Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Przeszukiwałem właśnie plastikowe worki w ciemnym zaułku (no, w miarę ciemnym, bo docierało tu żółte światło latarń) i obok znalazłem kilka pobrudzonych jednodolarówek, rzuconych niedaleko niezastygniętego jeszcze gówna. Najwyraźniej kogoś przypiliło i wytarł sobie dupę tym, co miał w portfelu. Umyje się, spoko, spoko... Nie takie rzeczy widziałem, żebym miał się brzydzić kału zaschniętego na banknotach. A kiedy uniosłem głowę, ujrzałem tę parę w prześwicie prowadzącym na ulicę. On był barczysty, wysoki, ubrany w popielaty płaszcz, ona miała czarne, opadające na ramiona włosy i takie cycki, że byłem pewien - gdybym złapałbym ją za sutki, to uniósłbym się w górę jak laleczka przyczepiona do dwóch zeppelinów. Też była ubrana w popielaty płaszcz, ale niezapięty, dlatego więc mogłem dokładnie podziwiać, jakież to skarby chowa pod żakietem. Kiedy zbliżyli się, zobaczyłem, że oboje są piękni. Nie ładni, przystojni czy ciekawi. Po prostu piękni. Jakby wyszli z kolorowego pisma o modzie albo z telewizyjnej reklamy. - Ja cię kręcę - mruknąłem pod nosem. Nie zaniepokoiłem się, bo nie wyglądali na ludzi, którzy mieliby ochotę na zaczepianie kogoś, kto przeszukuje śmietniki. Pewnie wysiedli z taksówki nie w tym miejscu co trzeba i chcieli zapytać o drogę. Podejrzewałem, że jeśli będę wystarczająco uprzejmy, to kopsną mi kilka dolców. - Pan Tobias Cutter? - zapytał grzecznym tonem mężczyzna. - Czy mamy przyjemność z panem Tobiasem Cutterem? Przez chwilkę musiałem pomyśleć. Cholera jasna, już od dawna nie słyszałem, żeby ktoś mówił do mnie „Tobias” albo „Cutter”, a tym bardziej nie: „Tobias Cutter”. Ale faktycznie, tak właśnie się nazywałem, i zatkało mnie, skąd on to wie. No i jeszcze to eleganckie sformułowanie: „Czy mamy przyjemność...”. Od wieków nikt nie zwracał się do mnie w ten sposób. - A jeśli tak? - spytałem ostrożnie. - Wybaczy pan, ale... - To on - przerwała mu kobieta - poznaję, że to on. Uśmiechnąłem się. W odróżnieniu od większości moich znajomych mam niemal doskonałe uzębienie, więc lubię się uśmiechać. - Pani raczy wybaczyć, ale jestem przekonany, że się nie znamy. Raz dwa zapamiętałbym taką ślicznotkę - odparłem grzeczniutko. Zerknęli na siebie. Dziwnie spłoszonym, niepewnym wzrokiem. Tak jakbym powiedział coś bardzo niewłaściwego, a ja przecież tylko starałem się być uprzejmy. - Przepraszam, że nazwałem panią ślicznotką, ale proszę mi wierzyć, nie miałem nic złego na myśli... - dodałem szybko, gdyż oboje wyglądali jak świeżutkie studolarówki, a ja nie chciałem, by te studolarówki dostały nóżek i odbiegły. - On nic nie wie - stwierdziła i w jej głosie zabrzmiał smutek zmieszany ze zdumieniem. - Nawet nas nie wyczuł. - Nic nie wiem o czym, proszę pani? Zawsze mogę się dowiedzieć, jeśli trzeba... - podpowiedziałem gorliwie. Mężczyzna przyglądał mi się z wyraźnym współczuciem. Znam ten wzrok nie od dziś. Źli ludzie łypią na podobnych do mnie w ten sam sposób jak na parszywego psa, którego chcieliby kopnąć, lecz wstydzą się reakcji przechodniów. Tacy sobie ludzie przemykają obok, udając, że nic nie widzą. Że niby oni i ja należymy do dwóch światów, których zupełnie nic nie łączy. Dobrzy ludzie patrzą ze współczuciem. Najwyraźniej ten koleś był dobrym człowiekiem. - Jak to się mogło stać? - zapytał cicho. - Nie mam pojęcia. Ale przecież to on! - Odwróciła się w moją stronę. - Prawda, że to ty? Ty nazywasz się Tobias Cutter? Zresztą - machnęła ręką i znowu spojrzała na swego partnera - przecież oboje doskonale wiemy, prawda? Czujemy to! Sebastianie, czujesz, prawda? To on... O czym oni w ogóle gadali? Jedno w tym wszystkim się zgadzało. Nazywałem się Tobias Cutter, chociaż żadnego z tych dwojga nigdy dotąd nie widziałem i mogłem tylko zgadywać, skąd znali moje imię. A o co jej, do cholery, chodziło z tym czuciem, to już naprawdę nie rozumiałem. - Nie wiem, w czym mógłbym państwu pomóc - byłem tak grzeczny jak szczeniaczek czekający na kość. - Ha! - Mężczyzna nazywany Sebastianem rozłożył dłonie. - Jak mam mu to powiedzieć? - Zerknął na swoją towarzyszkę. Widziałem, że jest wyraźnie zaskoczony całą sytuacją. Tylko dlaczego miałem niby wiedzieć, kim oni są? Co ja, wróżka jestem? - Zapewne trudno będzie ci w to uwierzyć, Tobiasie, ale zostałeś spadkobiercą pewnego tytułu. Umarł twój stryjeczny dziadek, i ty jesteś jego najbliższym krewnym... - Ile? - spytałem, a w głowie zaczęły mi grać anielskie surmy, bo coś mi mówiło, że facet nie kłamie ani nie żartuje. Czyżby był adwokatem albo prywatnym detektywem, któremu polecono mnie odszukać? Jasna cholera, takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach albo na stronach brukowców. - To nie jest dziedzictwo, które można wyrazić w konwencjonalnym znaczeniu sformułowania „stan posiadania” - odparł po dłuższej chwili