Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Popełniłem wiele falstartów i wiele pomyłek; w pewnym momencie o mało nie spowodowałem rozpadnięcia się fotela, zamiast połączenia i przemiany roślin. Nie wiem, jak długo to trwało, ale wreszcie odniosłem sukces. Dwa fotele stały obok siebie jak dwa bliźniaki pochodzące z masowej produkcji jakiejś kontrolowanej przez komputery fabryki. Mokry byłem od potu, w głowie mi huczało, ale dokonałem tego. Całkowicie wycieńczony osunąłem się na podłogę, łapczywie chwytając powietrze w płuca. Vola jednakże była bardziej niż zadowolona. – Myślałem, że nie dam rady – przyznałem, oddychając tak ciężko, jak gdybym podnosił głazy. – Zaiste jesteś silny, Calu Tremonie – odrzekła. – Bardzo silny. Wielu spośród moich byłych więźniów zostało panami, ale jedynie czterech wykonało to ćwiczenie po jednorazowej dawce. Większość nigdy nie była w stanie go wykonać i ci pozostali nadzorcami. Wielu, jak Kronlon, nie potrafiło nawet rozłożyć tego fotela, nie zabijając znajdujących się w jego wnętrzu organizmów. Inni potrafią to uczynić, ale nie więcej. Bardzo niewielu potrafi dokonać ponownego złożenia, a jedynie czterech – teraz już pięciu – uczyniło to podczas pierwszej próby. Będzie ci szło coraz łatwiej, choć trzeba powiedzieć, iż układy w takim fotelu są stosunkowo proste w porównaniu z innymi obiektami. – Ta czwórka – naciskałem, mimo iż byłem kompletnie wykończony. – Czy to ktoś, kogo znam? Wzruszyła ramionami. – Jeden z nich to mój bratanek, boss Tiel – odpowiedziała. – A także dr Pohn i pan Artur. I Marek Kreegan. Poderwałem głowę do góry. – Co? Uczyłaś go? Skinęła głową. – Naturalnie. To było dawno temu. Byłam wtedy młodziutka, nie miałam więcej niż szesnaście czy siedemnaście lat, ale byłam tutaj, jak zresztą zawsze. Należy bowiem do tych niewielu tubylców posiadających znaczną moc. Ta sprawa była bez wątpienia interesująca, ale informacja dotycząca Marka Kreegana interesowała mnie jeszcze bardziej. Wyjaśniało to bowiem, dlaczego powracał tutaj od czasu do czasu i dlaczego zgodził się, by przyjęcie na jego cześć odbyło się właśnie w tym miejscu. Kilkadziesiąt lat temu Kreegan również wylądował tutaj, w dziedzinie Zeis, pracował na tych samych polach, został przyprowadzony do zamku – o ile zamek już istniał – i był szkolony przez młodziutką Volę. Zbyt wiele tu się działo, by miało to być jedynie przypadkiem. Naturalnie, zaaranżowała to Konfederacja. Wybrała człowieka najbardziej odpowiadającego charakterystyce Kreegana jako agenta i wysłała go w te same miejsca, w te same warunki. Widziałem teraz jasno ich sposób rozumowania i muszę przyznać, iż nie mogłem odmówić mu logiki. – Założę się, że ty zrobiłaś fotel za pierwszym razem – powiedziałem. Uśmiechnęła się i mrugnęła do mnie. – Powiedz mi o Kreeganie – nalegałem. – Jaki on jest? Wstała, cofnęła się dwa kroki i przyglądała mi się przez chwilę badawczo. – Podobny do ciebie, Calu Tremonie. Bardzo podobny do ciebie. Nic więcej jednak nie chciała powiedzieć i zostawiła mnie, żebym doszedł do siebie i zwalczył ten okropny ból głowy, będący skutkiem zażycia narkotyku. Moc miała swą cenę. Rozdział dwunasty UCIECZKA Spałem dobrze, choć ból głowy obudził mnie kilkakrotnie i pozwolił zauważyć, jak wielka cisza panowała wokół. Kilkakrotnie też wydawało mi się, iż ktoś wchodzi do pokoju, a raz byłem przekonany, że przynajmniej jedna osoba była w pokoju, stała przy moim łóżku i przyglądała mi się w zamyśleniu. Była to jakaś tajemnicza postać; duch, olbrzymi, górujący nad otoczeniem, niewyraźny, potężny – posiać z dziecięcych koszmarów, a przecież tak nieodparcie realna, że obawiałem się otworzyć oczy, by sprawdzić, czy rzeczywiście tam jest. Sam siebie przeklinałem za to zachowanie, za poddanie się pierwotnym lękom, których istnienia u siebie nawet nie podejrzewałem, ale bez rezultatu. Wreszcie zmusiłem się do uchylenia powieki, zarzucając sobie tchórzostwo, lecz ujrzałem jedynie ciemny pokój, i to pokój, w którym najwyraźniej nikogo nie było. Już miałem się obrócić na drugi bok i spróbować zasnąć, kiedy do mych uszu dobiegi cichutki dźwięk z pobliża drzwi. Zastygłem, w połowie z ostrożności, a w połowie – wstyd się przyznać – z lęku przed tą bezimienną postacią z dziecięcych koszmarów. – Tremon – usłyszałem cichy, kobiecy głos. Całkowicie już teraz rozbudzony, usiadłem na łóżku. Lęk ustąpił miejsca zaciekawieniu, tym bardziej że ta osoba była jak najbardziej materialna. – Tutaj! – wyszeptałem. Postać zbliżyła się, poruszając się bez trudu w ciemnościach i przykucnęła luz obok mnie. Choć widziałem jedynie jej zarys, wiedziałem, że to Vola. – Co się stało? – spytałem szeptem. – Tremon, musisz stąd uciekać – odparła. – Zamierzają zabić cię jeszcze przed świtem. Właśnie odbyli zebranie na twój temat i brali w nim udział wszyscy najważniejsi. Przypomniałem sobie ostrzeżenie Artura. A jednak przekroczyłem granice roztropności, mimo że starałem się postępować zgodnie z logiką. – Słuchaj uważnie – ciągnęła. – Nie pozwolę im na to. Nawet jeśli to, co mówią, jest prawdą. Zbyt rzadko widzę takie potencjalne możliwości jak twoje, by pozwolić zdusić je w zarodku. Zmarszczyłem brwi i spuściłem nogi z łóżka. – A cóż takiego oni mówią? – Że nie jesteś Calem Tremonem – wyszeptała. – Że jesteś skrytobójcą wysłanym przez Konfederację, by zabić lorda Kreegana