże pokoje dla kadry, sztabu czy po prostu dla kilku osób, które trzeba było na przykład odizolować od reszty. Mamy tu trzy takie pomieszczenia. Po drugiej stronie korytarza są mniejsze pokoje, jest ich chyba około tuzina. Poza tym jest tu magazyn broni i środków chemicznych. Odkażalnię już znamy. I to właściwie wszystko. Jest jeszcze jedna kondygnacja, pod nami. Są tam warsztaty, urządzenia filtrujące, zbiornik z wodą, ciep- larnia i coś tam jeszcze, niestety dokładnie nie wiem... — wzru- szył ramionami. — Co jeszcze mógłbym dodać? Może po prostu przejdźmy się po tych pomieszczeniach, to znaczy państwo się przejdzie cie, a ja spróbuję .doprowadzić te monitory do jakiegoś porządku i zobaczę co może nam zaserwować tutejsza kuch nia. — Chce pan nam-m... dać jakieś... zap-rrr... zapleśniałe konserwy-m? — wymamrotał O'Ryan. UPIÓR Z PLAYBACKU 25 - O-o-o! Gwarantuję wysoką jakość pożywienia — poma cha! dłonią Kip. — Tradycją jest, że co kilka miesięcy zapasy są odnawiane. Yoos pokręcił z niedowierzaniem głową i sięgnął do swoje- go barku. Pracowicie wygrzebał puszkę piwa i pstryknął w spie- niacz. - A napoje? — zerknął spode łba na Kipa. Zanim Kip zdąży! go uspokoić pani La Salle szarpnęła męża za ramię. — No to chodźmy obejrzeć te sypialnie żołnierzy — powie działa niemal nie poruszając wargami. Ruszyli do drzwi. Zaraz za nimi wyszła Birdy i sekretarz ochroniarz, tuż za nimi wysunęli się pozostali. Został Yoos, kiwający się między pulpitem i barkiem, oraz Jana, która usiadła w lekkim foteliku i założyła nogę na nogę, dbając by spódnica odsłoniła je najwyżej do połowy łydki. Kip usiadł przed pulpitem i przysunął do siebie mikrofon. — Komputer! Szybko wykonać testy kontrolne. Tryb awa ryjny. Uruchomić kuchnię z pełnym zestawem dla kadry najwyższego stopnia. Czy wszystko jasne? W głośnikach rozległ się cichy terkot, napłynął jakby z dale- ka, wzmocnił się i gwałtownie ucichł. Gdy komputer odezwał się jego głos miał nieprzyjemne metaliczne brzmienie, ale niemal natychmiast zadziałały odpowiednie korektory. — Dwa monitory wymagają złomowania i wymiany... Kuch nia jest już uruchomiona. Proszę o instrukcję, które pokoje będą zajęte przez żołnierzy... — Ch-cheup! —- zabulgotał z tyłu Yoos. — Pokoje nie będą zajmowane. Proszę sprawdzić czy transmisja telewizyjna może się odbyć bez komplikacji... 26 EUGENIUSZ DĘBSKI Wsta! i przeciągną! się, „Gdyby nie ten pijus — pomyślał — mógłbym wykorzystać zly humor naszej drugiej. Nic tak nie ułatwia roboty jak rozgoryczenie kobiety". Zerknął na Janę. Zdążyła wyjąć papierosa i nerwowo paliia go patrząc w pod łogę. Kip podszedł do niej i usiadł w foteliku obok. — Coś mi się zdaje, że wybrałaś sobie ciężki zawód — za gadnął. — Niewątpliwie... — zaciągnęła się i popatrzyła na Kipa. — Cała nadzieja, że z każdą chwilą staję się coraz starsza.,. O'Ryan wrzucił puszkę do szuflady w dolnej części barku i usiadł w fotelu opuszczonym przez Kipa. — Na pewno nie jest łatwo być zawodową pięknością — rzucił Kip przygotowując się do serii sprawdzonych kom plementów. Jana odrzuciła pasmo włosów z czoła i rozdeptała na podłodze niedopałek. Patrzyła chwilę na Kipa. Uśmiechnęła się lekko. — Daj sobie spokój, mój mały — powiedziała. — Jestem wściekła, ale jestem zawodowcem. Sam to powiedziałeś. A za wodowcy nie ulegają emocjom. Zajmij się Birdy, będzie szczęś liwa. A do mnie zadzwoń za pół roku, gdy wygaśnie kontrakt. Będę... Przenikliwy dźwięk wydobywający się z pulpitu przerwał jej wypowiedź i uwolnił Kipa od męki przeżywania rozczarowania. Zerwał się i podbiegł do panelu, od którego nadzwyczaj rączo odskakiwał O'Ryan. — Stukałem sobie... — powiedział szybko bez tych pijac kich przydźwięków