Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Wujek Van! - szczebiotała Jisa resztką tchu. - WujekVanwujekVanwujekVan! Już chciał ją postawić na ziemi, ale upomniała się jeszcze o uścisk i buziaka, a zrobiła to z takim samym nieodpartym wdziękiem, jakim potrafił czarować jej "ojciec", Randal. Vanyel uniósł ją, by usadowiła się wygodniej w jego objęciach i bez sprzeciwów spełnił jej żądanie, z radością myśląc o tym, że wciąż jeszcze jest taka malutka. - A skąd wiedziałaś, że przyjdę? - zapytał, gdy jej ciemnobrązowe oczy zatopiły się z powagą w jego oczach. - Czułam to - powiedziała, jeszcze raz ściskając go mocno. -Czułam cię w mojej głowie. Miałam tam takie wirujące niebieskie światełko. Vanyel był tak wstrząśnięty, że prawie ją upuścił. Było to z pewnością najbardziej obrazowe - i najbardziej precyzyjne -określenie jego aury, jakie kiedykolwiek słyszał od kogoś, kto nie był naprawdę wybitnym magiem heroldów. - Albo uzdrowicielem - dopowiedziała Shavri, zbliżając się do niego z boku, gdy on stał jak wmurowany i z otwartymi ustami wpatrywał się w chichoczącą Jisę, którą bardzo rozbawił wyraz jego twarzy. - Także uzdrowiciele odbierają twą aurę w ten sposób, Vanyelu. Nie, nie podsłuchiwałam twych myśli. Przez chwilę były wręcz wyryte na twojej twarzy. - Spod beztroskiego tonu słów Shavri przebijało napięcie i strach, jak gdyby kroczyła wąziutkim mostem nad bezdenną przepaścią. - Poza tym nie jesteś jedyną osobą, którą Jisa "czuła w swej głowie" w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Ale zacznijmy to powitanie od nowa. Witaj, Van, masz jeszcze jakiś uścisk dla mnie? - Zawsze. - Vanyel już zaczął zbierać siły do stawienia czoła kłopotom. Sądząc z wyrazu twarzy Shavri, działo się coś bardzo niedobrego. Będzie więc musiał odegrać rolę tego silniejszego. Wziął Shavri w ramiona, a Jisa zarzuciła rączki na szyje ich obojga i przytuliła się. - Jiso, cukiereczku, czy mogę postawić cię na ziemi choć na chwilkę i dać wam prezenty? - Prezenty? - Gdy padło to słowo, Jisa nie różniła się od żadnego innego sześcioletniego brzdąca. Poruszyła się lekko, a Vanyel postawił ją na ziemi. Potem wyciągnął z torby figurkę Towarzysza i wręczył ją dziewczynce. Jisa pisnęła z zachwytu i wybiegła z sali, aby pokazać podarek strażnikom. Shavri odprowadzała ją wzrokiem, a jej cygańskie oczy pociemniały, napełniając się miłością... i czymś jeszcze, jakimś tajemniczym i głęboko nieszczęśliwym uczuciem. Z początku Vanyel chciał ją przytulić, zaopiekować się nią, rozpędzić jej smutki. Ona jest połączona więzią życia z Randalem... - Sugerujesz mi tu ważną rzecz, Shavri - powiedział jednakże. - To wprost zdumiewające, że ta mała w ogóle nie jest rozpieszczona, a idę o zakład, że jest pupilkiem całego Kręgu. - Mówisz to za każdym razem, kiedy ją widzisz, bestyjko -odparła Shavri, rozpromieniając się niepewnym uśmiechem, zaskakująco pogodnym na jej poważnej, posępnej twarzy. - No cóż, to prawda. - Vanyel rozejrzał się pospiesznie dookoła, upewnił się, że przez parę chwil będą sami, i zapytał szybko: - Jak on się czuje? Uśmiech zniknął z twarzy Shavri, a odsłaniające się pod nim cienie bólu i smutku były wystarczająco wyraźne, by każdy mógł je dostrzec. - Och, na bogów... Van, on jest chory, a ja nie potrafię odpędzić tej choroby. On chyba umiera. I nie wiem dlaczego. - Co? - Vanyel zebrał resztki sił. by ją wesprzeć... i aby ukryć fakt, że jej strach sprawia, iż nawet jego zaczyna ogarniać wewnętrzne drżenie. - Randal czuje się dość dobrze - powiedziała spokojnie, ale myślą przemówiła zupełnie innym tonem: Coś się z nim dzieje. W tej chwili nie odczuwa żadnych dolegliwości poza ciągłym osłabieniem i pojawiającymi się raz po raz zawrotami głowy... ale... z każdym takim atakiem j ego stan coraz bardziej się pogarsza. I... och, Van... tak się boję... Vanyel zacisnął swe ramię oplatające Shavri. - Spokojnie, kwiatuszku... A więc nie ma przeszkód, abym skorzystał z tego urlopu. Od jak dawna to trwa? Jej nie uronione łzy ścisnęły gardła ich obojga. - Od ośmiu miesięcy. To coś, czego nie potrafię wyleczyć, a bogowie wiedzą, że próbowałam! Vanyel poczuł dreszcz przebiegający mu po plecach. - Wybacz, Shavri, ale muszę o to zapytać. Zakładając najgorsze... jeśli to rzeczywiście coś, co zagraża jego życiu, i jego stan cały czas się pogarsza, ile czasu mu jeszcze zostało? - Jeśli osłabienie będzie się pogłębiało bez przerwy w takim samym tempie? Piętnaście lat... może mniej, ale na pewno nie więcej. Bogowie, Van, on nie dożyje nawet pięćdziesiątki... nawet nie zobaczy swych wnuków! Elspeth miała siedemdziesiąt sześć lat, gdy została wezwana! Kryła się za tym jeszcze jedna myśl. Nie została wypowiedziana, ale Vanyel wyczuł jej obecność, ponieważ dotykała ona jego własnego poczucia osamotnienia. Będę musiała dalej żyć sama... Vanyel przycisnął ją mocno do siebie, a Shavri tak bardzo wtuliła swą twarz w jego ramiona, jakby usiłowała w ten sposób zdławić płacz. On zaś otoczył ją grubą osłoną, by nie przebiła się przez nią żadna najdrobniejsza myśl, która mogłaby ją przestraszyć. Savil wspierała ciebie, więc teraz ty wesprzyj Shavri -powtarzał sobie, zachowując ostrożność, aby Shavri nie mogła odczytać jego myśli. - Niech wie, że nie będzie sama. Bogowie, bogowie, oni obydwoje są tacy młodzi, nie skończyli nawet dwudziestu pięciu lat... i przez całe życie oszczędzano im wszelkich przykrości. Żyli jak pod kloszem. Och, Shavri... twoje cierpienie sprawia mi ból... - Spokojnie, kochanie - szepnął jej do ucha. - Czy on o tym wie? - Nie, jeszcze nie. Ale wie o tym Kolegium Uzdrowicieli. Pracują nad tym. Nie chcemy, aby się dowiedział, zanim będziemy mieli pewność