Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Niemniej jednak wszystko od niej odwodzi: właśnie w tym przypadku przekaz musiałby być osobliwie wierny i obiektywny: mamy powody, by zakładać coś przeciwnego. Tymczasem pomiędzy kaznodzieją, który naucza na górze, nad jeziorem i na łąkach, którego postać, niby postać jakiegoś Buddy na dalekim od indyjskiego gruncie, roztacza szczególny wdzięk, a owym fanatykiem ataku, śmiertelnym wrogiem teologów i kapłanów, którego złośliwość Renana uświetniła jako le grand maitre en ironie, rysuje się rażąca sprzeczność. Osobiście nie mam wątpliwości, że sporo żółci (a nawet esprii) przelało się na typ Mistrza dopiero ze wzburzonego stanu chrześcijańskiej propagandy: dobrze wszak wiadomo, że wszyscy sekciarze bez jakichkolwiek skrupułów sporządzają sobie ze swego mistrza własną apologię. Gdy pierwsza gmina potrzebowała sądzącego, kłótliwego, gniewnego, złośliwie pokrętnego teologa, przeciwko teologom, stworzyła sobie swego Boga, odpowiednio do swych potrzeb: tak jak i bez wahania włożyła mu w usta owe zupełnie nieewangeliczne pojęcia, które były jej teraz niezbędne, takie jak „powrót", „Sąd Ostateczny", wszelkiego rodzaju doczesne oczekiwania i obietnice. — 32. Mówiąc jeszcze raz: sprzeciwiam się, by w typ Odkupiciela wpisywano rysy fanatyka: już samo słowo imperieux, którego używa Renan, anuluje ten typ. „Dobrą nowiną" jest to właśnie, że nie ma już przeciwieństw; Królestwo Niebieskie należy do dzieci; wiara, którą się tu głosi, nie jest wiarą wywalczoną — istnieje ona od początku, jest niejako dziecinnością, którą kamufluje duchowość. Przynajmniej fizjologom jest znany przypadek przewlekłej młodzieńczości nierozwiniętego organizmu, stanowiącej następstwo wynaturzenia. — Wiara taka nie gniewa się, nie gani, nie broni się: nie wyciąga „miecza" — zupełnie nie przeczuwa, z jakiego względu mogłaby się kiedyś stać przyczyną podziałów. Nie dowodzi samej siebie, ani cudami, ani nagrodą i obietnicą, ani nawet „Pismem": sama jest w każdej chwili swym własnym cudem, swą własną nagrodą, swym własnym dowodem, swym własnym „Królestwem Bożym". Wiara ta nie nadaje sobie także formuł — ona żyje, broni się przed formułami. Rzecz jasna, otoczenie, język, wykształcenie jako przygodne czynniki wyznaczają pewien krąg pojęć: pierwotne chrześcijaństwo operuje tylko żydowsko-semickimi pojęciami (— należy tu spożywanie chleba i wina w trakcie Komunii św., która, jak wszystko, co żydowskie, jest tak źle nadużywanym przez Kościół pojęciem) Trzeba jednak uważać, by nie widzieć w tym niczego więcej jak tylko mowa znaków, semiotyka, sposobność do przypowieści. Żadnego ze słów nie bierze się tu dosłownie, co dla tego 16 antyrealisty jest warunkiem wstępnym wszelkiego mówienia. Wśród Hindusów posługiwałby się on pojęciami systemu samkhyam, wśród Chińczyków pojęciami Laotsego — i nie odczułby przy tym żadnej różnicy. — Można by, z niejaką tolerancją terminologiczną, nazwać Jezusa „wolnym duchem" — który nic sobie nie robi z wszystkiego, co ustalone: słowo zabija, wszystko, co ustalone, zabija. Pojęcie, „doświadczenie życia", znane tylko Jezusowi, sprzeciwia się wszelkiemu słowu, wszelkiej formule, wszelkiemu prawu, wszelkiej wierze, wszelkiemu dogmatowi. Mówi on tylko o najgłębszym wnętrzu: słowa, takie jak „życie", czy „prawda", czy „światło", są u niego słowami, które oznaczają najgłębsze wnętrze — wszystko pozostałe, cała rzeczywistość, cała natura, sam język, ma dla niego jedynie wartość znaku, przypowieści. — Nie wolno się tu pomylić, choć ogromna jest pokusa, która kryje się w chrześcijańskim, to znaczy w kościelnym przesądzie: taka symbolika par excellence pozostaje poza wszelką religią, poza wszelkimi pojęciami kultu, poza wszelką historią, poza wszelkim przyrodoznawstwem, poza wszelkim doświadczeniem świata, poza wszelkimi wiadomościami, poza wszelką polityką, poza wszelką psychologią, poza wszelkimi książkami, poza wszelką sztuką — jego „wiedza" to właśnie głupota co do faktu, że coś takiego istnieje. Kultura nie jest mu znana nawet ze słyszenia, nie potrzebuje z nią walczyć — nie neguje jej... To samo dotyczy państwa, całego porządku obywatelskiego i społeczeństwa, pracy, wojny — nigdy nie miał powodu, by negować „świat", nigdy nie przyszło mu nawet do głowy kościelne pojęcie „świata"... Negowanie jest dlań właśnie zupełną niemożliwością. — Podobnie brak mu dialektyki, brak wyobrażenia, że jakąś wiarę, jakąś prawdę można by dowodzić argumentami (—jego dowodami są „światła" wewnętrzne, uczucia przyjemności wewnętrznej i autoafirmacja, same „dowody z siły" —) Nauka taka nie może też niczemu zaprzeczać, zupełnie nie pojmuje, że istnieją, że mogą istnieć inne doktryny, zupełnie nie potrafi sobie wyobrazić, że można prezentować przeciwstawne sądy... Gdy je napotyka, w najgłębszym współczuciu smuci się ich ślepotą — bo przecież ona widzi „światło" — ale nie wystąpi z żadnym zarzutem... 33. W całej psychologii „ewangelii" brak pojęć „winy" i „kary"; tak samo pojęcia „nagrody". „Grzech", wszelki stosunek dystansu pomiędzy Bogiem i człowiekiem zostaje usunięty — właśnie to jest „radosną nowiną". Nie obiecuje się błogości, nie wiąże jej z jakimiś warunkami: błogość jest jedyną realnością — wszystko inne to znaki, dzięki którym można o niej mówić... Następstwo takiego stanu projektuje się na nową praktykę, właściwie ewangeliczną praktykę. Momentem, który wyróżnia chrześcijanina, nie jest „wiara": chrześcijanin działa, wyróżnia się odmiennością działania. Wyróżnia się tym, że ani swym słowem, ani w swym sercu nie sprzeciwia się człowiekowi, który jest wobec niego zły. Że nie robi różnicy między obcym i tubylcem, między Żydem i nie-Żydem („bliźni" to właściwie współwyznawca, Żyd) Że na nikogo się nie gniewa, nikogo nie lekceważy. Że ani nie pokazuje się w sądach, ani nie daje się zaangażować („nie przysięgać") Że w żadnym razi[e], nawet w przypadku dowiedzionej niewierności nie rozstaje się z nią. — Wszystko, w gruncie rzeczy, jedną zasadą, wszystko następstwem jednego instynktu — Życie Odkupiciela nie było niczym innym jak taką praktyką — również jego śmierć nie była niczym innym... Nie potrzebował on już żadnych formuł, żadnego rytu dla obcowania z Bogiem — nawet modlitwy. Rozliczył się z całą żydowską doktryną pokuty i pojednania; wie, że jedynie dzięki praktyce życia można się czuć „bosko", „błogo", „ewangelicznie", stale czuć się „dzieckiem Bożym"