Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Ukryty w cieniu wysokich leśnych drzew, aż dotąd pozostawał niezauważony. Teraz, w świetle latarki, wędrowcy ujrzeli go w całej okazałości. Wisiał na nim nagi mężczyzna - czyżby został ukrzyżowany? Czerwona, błyszcząca struga krwi spłynęła mu wzdłuż ciała, znacząc wielkimi plamami nagi tors, genitalia i nogi. Nie ulegało wątpliwości, że u stóp krzyża zebrała się spora kałuża. Lynn zamrugała raz, drugi, trzeci. Potworność tej sceny przerosła wszelkie wyobrażenie, lecz jednocześnie jej realność zdruzgotała wszystkie dotychczasowe nadzieje. Nie, to nie sen, lecz ponura jawa. - Mamo, spójrz! - szarpnęła ją Rory, wskazując na pobliskie zabudowania. Z chatek wynurzyły się jak zjawy trzy, nie, cztery postaci. Lynn zamarła, widząc, że kierują się w ich stronę. Nadciągały z oddali, jak gdyby płynąc nad ziemią. Może te widziadła nie miały nóg? Och to najkoszmarniejszy z koszmarnych snów Wydawało się jej, że przez tragiczna pomyłkę wylądowała w samym środku jednego z owych nieprawdopodobnie kiczowatych horrorów dla dzieci noszących absurdalne tytuły w rodzaju „Noc żywych trupów”, czy „Strachy w Żelkowie”, z których tak serdecznie naśmiewała się Rory wraz z przyjaciółkami. Włosy zjeżyły jej się na głowie a usta same złożyły do okrzyku. - Uciekajmy! 16 Klapa w podłodze zaprotestowała przeraźliwym skrzypnięciem, kiedy czyjeś niewidzialne ręce wyrwały ją ze spoczynku, unosząc niespodziewanie kilka centymetrów w górę. Wciśnięta w najodleglejszy kąt piwniczki Theresa, przywarłszy z całej siły plecami do ściany, zacisnęła dłoń na ustach Eliasza. - Nie, proszę, nie. Ocal nas, Panie, błagam - powtarzała gorączkowo w myślach. W pomarańczowawym świetle sączącym się z powstałego po uchyleniu klapy prostokątnego otworu majaczył niewyraźny cień. To widmo śmierci zaglądało do kryjówki Theresy. Palce dziewczyny wpiły się w pucołowate policzki niemowlęcia z taką siłą, że mogła wyczuć wszystkie jego najdrobniejsze kosteczki. Małe usteczka uwięzione we wnętrzu jej dłoni zadrgały niespokojnie, na próżno próbując zaczerpnąć tchu. Przestraszone dziecko wiło się jak piskorz, próbując wyrwać się z żelaznych objęć siostry. Theresa miała wrażenie, że wciąż słyszy stłumione kwilenie niemowlęcia. Zacisnęła palce jeszcze mocniej, czując jak braciszek pręży się cały, rozpaczliwie walcząc o haust powietrza. Śmierć nachyliła się głębiej; w każdej chwili jej bezwzględne oko mogło dostrzec Theresę. Dziewczyna poczuła, że ciepły strumień spływa w dół po jej udach. W nozdrza uderzył ją ostry zapach uryny. „Ojcze nasz, któryś jest w niebie...” - modliła się żarliwie jedynymi słowami, jakie przyszły jej do głowy. Ciałko Eliasza zwiotczało w jej ramionach. Śmierć odstąpiła. Serce Theresy biło nieprzytomnie, zupełnie jakby oszalały ptak tłukł się w klatce jej piersi. Przerażona z trudem łapała powietrze. Nagle zdała sobie sprawę, że Śmierć może usłyszeć jej spazmatyczny, urywany oddech, i zamarła bez tchu. Czarny cień zniknął. Przez chwilę Theresa wpatrywała się bezmyślnie w niczym niezmącony, regularny prostokąt pomarańczowego światła, jakby pragnąc się upewnić, że groźne widmo już nie powróci. Niemowlę spoczywało w jej ramionach ciche i nieruchome. Odjąwszy dłoń od usteczek brata, Theresa pochyliła nad nim twarz. Dziecko leżało spokojnie, z zamkniętymi oczami. - Eliasz! Och, Eliaszku! - jęknęła w duchu, potrząsając malutkim, by przywrócić go do życia. Daremnie. Niemowlę ani drgnęło. Boże, wybacz mi, łkała, tuląc do siebie bezwładne, wciąż jeszcze ciepłe ciałko - namacalny dowód strasznego czynu. Piekące łzy popłynęły strumieniem z jej oczu. 17 Biegnijmy! - zawtórował Jess, porywając Rory z ziemi w obawie, że rannej nastolatce zabraknie sił na samodzielną ucieczkę. Nie zwlekając, rzucił się pędem w stronę lasu, z podskakującą mu na plecach, wrzeszczącą wniebogłosy dziewczynką. Za nimi podążyła Lynn. Niech licho porwie wszystkie rozhisteryzowane małolaty, pomyślał ze złością kowboj. Choć Rory umilkła w końcu, odgłos jej przenikliwego krzyku długo jeszcze rozbrzmiewał w uszach kowboja. I od innych okropności także ustrzeż nas, Panie, dodał szybko kolejne życzenie. Tu zadrżał na wspomnienie ostatniego odkrycia, które wstrząsnęło nim do głębi: widoku kilkunastu kolejnych ciał ułożonych na trawie w rodzaj tajemniczego wzoru. Nie miał pojęcia, co ów wzór symbolizuje. W każdym razie zauważył, że krzyż z rozpiętym na nim mężczyzną zajmował centralną pozycję wśród otaczających go zewsząd rozciągniętych na ziemi zwłok. W co, na litość boską, wpakowali się we trójkę? Ani chybi odkryli zbiorowe morderstwo, co do tego Jess nie miał cienia wątpliwości. Tylko, jakiego rodzaju - czyżby zabójstwo rytualne? Co gorsza, sprawcy tej odrażającej zbrodni właśnie ich ścigają