Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Koło baru rej wodzili najmocniejsi w gębie. Przekazywali sobie tajemnicze paczuszki albo szeptali półgłosem i opijali przyszłe interesy. Niejeden mieszkaniec lasów smarował sobie sadzą twarz, po czym jechał rowerem na spotkanie do Angers, nie zważając na godzinę policyjną. Czasem - bardzo rzadko - słyszało się strzały zza rzeki. Jakże matka musiała tego nienawidzić. 220 Joannę Harris Tylko tam jednak mogła dostać pigułki. Zapisała wszystko w swoim albumie - tabletki na migrenę, morfina ze szpitala. Najpierw trzy na raz, potem sześć, dziesięć, dwanaście, dwadzieścia. Dostawcy się zmieniali. Z początku był to Philippe Hourias. Julien Lecoz znał kogoś, jakiegoś wolontariusza. Agnes Petit miała kuzyna, znajomego przyjaciela w Paryżu... Guilherm Ramondin, ten z drewnianą nogą, godził się wymienić część własnych lekarstw na wino lub pieniądze. Małe paczuszki - kilka pigułek zawiniętych w kawałek papieru, ampułka i strzykawka, opakowanie tabletek. Cokolwiek, byle zawierało morfinę. Oczywiście nie było mowy, żeby dostała coś od lekarza. Zresztą najbliższy znajdował się w Angers, a wszystkie leki szły dla naszych żołnierzy. Kiedy jej własny zapas się skończył, wypraszała je, kupowała, wymieniała za różne rzeczy. Listę zachowała w swoim albumie. 2 marca 1942. Guilherm Ramondin. 4 tabletki morfiny za 12 jajek. 16 marca 1942. Francoise Petit. 3 tabletki morfiny za butelkę calvadosu. Sprzedała w Angers swoją biżuterię - pojedynczy sznur pereł, który nosi na ślubnej fotografii, pierścionki, kolczyki z diamencikami otrzymane od matki. Była sprytna. Na swój sposób prawie tak sprytna jak Tomas, chociaż w odróżnieniu od niego zawsze przestrzegała uczciwości w interesach. Dzięki odrobinie sprytu dawała sobie radę. Potem do La Rep zaczęli przychodzić Niemcy. Z początku jeden, dwóch. Niektórzy w mundurach, inni w cywilu. Gdy stawali w drzwiach, w barze zapadała cisza, lecz rekompensowali to swoim hałaśliwym zachowaniem, śmiechem, wypitymi kolejkami. Chwiejąc się na nogach, zostawali do zamknięcia, uśmiechali się do Colette i Agnes i nonszalanckim gestem rzucali garście monet na kontuar. Czasem przyprowadzali ze sobą kobiety. Nigdy ich nie za- i 221 Pięć ćwiartek pomarańczy akceptowaliśmy - panienek z miasta wystrojonych w futrzane kołnierze, nylonowe pończochy i wyzywające suknie, o wymyślnych fryzurach jak u gwiazd filmowych, wyskubanych cienko brwiach, czerwono-czarnych lśniących wargach i białych zębach, panienek, obracających kieliszki z winem w długich palcach. Zjawiały się tylko wieczorem. Przyjeżdżały zawsze z Niemcami na siodełkach ich motocykli, piszcząc przenikliwie z zachwytu, kiedy pędziły przez noc z rozwianymi włosami. Cztery kobiety. Czterech żołnierzy. One co jakiś czas się zmieniały, lecz Niemcy pozostawali ci sami. Matka opisuje ich w swoim albumie, swoje pierwsze wrażenie. Wstrętni bosze i ich dziwki. Gapiły się na mnie i moją kieckę, śmiały się, zasłaniając usta rękami. Zabiłabym je. Patrzyłam, jak mi się przyglądają, i czułam się stara. Brzydka. Tylko jeden ma życzliwe oczy. Widziałam, że dziewczyna, z którą przyszedł, go nudzi. Tania głupia dziwka, namalowała sobie kredką szwy na pończochach. Prawie było mi jej żal. Ale on się do mnie uśmiechnął. Musiałam zagryźć wargę, żeby nie odpowiedzieć uśmiechem. Oczywiście nie mam dowodu, że chodziło o Tomasa. Tych kilka nabazgranych linijek mogło dotyczyć każdego. Brak szczegółów i nic nie sugeruje, że to mógł być on, a jednak z jakiegoś powodu jestem tego pewna. Tylko Tomas mógł sprawić, by poczuła się właśnie tak. Tylko Tomas potrafiłby sprawić, żebym ja się tak poczuła. Wszystko jest w albumie. Możecie go przeczytać, jeśli macie ochotę, jeśli wiecie, gdzie szukać. Kolejność zdarzeń nie została zachowana. Inaczej niż w wypadku jej sekretnych interesów, prawie nie ma dat. Na swój sposób była jednak dokładna. Opisała tamtą La Rep tak precyzyjnie, że czytając to wiele lat później, poczułam ściskanie w gardle. Gwar, muzyka, dym i piwo, głosy rozbrzmie- 222 Joannę Harris wające śmiechem lub pijacką wulgarnością. Nic dziwnego, że nie pozwalała nam się zbliżać do tego miejsca. Za bardzo się wstydziła własnych z nim kontaktów, obawiała się tego, czego moglibyśmy się dowiedzieć od któregoś z bywalców. Tej nocy, kiedy się tam wykradliśmy, mieliśmy przeżyć rozczarowanie. Wyobrażaliśmy sobie sekretną jaskinię występku nawiedzaną przez dorosłych. Ja spodziewałam się nagich tancerek z rubinami w pępkach i o włosach długich do pasa. Cassis, wciąż udający obojętność, oczyma duszy widział bojowników ruchu oporu, ubranych na czarno partyzantów o surowych spojrzeniach