Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Teraz kolej na następnych, którzy zaczynają swoją wspinaczkę. W ciemnych drzwiach domostw miasta matki z zakrytymi twarzami pchają swoich ukochanych synów, by dołączyli do pochodu, idź, zostań męczennikiem, zrób to, co powinno się zrobić, umrzyj. - Widzisz, jak mnie kochają - mówi głos bez ciała. - Żadna tyrania na świecie nie oprze się potędze tej wolno idącej miłości. - To nie jest miłość - odpowiada, płacząc. Gibril. - To nienawiść. Cesarzowa pchnęła ich w twoje objęcia, - Wyjaśnienie to brzmi nieprzekonywająco, powierzchownie. - Oni mnie kochają - mówi głos Imama - ponieważ ja jestem wodą. Ja jestem płodnością, a ona jest rozkładem. Kochają mnie za ten mój zwyczaj rozbijania zegarów. Istoty ludzkie, które odwracają się od Boga, tracą miłość i pewność, a także poczucie Jego nieograniczonego czasu, który zawiera w sobie przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, nie kończący się czas, który nie odczuwa żadnej potrzeby ruchu. Tęsknimy za czymś wiecznym, a ja jestem wiecznością. Ona jest niczym: tik-lub-tak. Patrzy codziennie w swoje lustro i jest przerażona pojęciem wieku, przemijania czasu. Tak więc jest więźniem swojej własnej natury, ona, również, jest w okowach Czasu. Po rewolucji nie będzie żadnych zegarów; zmiażdżymy je. Słowo zegar zostanie wymazane z naszych słowników. Po rewolucji nie będzie żadnych urodzin. My wszyscy urodzimy się na nowo. Wszyscy w oczach Wszechmogącego Boga będziemy w tym samym, nie zmieniającym się wieku. Przestaje mówić, teraz, ponieważ poniżej nadchodzi wielka chwila: ludzie doszli do karabinów, które z kolei zostają uciszone, gdy nie kończący się wąż ludzki, gigantyczny pyton powstały z mas, chwyta członków gwardii w pół, dusi ich i ucisza śmiertelne gdakanie broni. Imam wzdycha ciężko. - Zrobione. Światła pałacu gasną, kiedy ludzie zaczynają iść w tamtą stronę, tym samym miarowym krokiem co poprzednio. Wtem, gdzieś z czeluści pogrążonego w ciemnościach pałacu, podnosi się szkaradny dźwięk, początkowo jako wysoki, cienki, przenikliwy jęk, który następnie obniża ton i przechodzi w wycie, zawodzenie na tyle głośne, by swoją wściekłością zapełnić każdą kryjówkę w mieście. Następnie złocista kopuła pałacu otwiera się, pękając zupełnie jak skorupka jajka, i wylatuje z niej, połyskując swoją czernią, mityczna zjawa o olbrzymich czarnych skrzydłach, jej włosy powiewają luźno na wietrze, tak długie i czarne, jak długie i białe są włosy Imama: Al-lat, pojmuje Gibril, eksplodująca ze skorupy Aiszy. - Zabij ją - rozkazuje Imam. Gibril stawia go na głównym balkonie pałacu. Ramiona Imania wyciągnięte, aby objąć radość ludzi, która głuszy nawet wycie bogini i unosi się pod niebiosa jak pieśń. I wtedy coś pcha go do góry, nie ma wyboru, jest marionetką wyruszającą na wojnę; a ona, widząc, że się zbliża, odwraca się, gotuje do skoku w powietrzu i jęcząc przeraźliwie, spada na niego z całej siły. Gibril jest świadom, że Imam, prowadząc wojnę, jak zwykle rękoma swoich zastępców, poświęci go równie chętnie, jak poświęcił to wzgórze ciał przy bramie pałacowej, rozumie, że jest kamikadze w służbie sprawy, sprawy duchownego. Jestem słaby, myśli, nie jestem dla niej godnym przeciwnikiem, ale i ona została poważnie osłabiona przez porażkę, którą poniosła. Siła Imama porusza Gibrila, wkłada mu pioruny w dłonie i rozpoczyna się bitwa; ciska świetlistymi włóczniami w jej stopy, a ona zatapia komety w jego podbrzuszu, zabijemy się nawzajem, myśli, umrzemy i w przestrzeni kosmicznej pojawią się dwie nowe konstelacje: Al-lat i Gibril. Podobni do wyczerpanych wojowników na zasłanym trupami polu, słaniają się na nogach i rozdają ciosy dookoła. Oboje szybko tracą siły. Ona pada. Runęła w dół, Al-lat królowa nocy; uderza głową w ziemię, rozbijając ją na kawałki; i oto leży, bezgłowy czarny anioł, z wyszarpanymi skrzydłami, obok furtki w bramie prowadzącej do pałacowych ogrodów, żałośnie zmiażdżony stos. - A Gibril, z odrazą odwracając od niej oczy, widzi, jak Imam staje się monstrualnie wielki, leżąc na pałacowym podwórcu tuż przy bramie, ma szeroko otwarte usta; kiedy ludzie maszerują przez bramy, połyka ich w całości. Ciało Al-lat kurczy się na trawie, zostaje po nim tylko ciemna plama; i w tym momencie wszystkie zegary w stołecznym mieście Desz zaczynają dzwonić, i wybiwszy dwunastą, dzwonią dalej bez końca, dwadzieścia cztery, tysiąc jeden i dalej, ogłaszając koniec Czasu, godzinę, której nie da się określić, godzinę powrotu wygnańca, zwycięstwa wody nad winem, początek Nieczasu Imama. * * * Kiedy nocna opowieść zmienia się, kiedy, bez ostrzeżenia, bieg wydarzeń w Dżahilijji i Jasrib musi ustąpić miejsca walce Imama i Cesarzowej, Gibril przez krótką chwilę ma nadzieję, że jego klątwa już minęła, że jego marzenia senne powróciły już do zupełnej ekscentryczności normalnego życia; ale wówczas, wraz z nową opowieścią, wpada w stary schemat, podejmując wątek dokładnie tam, gdzie został on przerwany, i ponownie pojawia się obraz jego własnej osoby, przemienia się w zstąpienie archanioła, po raz kolejny, więc jego nadzieja umiera - on sam znowu poddaje się nieubłaganemu. Sytuacja doszła do tego punktu, gdzie niektóre z jego nocnych sag wydają się być bardziej znośne niż inne i po apokalipsie Imania czuje się niemal zadowolony, że oto znów rozpoczyna się kolejne opowiadanie, rozszerzając tym samym jego wewnętrzny repertuar, ponieważ w ten sposób przynajmniej ono sugeruje, że bóstwo, które on, Gibril, bezskutecznie próbował zabić, może równie dobrze być bogiem miłości, jak i zemsty, potęgi, obowiązków, reguł i nienawiści; jest to również opowieść nostalgiczna o utraconej ojczyźnie; sprawiająca wrażenie powrotu do przeszłości... cóż to za opowiadanie? Właśnie się zaczyna