Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Hmmm... zastanawiam się: uduszą go czy otrują...? A może wyłupią mu oczy i na zawsze zamkną w lochu? Och, jakaż wspaniała klątwa! - Wcale tak nie myślę. Tu się tak nie postępuje. Książę jest bardzo szlachetny. Tak powiedział mój mąż - odparłam, czując, że cyniczne rozumowanie tej kobiety zatruwa mnie aż do szpiku kości. Jeszcze kilka dni, a już nigdy nie zaufałabym nikomu. - Oczywiście - ciągnęła pogodnie - ten książę może chcieć cię dla siebie... Nagle przypomniałam sobie coś strasznego: pewnego pośrednika, przybyłego dawno temu do domu pan Kendalla z prezentem dla mnie, który odesłałam księciu z powrotem. - ...bardzo możliwe - kontynuowała - że celowo posłał twój ego męża w jakieś niebezpieczne miejsce, tak jak uczynił to król Dawid, kiedy pożądał Betsabee. Mój Boże, czyżby to było możliwe? Musiałam więc teraz unikać dwóch potężnych mężczyzn. Hugo stanowił mniejsze zagrożenie, ale książę miał swoich ludzi wszędzie. Gdyby mnie odnaleziono, jako osoba niezamężna nie miałabym żadnych praw, a najlepsze, co mogłoby mnie spotkać, to pójście za mąż pod przymusem. Jak się ukryć? Co zrobić? Z całego serca chciałam wierzyć w to, co mówił o księciu Grzegorz. Jak mógł nie być wspaniały i prawy, skoro Grzegorz tak go chwalił? Załóżmy jednak, że mojego męża oszukano. Czy czarnowłosa markiza zamąciła mi w głowie, czy też to wszystko było prawdą? - To wielce prawdopodobne - nie przerywała swego wywodu. - Nie jesteś żadną pięknością; nosisz za mało klejnotów, nie używasz pudru i twoje policzki są zbyt różowe. Ale w pewien barbarzyński sposób jesteś ładna, a te angielskie dzikusy nie mają gustu. - Przy tych słowach potrząsnęła głową i mruknęła: - Niech tego przeklętego Hugona piekło pochłonie! Znów przyjrzała się mojej twarzy. Zbliżałyśmy się do opactwa świętego Albana, a tam za rzeką Ver widniała już wieża klasztoru ukrytego wśród drzew. Już niedaleko, już niedaleko, śpiewało moje serce. Markiza, pochłonięta wyjaśnianiem swojej filozofii, nie zwracała uwagi na ten piękny widok. - Tylko jedna rzecz może zakłócić owe epicykle - mówiła. - Zapamiętaj to. Tą rzeczą jest miłość. Ona nie kieruje się żadnymi zasadami. Raz zrobiłam ten błąd, ale nigdy więcej go nie popełnię. Poszłam za moją miłością na koniec świata. To nie było rozsądne. Ale o n był rozsądny, więc jestem ocalona. Zresztą cóż bym robiła z jakimś angielskim wieprzem jako mężem?! Teraz mogę wrócić na właściwą drogę. Nie przyjeżdżaj do mnie z wizytą, mała dzikusko, bo w każdej chwili mogę zmienić zdanie o tobie... Powiadam wam, Londyn nie mógł pojawić się w bardziej odpowiedniej chwili. Zostawiła nas przy bramie Ludgate, sama zaś zjechała w dół przez Fleet Street wprost ku pałacom nabrzeża. Miała się bowiem zatrzymać u swych znakomitych znajomych i czekać, aż owa „niewielka czarna chmurka problemów międzynarodowej polityki” się rozwieje, a wtedy będzie mogła wrócić do domu. My natomiast weszłyśmy przez miejską bramę, mieszając się z tłumem wychodzącym po mszy ze stojącego nieopodal kościoła Świętego Marcina. Przed nami rysowała się masywna bryła i wspaniała, strzelista wieża katedry Świętego Pawła. Nie mogłam powstrzymać się od wspomnień. To właśnie tutaj, w katedralnej nawie, pierwszy raz ujrzałam mojego Grzegorza. Nie spodobaliśmy się sobie ani trochę. Ja szukałam skryby, on zaś oddawał się kontemplacji, zajęciu zgoła niewystarczającemu, by zapewnić mu utrzymanie. Obwieścił, że jest zbyt zajęty poszukiwaniem Boga, by pisać jakieś bzdury dla próżnej i upartej niewiasty, a ja powiedziałam sobie: „On dużo wie o uporze! To najbardziej arogancki mężczyzna, jaki kiedykolwiek wdział habit”. Kiedy zaś w końcu przyjął tę pracę, oświadczył, że czyni to dlatego, iż Bóg pragnie poddać go próbie pokory