Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
O Lowie mówiło się niewiele, ale wszyscy o nim dużo myśleli, i kiedy matka nagle wzdychała, a ojciec wpadał w - zadumę, wiedziałem - to Lowa... No więc tata rozkłada mapę... Mapa konturowa, muszę przyznać, to znakomity wynalazek, kiedy się chce nauczyć dzieci geografii. Przypominacie sobie, że na mapie konturowej znajdują się wyłącznie błękitne niteczki, kółeczka i nic więcej. Trzeba napisać, że to jest Wołga, tutaj Oka, tam Kama, trzeba pokolorować na brązowo góry, niziny na zielono... Ale nie to było najważniejsze. Każdą podróż przeważnie zaczynaliśmy od naszego miasta. Szukaliśmy nad Dnieprem miejsca, gdzie powinien być Kijów, odmierzaliśmy od niego odpowiednią odległość na północ, określaliśmy, gdzie powinien się znajdować Czernihów, a od niego posuwaliśmy się na północny wschód i stawialiśmy krzyżyk - oznaczał nasze miasto. - A teraz - mówił ojciec - oby nam wiatry sprzyjały w naszych podróżach. Przemierzaliśmy razem z nim piaski pustyni Kara-Kum, wspinaliśmy się na Pamir, cofaliśmy się, docieraliśmy do Morza Kaspijskiego, każdy wybierał sobie marszrutę i każdy oczywiście chciał prześcignąć drugiego... Szczęśliwe wieczory... Dawniej ojciec uczył się tak z nami, starszymi, potem z Diną i Saszą, a teraz z Olą i Igorkiem... Ja słucham przez radio sprawozdania Wadima Siniawskiego z meczu piłki nożnej. Jak sami rozumiecie, w piłkę nożną już nie gram, ale wciąż jeszcze jestem kibicem. Sasza czyta. Skończyły się jego dolegliwości i wrzody, ładny z niego chłopaczek, a jednak jest jakiś kruchy, delikatny, nie wydelikacony, ale właśnie delikatny, współczujący, ufny. Mówiąc szczerze, niepokoiłem się o niego: czasy były surowe, jak mawiano wówczas, wymagały od człowieka siły, niekiedy elastyczności; wydawało mi się, że Sasza nie potrafi się przystosować do życia, jak w swoim czasie długo nie potrafił tego zrobić mój ojciec. Tymczasem moi rodzice, wyobraźcie sobie, byli zupełnie spokojni o Saszę. Zresztą co to właściwie znaczy spokojni? Rodzice nigdy nie są spokojni o swoje dzieci, ale oni niepokoili się głównie o Henryka - był lotnikiem wojskowym! A Sasza?... Oczywiście, jak każdemu chłopcu delikatnemu, miękkiemu z natury, będzie mu trudno, ale jest przecież w domu, przy rodzicach, a kiedy dorośnie, wtedy zobaczymy. Wychowawszy siedmioro dzieci, rodzice nauczyli się być o nie spokojni. Ja jednak niepokoiłem się o Saszę. Spędzaliśmy tak wszyscy razem niemal każdy wieczór... Czasami mama szyła. Pamiętam, niedługo po moim powrocie z Kalinina przerabiała dla Diny swoją niebieską krepdeszynową sukienkę. Trudno było wówczas o odzież, a poza tym nasz budżet, sami rozumiecie... A Dina kończyła już szkołę, w jesieni wybierała się do kijowskiego konserwatorium, z jej głosem i warunkami zewnętrznymi czekała ją wielka przyszłość. Ale uroda i wiek mają swoje wymogi. „Nie mam co na siebie włożyć, wstyd się pokazać ludziom...” Sądzę, że znacie sposoby, których używają dziewczęta wobec swoich rodziców. - Widzicie ją! - uśmiechała się mama. - Nie ma co na siebie włożyć, goła chodzi, ludzi się wstydzi! Ciebie ludzie nic nie obchodzą, masz w głowie tylko jedno: że przyjedzie twój lotnik. Myślisz, że w krepdeszynowej sukience będzie cię bardziej kochał? Twój ojciec pokochał mnie, kiedy chodziłam w sukience z perkalu. Tak mówiła mama, ale przerabiała dla Diny swoje sukienki, kupowała jej pantofle i fildekosowe pończochy - w ogóle dbała o to, żeby Dina nie była gorzej ubrana niż inne dziewczęta. Przychodziła babka z listami od wnuka Daniła, pamiętacie, tego, którego niegdyś wyhołubił dziadek, syna wujka Łazarza. Dania odbywał służbę w wojskach pogranicznych. I z każdym jego listem babka przychodziła do nas - przeczytajcie! Rozumieliśmy, że Łazarz oczywiście śpi po kielichu. Wujek Łazarz pracował tam gdzie ja, w fabryce obuwia, w oddziale kontroli technicznej, popijał jak dawniej, w rynsztoku się nie walał, ale co pewien czas musiał łyknąć tę swoją małą wódeczkę, bez niej nie mógł pracować, był naprawdę alkoholikiem, chorym człowiekiem. Filozofował, szukał kompanii takich samych pijaczków do swoich peror, a poza tym lubił czytać; nie wypożyczał książek z biblioteki, ale po wypłacie wstępował do księgarni i kazał sobie pakować różne książki, które później poniewierały się w domu, kurzyły się, wuj Łazarz był bowiem człowiekiem zupełnie niezorganizowanym, chociaż dobrym i uczciwym. Z czasem zrobił się z niego znany w całym mieście dziwak, co dziadka martwiło więcej niż jego pijaństwo. Babka też się zamartwiała..