Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Jakby wyrywając się z ogromnych palników gazowych, podnosiły się, tworząc migoczącą ścianę, języki różowego, czerwonego, pomarańczowego i kobaltowo-niebieskiego płomienia. „Zorza! - przypomniałem sobie. - No jasne! Sztuczna hiperjo-nizacja powietrza stworzona przez urządzenia eksperymentalne z pokładu Andromeda-E! Tak, to było niczym zorza polarna. Widziałem już coś takiego na Nowej Ziemi, ale nasz, sztuczny fenomen, był znacznie bardziej widowiskowy. Ta kurtyna skrywała nas przed wizualną obserwacją. Dodatkowo z fregat wystrzelono w Zorzę najnowszy reagent, metalizujący molekuły wodoru. Ani fale radiowe, ani promieniowanie podczerwone nie zdołają pokonać tej zasłony. Zorza ekranowała nas przed naziemną i kosmiczną obserwacją dżipsów. Mieliśmy nadzieję, że zdołamy podkraść się do nich niezauważeni. Obiecywano nam, że naszym maszynom nie zaszkodzi przelot przez Zorzę, ale na wszelki wypadek każdy z nas miał uderzyć w jonową zasłonę rakietą Giez i oczyścić sobie drogę wybuchem powietrznym. Płótno płonącego nieba nasuwało się. Przed nami pojawiła się linia brzegowa, tak samo czarna jak ocean pod nami. Tylko biały pasek przyboju rozdzielał dwa żywioły Naotaru. Zerknąłem na mapę. Właśnie do tego brzegu dochodziły Lasy Zmrokowe. Nad nimi kłębiły się chmury, niesamowity widok na tle szalejącej Zorzy. Jakby ktoś wlał w roztopioną miedź wrzące złoto, chlusnął drogocenną mieszankę w jezioro rtęci i zamieszał. W słuchawkach zagrzmiały dwa potężne akordy jakiegoś preludium operowego. Babakułow na pewno rozpoznał je od razu, nawet podawali nam nazwę i mówili, że to coś symbolicznego, ale zapomniałem. Pamiętałem tylko, że akordy transmitowane są z Asmodeusza i oznaczają: „Szykować rakiety!" Wypiąłem Gza z mocowania pod prawym skrzydłem, odłączyłem heurystykę głowicy bojowej i ustawiłem ją na wybuch na dziesięciu kilometrach. Flogger Gotowcewa zakołysał skrzydłami. Dowódca eskadry przypominaj: „obniżamy prędkość i wysokość, chłopaki", co było zbędną asekuracją: każdy z nas otrzymał kolejną podpowiedz od repeatera autopilota. Chociaż z drugiej strony, asekuracja nigdy nie jest zbędna, w końcu mógł komuś nawalić autopilot. Nie ma niezawodnych sprzętów. Nie potrzebowaliśmy teraz maksymalnej prędkości. Wycisnęliśmy z naszych maszyn wszystko, żeby w maksymalnie krótkim czasie wykonać skomplikowany manewr obejścia i spaść znienacka na wielkie piece. Za ogromną prędkość floggery płacą utratą zwrotności i dlatego na ostatnim odcinku przemieniliśmy się w wypuszczone z liniowca pociski. Teraz nie było sensu lecieć na złamanie karku. Im wolniej podejdziemy do dżipsów, tym więcej będzie czasu na cios rakietowy i tym zwrotniejsze będą nasze maszyny. Gorynycze obniżają temperaturę w reaktorach i otwierają hamulce powietrzne. Czekamy na rozkaz z Asmodeuszy. Rozkaz nie pada, słychać tylko pisk repeaterów autopilotów. Co robić? Według mapy właśnie przeszliśmy granicę ataku rakietowego... Widzę rozbłyski pod skrzydłami sąsiadów po lewej. Puścili rakiety. Robię to samo. Gzy są tak szybkie, że nie sposób prześledzić ich lotu, widać tylko biały ślad, jakby Gorynycze wystrzeliły utkane z pary błyskawice. Kilka rakiet przeskoczyło Zorzę, inne uderzyły precyzyjnie. Nie zdążam zauważyć, czy przebiły dziury w oślepiającej zasłonie. Gdzieś z przodu, nieco pod nami, w kuli wybuchu znika myśliwiec z lotniskowca Osłabia, by po chwili wyskoczyć z chmury gorących gazów. Lewe skrzydło ścięte aż do kadłuba, silnik wypada, napór powietrza zdziera z myśliwca kawałki pociętego odłamkami korpusu. Maszyna kręci się wokół własnej osi. Sterowanie myśliwcem jest już niemożliwe. Rany, na co on czeka?! Teraz może już być tylko gorzej! Człowieku, katapultuj się!!! Zzyk! - za odstrzelonym kołpakiem opuszcza kabinę bolid fotela. Ponieważ flogger wirował, fotel nie pomknął w górę, lecz niemal poziomo w bok, cudem omijając sąsiednie myśliwce