Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Nie one jednak stanowiły obiekt jego zainteresowania, lecz lotniskowce. Zarówno Ortega, jak i okręty Sonji sprzężone były siecią taktyczną z Nelsonem, toteż nie mogły opuścić orbity Xanadu, nie wykluczając jego udziału w bitwie, a na to Trevayne nie mógł sobie pozwolić. Musiał więc za wszelką cenę wciągnąć lotniskowce choćby w maksymalny zasięg rakiet supermonitora, zanim wystartują z nich myśliwce... * * * Anton Kellerman obserwował ekran taktyczny, siedząc na pomoście flagowym lotniskowca RNS Unicorn, i zastanawiał się, co też Trevayne jeszcze niemiłego przygotował. Bo że przygotował, w to nie wątpił - służył kiedyś pod jego rozkazami i wiedział, że Trevayne'owi można zarzucić różne rzeczy, ale nie brak zdecydowania czy unikanie walki. Skoro więc nie ruszał okrętów z orbity, widocznie tak sobie zaplanował. Pozostawało tylko pytanie, co chciał przez to osiągnąć... W myśliwcach Kellerman miał co najmniej trzykrotną przewagę, toteż możliwe było, iż Trevayne trzymał się planety, bo na jej powierzchni bazowały jego rezerwy myśliwskie. Mogło tam stacjonować i kilkaset maszyn, ale po orbicie parkingowej nad bazą floty krążyły olbrzymie, na poły jedynie uzbrojone kadłuby, admirał nie mógł więc równocześnie wyprodukować zbyt wielu myśliwców. Istniała jeszcze jedna możliwość - że Trevayne nie jest w pełni gotów do walki i dlatego trzyma swe okręty w pobliżu najbardziej zaawansowanego w budowie olbrzyma. Prawdopodobnie zainstalowano już na nim jakieś działa i zamierzano wykorzystać je w walce. A to oznaczałoby, że mimo wszystko udało się zaskoczyć przeciwnika i do zwycięstwa niewiele brakowało... Anton Kellerman żywił taką nadzieję, gdyż jego ludzie doznali właśnie poważnego wstrząsu i kolejny mógłby ich załamać. Niewielu z nich byłoby wcześniej w stanie wyobrazić sobie taki początek bitwy, a żaden dotąd podobnego nie przeżył. Dlatego też Kellerman zdecydował się bardziej zbliżyć do nieprzyjaciela, zanim rozkaże wystartować myśliwcom: dzięki temu straty powinny być mniejsze, a załogi będą miały więcej czasu na dojście do siebie. * * * Obie grupy jednostek nadal znajdowały się poza skutecznym zasięgiem rakiet, gdy rebelianci przeżyli kolejną niespodziankę. Jeszcze jako porucznik Ian Trevayne dowodził korwetą Yang'Tze - okręty tej klasy jako zbyt małe wycofano już dawno ze służby. Okręcik taki był niewiele większy od olbrzymich wyrzutni, których parę zainstalowano na Ortedze, Nelsonie i monitorach Sonji Desai. Nelson i Ortega miały ich po pięć, monitory klasy Zoroff po trzy, a i tak by znaleźć miejsce dla nich i magazynu rakiet, trzeba było zdemontować dziewięćdziesiąt procent klasycznego uzbrojenia. Było to posunięcie desperackie i Trevayne miał nadzieję, że po wejściu do służby supermonitorów konfiguracja uzbrojenia monitorów na powrót stanie się standardowa. Teraz te wyrzutnie odpaliły pierwszy raz w warunkach bojowych, wystrzeliwując rakiety z prędkością dotąd nie spotykaną. Same rakiety też były czymś zupełnie nowym - ponad dwa razy większe od dotychczasowych, wyposażone zostały w napędy grawitacyjne, dzięki którym ich prędkość zwiększała się w chwili włączenia napędu po opuszczeniu wyrzutni i stale rosła w trakcie lotu, czyli odwrotnie niż dotąd. Wyrzutnie używały podobnego systemu do wystrzelenia rakiet, stąd ich znacznie większa od dotychczasowych prędkość początkowa. Wszystkie rakiety zostały także uzbrojone w głowice z antymaterią, co oznaczało, że jeśli taki pocisk trafi w krążownik, zniszczy go całkowicie. Okręt liniowy jako większy był w stanie przetrwać trafienie jedną, ale do unicestwienia nawet monitora wystarczało ich trzy do pięciu. * * * Rakiety zostały wystrzelone z takiej odległości, że mimo rozwijanych przez nie prędkości sensory rebelianckich okrętów zdołały je odkryć, sklasyfikować jako nieznane zagrożenie i ogłosić alarm. Admirał Kellerman nie był człowiekiem łatwo poddającym się panice i nie spanikował także i teraz. Wiedział, że przy tak wielkiej odległości część pocisków nie ma prawa znaleźć się wystarczająco blisko jego okrętów, by stanowić dla nich jakiekolwiek zagrożenie, dlatego polecił obsadzie stanowisk antyrakietowych przejść na ręczne sterowanie i indywidualną ocenę stopnia zagrożenia ze strony poszczególnych rakiet. Jego przewidywania okazały się słuszne - dziewięć rakiet chybiło, i to solidnie. Z pozostałych trzynastu artylerzyści obrony antyrakietowej zdołali zniszczyć dziesięć. Trzy, które się przedarły, obrały za cel lotniskowiec uderzeniowy Hector i detonowały prawie równocześnie. Gdy zgasła wywołana przez nie minisupernowa, po Hectorze nie było nawet śladu. Kellerman nakazał natychmiastowy start wszystkich myśliwców - teoria teorią, ale w tych warunkach były znacznie bardziej narażone na niebezpieczeństwo, pozostając na pokładach, niż znajdując się w próżni. Moment później nastąpiła ostatnia niespodzianka. - W stronę jego okrętów nadlatywała kolejna salwa, gdy jeden z operatorów sensorów wrzasnął nagle: - One wracają! - w jego głosie słychać było panikę, wręcz histerię. - Te rakiety, które nas minęły, zawróciły! Kellerman nadal obracał się ku niemu, nie wierząc w to, co słyszy, gdy czujniki zbliżeniowe rakiet z pierwszej salwy zdecydowały, że nastąpił właściwy moment, i wyłączyły wewnętrzne pola siłowe. Materia spotkała się z antymaterią i admirał Kellerman, operator oraz cały ważący 180 000 ton RNS Unicorn przestali istnieć. * * * Rebeliancka flota przeżyła szok, gdy dowódcy i obsady mostków zdali sobie sprawę, co się stało. W przeciwieństwie do dotąd używanych rakiet te nie ulegały autodestrukcji, jeśli przeleciały zaprogramowaną odległość i nie odnalazły celu