Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Życie, kwitnące ży- cie w wysokich, pustych górach. A nad nimi, jak zwykle, krążyły dwa geyma, leniwie poruszające smukłymi ciemnymi skrzydłami na tle oszałamiającego błękitu. Odiedin i młodzi maź, Siez i Tobadan, zajęli się natychmiast błogosławieniem chat, noworodków i stad, leczeniem wrzodów i po- drażnionych dymem oczu oraz opowiadaniem. Błogosławienie -je- śli można to było tak nazwać, gdyż słowo, którego używali, oznacza- ło raczej przyłączanie - polegało na zawodzeniu do rytmu bębenka oraz wręczaniu pasków czerwonego lub błękitnego papieru; na nim maź zapisywali imię i wiek delikwenta oraz wszelkie biograficzne fakty, które miały być utrwalone, na przykład: „Tej zimy wzięłam ślub z Temazi". „Zbudowałem dom w wiosce". „Zeszłej zimy urodzi- łam syna. Żył jeden dzień i jedną noc. Nazywał się Enu". „W zeszłym sezonie w moim stadzie urodziły się dwadzieścia dwa minulęta". Je- stem Ibien. Na wiosnę kończę sześć lat". O ile się orientowała, ludzie z wioski nie potrafili pisać bądź znali zaledwie parę znaków. Przyjmowali skrawki papieru z czcią i głęboką satysfakcją. Długo przyglądali się im z każdej strony, skła- dali je ostrożnie i chowali do specjalnych sakiewek lub pięknie zdobionych szkatułek w domu czy namiocie. Odiedin, Tobadan i Siez dokonywali rytuału błogosławienia lub przyłączenia w każdej wiosce, która nie miała własnych maź. W niektórych opowiadają- cych pudełkach, przepięknie rzeźbionych i zdobionych, znajdowa- ły się setki czerwonych i niebieskich skrawków papieru, mówiących o obecnym życiu, o życiu przeszłym. Odiedin był zajęty spisywaniem owych karteczek dla pewnej ro- dziny, Tobadan aplikował zioła i maści innej, a Siez, skończywszy pieśń, usiadł z resztą mieszkańców wioski, by opowiadać. Ten po- ważny młodzieniec o wąskich oczach w wioskach stawał się niestru- dzonym mówcą. Zmęczona, trochę oszołomiona - dziś weszli jeszcze wyżej - i roz- leniwiona popołudniowym słońcem Satti zasiadła po turecku na ka- miennym podłożu w półkolu zasłuchanych mężczyzn, kobiet i dzieci. - Opowiadanie! - zapowiedział Siez dobitnie i głośno. Zrobił pauzę. Słuchacze wydali ciche westchnienie: ach, ach i zaczęli szeptać do siebie. - Opowiadanie historii! Ach, ach. Szepty. - Historia o Drogim Takieki! Tak, tak. Drogi Takieki, tak. - Teraz historia się zaczyna! Historia się zaczyna, gdy drogi Ta- kieki mieszka ze swą starą matką, dorosły, lecz niespełna rozumu. Jego matka umarła. Była biedna. Zostawiła mu tylko worek fasoli, który zostawiła na zimę. Przybył pan i wygonił Takieki z domu. Ach, ach, zamruczeli słuchacze, kiwając ze smutkiem głowami. - Więc Takieki poszedł drogą z workiem fasoli na plecach. Szedł i szedł, a za górą spotkał człowieka w łachmanach, który zbli- żał się z przeciwnej strony. Mężczyzna powiedział: „Cóż to za ciężki wór niesiesz, młodzieńcze? Pokaż mi, co jest w środku". I Takieki spełnił jego prośbę. „Fasola!" - mówi obdartus. - Fasola... - powtórzyło szeptem jakieś dziecko. - „I jakaż piękna! Ale nie wystarczy ci na całą zimę. Ubiję z to- bą interes, młodzieńcze. Dam ci za tę fasolę prawdziwy mosiężny guzik!". „O, ho, ho - mówi Takieki - myślisz, że mnie oszukasz, ale nie jestem taki głupi". Ach, ach. - I Takieki zarzucił worek na plecy i ruszył dalej. Szedł i szedł, aż za następną górą spotkał obdartą dziewczynę, która szła z prze- ciwnej strony. Dziewczyna powiedziała: „Cóż to za ciężki wór nie- siesz, młodzieńcze? Musisz być bardzo silny. Pokaż mi, co w nim jest". I Takieki pokazał jej zawartość worka. „Piękna fasola!" - mó- wi dziewczyna. Jeśli się nią ze mną podzielisz, pójdę z tobą i bę- dę się z tobą kochać, kiedy tylko zechcesz, dopóki fasola się nie skończy". Jakaś kobieta trąciła łokciem inną i uśmiechnęła się do niej. - „O, ho, ho", mówi Takieki. - Myślisz, że mnie oszukasz, ale nie jestem taki głupi". Zarzucił worek na plecy i poszedł dalej. Szedł, szedł, szedł i za następną górą spotkał mężczyznę i kobietę. Bardzo ciche ach achy