Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Więc teraz przesiadywał w gronie tych pedziów, podśmiewali się z niego wszyscy w kawiarni, zmienił płeć, mówiono, jeden tylko szewc z Widok milczał nie wyrażając o tym zdania, a Dziecinna Buźka taki w tym swoim nowym zajęciu prowokujący, tak jakby flirtował przy tym pedalskim stoliku, specjalnie głośny, specjalnie wyzywający. Wkrótce też zaczął go darzyć szczególnymi względami ów słynny Rasputin, klown Żako, uroczy jesteś, mówił, i tak długo, lubieżnie wpatrywał mu się w oczy, chodzili na spacery. Żako odkrywał mu kulisy życia cyrku, właściwie oni ciągle 102 razem, tego już nie mogła znieść panna Zofia, przeholował, stanowczo przeholował, mówiła ze smutkiem i coraz spoglądała w stronę tego stolika, gdzie klown Żako tak znacząco trzymał swą wielką dłoń na dłoni Dziecinnej Buźki... Ta jego penetracja pedalskiego obszaru skończyła się gwałtownie po tej hucznej kolacji, na którą zaprosił go Żako, upoił, a potem próbował uwieść w hotelowym pokoju; uciekł stamtąd dygocący, przerażony, to jednak nie dla mnie, mamrotał, nie; ale był dyskretny i nikogo więcej oprócz szewca z Widok nie wprowadził w te swoje doświadczenia. Po jakimś czasie panna Zofia znów macierzyńsko opiekuńcza dla niego, i jak dawniej mówiła o nim: krucha, delikatna roślinka, on też ochłonął szybko, kłaniał się przyjaźnie klownowi Żako, i tylko taki uśmieszek lekki, cierpki na jego twarzy świadczył o czymś więcej na ten temat. Tak żył Dziecinna Buźka, na stałe już przyjęty do grona tych drugorzędnych aktorek, schyłkowych i zniszczonych (ta Ziuta Rotmistrzowa, siwa, z wolem, przed wojną podobno szampańska uroda), tych tancerek z nocnych knajp, przeróżnych Iwon i Żanet, tych po żigolacku ubranych, z sygnetami na najmniejszych palcach cyrkowców, Remigenich i Bressanich, tych rzemieślników i geszefciarzy z pobliskich sklepików i warsztatów. Już doświadczony tego życia uczestnik, znał się na kursie dolara, znał sposoby zdobywania na lewo surowca do różnych warsztacików produkujących torebki, płaszcze z ortalionu, więc dobrze w tym wszystkim zorientowany, a przy tym z daleka, właściwie obojętny na to życie ciemne, które przelewało się i bulgotało dokoła, lewe interesy, szewc z Widok zdobywa skórę od pracowników garbarni z Radomia, oni tę skórę wynoszą w butelkach po mleku, nikt na portierni nie sprawdza, bo ze względu na wyziewy garbnika tam każdy dostaje przydział mleka, więc oni tę skórę wynoszą i wynoszą, niby mleka nie dopijają, i zabierają do domu to mleko, a w butelkach cieniutka skórka, zamszowa skórka, śmiał się do rozpuku z tej pomysłowości Dziecinna Buźka, i te interesy, rozmowy, wycieczki orbisowskie do Bułgarii i na Zachód, przywożą kożuchy, przywożą długopisy, przywożą koszule non-iron, nawet jeden z handlików podarował taką koszulę Dziecinnej Buźce, i ten gwar rozmów wokół niego, niby pozwalają interesy robić, narzekają rzemieślnicy, ale surowca nie ma, małe przydziały dają, trzeba na lewo kombinować, a to kryminałem pachnie, cholera, nerwowe życie, a nie mówiłem, śmieje się sceptyczny rekinek czarnego rynku eks-policjant Tłoczyk, za wysoko tutaj nigdy się nie podskoczy... Dziecinna Buźka przysłuchuje się temu wszystkiemu ze skupieniem, twarz na przemian wesoła i poważna, mają do niego zaufanie, nic przy nim się nie krępują, on już na dobre swój tutaj; może nieco zmienił się stosunek do niego, bo jeśli dawniej za takie cudowne dziecko był, to teraz bardziej jako świetny zgrywus, coś jak klown, komik, tragik, wszystko razem, tak go wychwalano za te aktorskie zalety, jak to pedzia udawał, przecież Żako całkiem serio przyjął go do branży, chwalono również jego przedziwne monologi-improwizacje, które z nagła wygłaszał przeciw nudzie, filistrom itp., albo słuchano z przyjemnością deklamowanych przez niego wierszy, najczęściej Verlaine i Jesienin, recytator świetny, mówiły aktorki, duże możliwości, Ziuta Rotmistrzowa patrzyła na niego z sympatią, on dziękował patetycznym ukłonem za komplementy, zawsze taktowny, grzeczny, i co najdziwniejsze, żadnych cech chłopskich nie można się było w nim dopatrzyć, nie mówiąc już o uporze i twardości, bo tego chyba zupełnie mu brakowało, choć nie, może on wbrew pozorom uparty i twardy, do czegoś przecież zmierzał nieustannie, ale tak na oko nic w nim z wiochy, nic z tych przysłowiowych pól i łąk, tego nawet ci, co żywiołowo chłopstwa nie znoszą, bo wielki wtedy zalew miasta przez wieś, nie mogli mu zarzucić. Ciekawe również, że właściwie Dziecinna Buźka mocno opancerzony, ten światek „Polonii” nic zawojował go bez reszty, ani przecież dziwkarz, ani naciągacz, ani kombinator, wódki też unikał, taki szeroki osobisty margines zachował, a jeśli już podlać go się udało, to wtedy śmiech i wesołość, on listy do rodziców pisał, donosił im o swoich postępach w studiowaniu, już drugi rok zaliczył, egzaminy na dobrze, profesor proponuje mu asystenturę; albo też czytał listy od rodziców, przychodziły do Akademika na Kickiego, portier opłacany przez niego te listy mu przyjmował, śmiech wybuchał 103 raz po raz, bo Dziecinna Buźka tak cudownie czytał naśladując chłopski, powolny głos, raz niby kobiecy, raz niby męski, matkę i ojca udawał, a w tych listach donosili mu rodzice, że krowa się ocieliła, cielak piękny i akuratny, że sąsiadowi spłonęła stodoła, drugi sąsiad, co miał złość na niego, podpalił, że gajowy siedzi, bo drzewo sprzedawał z lasu gospodarzom, że zaraza na kury padła, słońce zboże wypaliło, Kółko Rolnicze założyli, i jak refren w tych listach – dlaczego on nie chce żadnej paczki żywnościowej z domu, dlaczego?, powtórzył iluzjonista Boliano, sam bym takiej wiejskiej kiełbasy, kaszanki albo placka. Dziecinna Buźka zezłościł się, bo nie, warknął, bo nie, bardzo go ten żart iluzjonisty wyprowadził z równowagi i od razu humor stracił