Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Niedługo wejdzie za termoklinę, która zakryje go do reszty, i pójdzie chyba na północ, już na silnikach. – Za co wejdzie…? – Mmm, no tak – zreflektował się MacBride. – Termoklina to taka granica między warstwą zimnej i ciepłej wody. Bardzo ostra granica, od której odbijają się dźwięki. Utrudnia to namierzenie kogoś, kto znajduje się pod nią lub nad nią względem obserwatora, i Beresford to 86 z pewnością wykorzysta. Zwłaszcza że uwagę tych z Thety zajęliśmy najpierw my, potem czułek, a teraz lecą za imitatorem z Ramsesa. Imitator to takie coś w rodzaju małej torpedy, która emituje dokładnie takie dźwięki, jak okręt podwodny, aby odciągnąć uwagę przeciwnika – wyjaśnił pospiesznie, widząc wyraz twarzy pani doktor. – Jak widać, dali się na to nabrać. Lekarka zastanawiała się chwilę. – Jednego w takim razie nie rozumiem – powiedziała niepewnie. – Może na tym się nie znam, ale w takim razie, skoro nie chcemy, aby ten rosyjski okręt nagrał dźwięki wydawane przez Ramsesa, to dlaczego podajemy mu je jak na tacy, wysyłane przez ten imitator? – Uch, trochę źle to powiedziałem – wycofał się pilot. – On wysyła rzeczywiście dźwięki takie jak okręt podwodny, ale niekoniecznie jak nasz okręt. Spece, którzy projektowali te cacka, wstawili mu spreparowany zapis, różniący się znacznie od dźwięków, jakie istotnie wydaje nasz Ramses. Jego uwagę przykuło coś nowego. Pochylił się nad ekranem, a gdy się wreszcie wyprostował, twarz miał ściągniętą. – Ruscy najwyraźniej zorientowali się, że idą nie za tym, co trzeba – powiedział przez zęby. – W tej chwili uruchomili reaktor i macają sonarem mniej więcej tam, gdzie powinien być Ramses. – Szefie, aktywny sonar z namiaru Thety – zameldował Johnson na pozór beznamiętnym tonem. – Wyraźnie mierzy w naszym kierunku. Lada chwila będzie nas miał, pomimo naszego wspaniałego kadłuba. – Wątpisz, synu – powiedział wyniośle Beresford i roześmiał się na widok jego miny. – Nie jest jeszcze tak źle. Borys, ustaw nas dziobem do niego. Chcę dać mu jak najmniejszy przekrój kadłuba, będzie mu trudniej. Sonar, co z nim? – Kilka minut temu uruchomił reaktor, słychać go coraz wyraźniej. Powoli zmniejsza głębokość, tak jak my. Odległość około jednej mili, 87 i idzie w naszym kierunku, ale niezbyt szybko, ma około dziesięciu węzłów. Przy tej szybkości ma niewielki poziom szumów własnych i jeśli teraz złapie nas sonarem aktywnym… Admirał nie czekał na dalsze słowa sonarzysty. – Zespół kierowania ogniem, poślijcie w jego kierunku kilka imitatorów z czymś możliwie hałaśliwym, niech włączą się w połowie odległości do niego i tam zostaną. Borys, pięć węzłów, i prosto na niego. I w dół, dziesięć stopni na sterach i balaście. Zejdziemy dość gwałtownie… Przez chwilę na mostku panowała cisza, gdy wszyscy sprawnie wykonywali swoje zadania. Przerwał ją dopiero doktor de Duve. – Drogi admirale, mniemam, iż chyba nie zamierza go pan staranować? – rzekł z wyraźnym zaniepokojeniem. – Nie – uspokoił go Beresford z pewnym roztargnieniem, wpatrując się w plecy Johnsona. – Nie tym razem. Może później. – Szefie – odezwał się sonarzysta. – Chyba nas ma. Dwa… już trzy impulsy w kadłub. Nie słyszymy ich ze względu na wyciszenie okrętu, ale na pewno się nie mylę. Na pewno nie ma wyraźnego odbicia, ale wie, że zbliżamy się do niego. Będzie mógł nas niedługo usłyszeć. – Synu, nie trać wiary w ten okręt i jego załogę – pouczył surowo Beresford. – Kontrola ognia, kiedy zaczną działać imitatory? – Lada chwila. – Morris, poślij mu ze cztery czułki półkolem przed dziób i bombarduj go sonarem, nie żałuj energii – polecił admirał. – Hmm… Johnson, czy choć w przybliżeniu wiesz, jak wygląda jego sygnał odbity od naszego kadłuba? – Też mi problem – prychnął operator, i nagle szeroki uśmiech zrozumienia zakwitł na jego twarzy. – A, chyba rozumiem, o co panu chodzi. Strzelić mu kilka fałszywych obrazów sonarowych…? – Dokładnie tak – potwierdził Beresford z uśmiechem. – Niech to będą sprzeczne obrazy: jeden niech się oddala, drugi wali na niego pełna parą, trzeci tańczy twista… wiesz, co masz robić. – Tak jest! – uśmiechnął się ponownie Johnson i przekazał 88 czuwanie nad rosyjskim okrętem drugiemu sonarzyście. Sam zaś, za pośrednictwem swojego terminala, błyskawicznie nawiązał dialog z czuwającym w pogotowiu Haroldem Hillem i jego komputerami, które w swej przepastnej pamięci w ułamkach sekundy stworzyły matematyczny obraz okrętu, ostrzelały go wirtualnymi wiązkami fal dźwiękowych o zadanej przez sonarzystę i informatyka częstotliwości, po czym, uwzględniając temperaturę wody, głębokość na jakiej się znajdowali i kilkanaście jeszcze innych czynników, wymodelowały potrzebną im charakterystykę sonarowych odbić. – Gotowe, zaczynam! – zameldował Johnson, myśląc jednocześnie, że ten cały admirał wie jednak, co robi. Poczuł do niego wielki szacunek, bo pomysł był iście diabelski. Kapitan Zajcew ze zdumieniem wysłuchał meldunku pierwszego sonarzysty. – Na początku wszystko było w miarę klarowne – mówił ten prędko. – Choć bardzo niewyraźne, muszę przyznać. A teraz mam kilka dziwnych ech, i zarazem sprzeczne dane. Spróbuję wyszukać spośród nich to, którego parametry pokrywają się z tym pierwotnym. Może to jednak potrwać jakiś czas. Komputery rosyjskiego okrętu w dalszym ciągu wysyłały sygnały i analizowały nadchodzące odbicia. Operator właśnie zabrał się do pracy, gdy wtem usłyszał coś nowego