Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Tylko że Pipik wyjechał, zniknął na dobre... O tym właśnie myślałem. O tym i o tysiącu innych spraw. Na przykład, co przychodziło do głowy oskarżonemu, gdy Rosenberg wyjaśniał trybunałowi, dlaczego jego spisane wspomnienia z Treblinki są takie, a nie inne. Czumak zadawał pytania świadkowi, a Demianiuk gryzmolił coś na kartkach, które następnie podawał innemu obrońcy, Sheftelowi. Odniosłem wrażenie, że Sheftel nie przejmował się zbytnio treścią tych karteczek. Rzucał na nie ledwie okiem, a następnie odkładał na blat. Swoją drogą to w końcu właśnie Sheftelowi okazała się potrzebna asekuracja ochroniarza. Z niejasnych powodów byłem przekonany, że kulminacją procesu okaże się zamach, skierowany na osobę pochodzenia nieżydowskiego, nie zaś na innego Żyda. 1 grudnia 1988, w trakcie pogrzebu jednego z prawników, którzy wspomagali obronę Demianiuka, do Sheftela podszedł Izrael Jehezkeli, pamiętający holocaust siedem-dziesięciolatek i częsty widz na procesie Demianiuka. Jehezkeli krzyknął do Shlftela: „Wszystko przez ciebie!" i chlusnął mu w twarz kwasem solnym. Kwas przeżarł rogówkę lewego oka Sheftela. Nie widział on zupełnie na to oko przez osiem tygodni. Po tym czasie udał się do Bostonu, gdzie poddał się czterogodzinnej operacji, dokonanej przez chirurga z Harvardu, w wyniku której odzyskał wzrok. We wspomnianej wyprawie do Ameryki towarzyszył mu John Demianiuk junior, spontanicznie wypełniając obowiązki pielęgniarza i kierowcy. Izrael Jehezkeli został zatrzymany i postawiony przed sądem w Jerozolimie. Nie wyraził skruchy za swój czyn i dostał wyrok trzech lat więzienia. Badania psychiatryczne 266 wykazały, że napastnik „nie jest psychotykiem, choć ma lekkie skłonności paranoidalne". Niemal cała rodzina Jehezkeliego zginęła w Treblince. Pomyślałem, ze w społeczności amerykańskich Ukraińców owe notatki na karteczkach, jeśli kiedyś zostaną opublikowane, mogą stać się przedmiotem kultu, jak niegdyś więzienne listy Sacca i Vanzettiego. I zajmą w świadomości cywilizowanego świata miejsce rezerwowane przez Supposnika dla diariuszy Klinghoffera z moim wstępem. Pomyślałem też, że cała ta literatura stworzona przez amatorów, wszystkie te dzienniki, wspomnienia, notatki pisane po dyletancku, wykorzystujące jedną tysięczną technik znanych pisarzom, wydają się jednak często bardzo przekonujące — zapewne właśnie dlatego, iż prymitywne środki bywają bardzo ekspresyjne. Czumak zapytał teraz Rosenberga: — A więc czemu staje pan przed tym sądem i wskazuje palcem na tego dżentelmena, skoro napisał pan w 1945, że Iwana zabił Gustaw? — Panie Czumak — odparł szybko tamten — czy ja mówiłem, że widziałem, jak go zabijali? — Proszę nie odpowiadać pytaniem na pytanie — upomniał Rosenberga sędzia Levin. — On przecież nie mógł powstać z martwych, panie Rosenberg — rzekł Czumak. — Tego nie powiedziałem. Tego nie powiedziałem. Nie mówiłem, że widziałem, jak go zabili — stwierdził Rosenberg. — Szkoda, że nie widziałem, panie Czumak, ale nie widziałem. Pragnąłem, żeby zginął... Najbardziej na świecie. Szalałem z radości, jak usłyszałem, że nie żyje. Powiedział mi to nie tylko Gustaw, ale i inni... CJiciałem, pragnąłem w to wierzyć, panie Czumak. Chciałem wierzyć, że ten potwór już nie oddycha. Już nie widzi i nie słyszy. Jednak, niestety, nie widziałem, jak nasi rozszarpali go na strzępy, czego bardzo żałuję. Ale wierzyłem z całego serca, że go załatwili. Rozumie pan, panie Czumak? Chciałem, żeby spełniło się moje najgłębsze życzenie. Wszyscy marzyliśmy, żeby z nim skończyć. Jednak on miał szczęście... udało mu się przeżyć, ocaleć! — Niemniej napisał pan w swym manuskrypcie w jidysz... nie po niemiecku, nie po polsku, nie po angielsku, ale w języku, który pan znał najlepiej... Napisał pan, że Gustaw uderzył go w głowę szpadlem. Tak pan napisał. I stwierdził tutaj, że opisał pan tylko prawdziwe wypadki. Jak to więc jest, że obecnie mówi pan coś innego? 267 — Nie, nie... To tylko chłopcy powiedzieli mi wtedy nieprawdę. Chcieli się pochwalić. Wyrazili głośno swoje pragnienie. Chcieli zabić tego osobnika... ale go nie zabili. — W takim razie dlaczego nie napisał pan — zapytał go Czumak — że największym pragnieniem pańskich towarzyszy było zgładzenie tego człowieka i że później, w lesie, opowiedzieli panu, iż zabili go w taki to a taki sposób... Dlaczego nie ujął pan tego precyzyjnie? Rosenberg odparł: — Bo wolałem napisać tak. — Kto był obecny przy tym, kiedy pańscy współtowarzysze przechwalali się, że zabili tego strasznego człowieka? — W lesie znalazło się wielu... Siedzieliśmy i rozmawialiśmy, zanim każdy ruszył w swoją stronę. Prawie każdy opowiadał co innego, a ja słuchałem. Zapamiętałem to, w co chciałem uwierzyć. Prawda okazała się jednak inna. Spojrzałem na Demianiuka i zobaczyłem, że odwzajemnia uśmiech. Nie mój, rzecz jasna, lecz swego oddanego syna, siedzącego w rzędzie przede mną, Demianiuka najwyraźniej rozbawiła absurdalność tego wyznania. Cieszył się, niemal triumfował, tak jakby relacja Rosenberga z 1945 roku, że Iwan Groźny zginął w Treblince, wystarczała do oczyszczenia go z zarzutów. Czy był na tyle ograniczony, żeby w to uwierzyć? Dlaczego właściwie się uśmiechał? By dodać otuchy synowi i swym poplecznikom? Żeby wzburzyć jeszcze bardziej pozostałych na widowni? Ten uśmieszek był nikły i zagadkowy; dla Rosenberga zaś — to mogli dostrzec wszyscy na sali — tak odrażający, jak Demianiukowe gesty przyjaźni wobec niego z pierwszych dni procesu. Nienawiść, jaką Rosenberg żywił wobec oskarżonego, była wprost namacalna, promieniowała jak aureola wokół miejsca, z którego zeznawali świadkowie, zdawała się rozlewać po całym pomieszczeniu. Rosenberg zaciskał twarde pięści i zaciskał szczęki, jakby starał się zdusić ryk. — Według wersji — podjął Czumak — którą pan usłyszał, Iwan został zabity uderzeniem szpadla w głowę. Człowiek silnie uderzony w głowę łopatą powinien mieć na niej głęboką bliznę albo inny ślad poważnego urazu, nieprawdaż? A przecież ponoć Iwan otrzymał w maszynowni cios łopatą. — Oczywiście — odparł Rosenberg. — Byłem pewien, że zginął, że rozłupali mu łeb. Ale nie zginął... — teraz Rosenberg oderwał wzrok od 268 Czumaka i wskazał palcem na Demianiuka, zwracając się bezpośrednio do oskarżonego