Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Pójdę pierwsza - oświadczyła stanowczo. - Ale jak ty się tam dostaniesz? - Spojrzała na Nirela; mógł ją podsadzić tak jak Alona, tylko kto to zrobi dla niego? - Znajdę sposób - odrzekł z taką pewnością siebie, że przestała się o to martwić. Chwycił ją pod pachami i podniósł opierając o mur. Wsunęła ręce do wnętrza kanału ściekowego. Gorączkowo szukając po omacku uchwytów, natrafiła na miejsce, z którego Alon wyjął metalową sztabę, i zadrasnęła rękę. Jedna jej dłoń zanurzywszy się w ohydne, zaskorupiałe błoto zaczepiła o metalowe kółko. Po chwili odnalazła drugie po przeciwnej stronie. Pomyślała z zadowoleniem o latach ciężkiej, fizycznej pracy na polach Estcarpu. W przeciwnym razie nie starczyłoby jej sił, żeby wspiąć się po ukrytej drabinie, gdzie dusił ją smród, a odzież i włosy nasiąkały ohydną mazią. Dobrze się stało, że zostawiła opończę zwiniętą przy siodle, gdyż uniemożliwiłaby jej wspinaczkę. W kompletnej ciszy usłyszała skrzyp skórzanego stroju na kamieniach; później zaś co jakiś czas boleśnie ocierała sobie ciało. Na szczęście kanał nie prowadził pionowo w górę, lecz biegł ukośnie. Wymacała następny uchwyt. Poruszała się łatwiej, niż oczekiwała, choć bardzo ślamazarnie. Dusił ją obrzydliwy fetor wstrętnej skorupy, na pociechę zaś pozostała jej tylko nadzieja, że wyjście jest już niedaleko. W ciemnościach posuwała się wyłącznie po omacku. Smród stawał się coraz wstrętniejszy, mimo że nie używano tego ścieku od wielu lat. Wreszcie uderzyła ręką w jakąś twardą zaporę i o mało nie krzyknęła z przerażenia. Trzymając się uchwytu jedną ręką, drugą przesunęła po napotkanej powierzchni. Kanał nagle skręcał i kończył się w pomieszczeniu o prostopadłych ścianach. Tircie wydało się, że ponad nią jest już tylko dach. Jednak nie pozwoliła sobie na panikę. Przesunęła najpierw jedną, a później drugą ręką po owej przeszkodzie. Jej palce znowu odnalazły umocowany w ścianie uchwyt. Najpierw pociągnęła go z całej siły, ale nadaremnie. Czy w ogóle były tu jakieś drzwi, których teraz nie można otworzyć? Zdesperowana, ponawiając próbę po raz ostatni, pchnęła zamiast ciągnąć. Rozległ się zgrzyt, który dodał jej otuchy. Ze wszystkich sił pchnęła zawadę w bok. Leżała w tak niewygodnej pozycji, że mogła używać tylko lewej ręki, mimo to uparcie ponawiała wysiłek. Wreszcie bariera drgnęła i cofnęła się, wydając głośny zgrzyt, od którego zamarło jej serce. Znieruchomiała na chwilę, uczepiona jedną ręką drzwi. Druga zawisła w próżni. Wymacała jakąś krawędź i podciągnęła się gwałtownym ruchem. Zużyła na to resztę sił. Jej głowa i ramiona wychynęły już na świeże powietrze, gdy raptem z głuchym buchnięciem spadła z kamiennej ławy na podłogę wąskiej izby wewnątrz muru. Uderzył ją zimny prąd powietrza. Musiała znajdować się na górnym piętrze zamku, gdzie niegdyś mieściły się prywatne komnaty. Podniosła się i pomacała wokół siebie. Wyciągniętą ręką natrafiła na zwęglone drewno, którego ułomek został jej w dłoni. Izba zwęziła się raptownie i Tirtha znalazła się w wąskim korytarzu. W jego przeciwległym końcu dostrzegła słaby blask bijący gdzieś z dołu. Na ten widok przykucnęła, starając się bezgłośnie wciągać do płuc hausty powietrza, jakby nawet takie dźwięki mogły zdradzić jej obecność wartownikowi czuwającemu przy dalekim światełku. Z izby we wnętrzu muru dobiegły ją odgłosy świadczące o przybyciu Alona. Chłopiec bez najmniejszego wahania czy niepewności podszedł do Tirthy i gwałtownie chwycił ją za ramię. Oparli się o ścianę i czekali, aż dołączy do nich Sokolnik. Wraz z nim pojawiło się światło, słabe i przyćmione, a jednak dobrze widoczne. Gałka przy rękojeści zaklętego miecza ożyła. Odpoczywali chwilę, po czym Tirtha znów wyruszyła pierwsza na zwiady, przemykając wzdłuż ściany. Minęła ziejące z prawa jaskinie, które niegdyś były komnatami, gdzie tylko resztki zwęglonego drewna pozostały po drzwiach. Musiała dotrzeć do Wielkiej Sali. Tylko stamtąd odnajdzie drogę do skarbu, którego strzegli jej przodkowie. I na pewno było to jedyne miejsce, gdzie mógł przebywać wróg. Korytarz zaprowadził ją do schodów opadających w dół stromą spiralą o bardzo wąskich stopniach. W przylegającej ścianie ciągnęło się wyżłobienie, które zapewne miało służyć jako poręcz. U stóp spiralnych schodów, w niewielkiej niszy stała lampa: kamienna misa z knotem wsadzonym do otworu w luźnej pokrywce. Dawała niewiele światła, ale sam fakt, że ktoś uznał za stosowne oświetlić tę część zamku, był dla Tirthy poważnym ostrzeżeniem. Stojąc na ostatnim zakręcie podobnej do studni klatki schodowej, zawahała się. Po schodach mogła zejść tylko jedna osoba i jeśli w dole, za załomem muru czekał niewidoczny wartownik... Usłyszała cichy szelest i spojrzała za siebie. W widmowej poświacie broni Sokolnika zobaczyła, że jego upierzony brat znów usiadł mu na ramieniu, wyciągając głowę, jakby i on patrzył w dół. Niepokoiła ją obecność lampy. W zamku panowała głęboka cisza. Wprawdzie mury były grube, ale większą część budowli strawił pożar i dźwięki dobrze się rozchodziły. Ten spokój świadczył, że - mimo wcześniejszych zapewnień Alona - wróg nie tylko na nich czekał, ale że nawet zastawiono na nich pułapkę. Cofnęła się w górę schodów