Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
W tej twarzy żyły tylko ciemne, wciąż kpiące oczy. - W podłodze pańskiej komnaty wybity jest niewielki otwór, przez który zajrzeć można do znajdującej się poniżej sypialni. Sądzę, że w pałacu znalazłoby się jeszcze kilka takich przemyślnych, służących podglądaniu i podsłuchiwaniu połączeń... Jordan urwał. Rysy don Sicarta drgnęły leciutko, brwi uniosły się w górę, a kąciki ust wygięły się w uśmiechu. - I? - Tamtej nocy obserwowałeś, panie, dónę Lucianę. Właśnie dlatego mąż, na pańską prośbę, nakłonił ją do przeprowadzki. Po to, byś mógł rozkoszować się jej przerażeniem, a potem śmiercią. - Brawo - rzekł don Sicart. - Bardzo logiczny sposób rozumowania. Choć i ja, nie chwaląc się, popisałem się inteligencją. To był impuls, decyzja podjęta w mgnieniu oka. Pomógł mi szczęśliwy los. Ów młodzieniec, Rafael, trafił do nas przypadkiem. Szedł z Mouls do Alestry i we mgle zmylił drogę, skręcając do Villatelle. Rafael widzi w ciemności, ale już nie we mgle. Zabawne, prawda? Jak widać, nawet dary świętych nie są doskonałe. Zresztą był wtedy bardzo chory i ledwo widział na oczy. Przy-wlókł się tu w środku nocy. Wpuściła go Brianda; żeby otworzyć tylne drzwi od zewnątrz, trzeba mieć klucz, ale od środka wystarczy tylko odsunąć skobel. Tak czy inaczej, Brianda pobiegła zaraz zbudzić mego kuzyna, jego żonę, a także mnie. Jestem stary, panie Jordan, ale nic w tym pałacu nie ma prawa wydarzyć się bez mojej wiedzy. Gdy tylko ujrzałem Rafaela, pojąłem, kim on może być. Pojąłem też, w jaki sposób mogę go wykorzystać. Brianda i mój kuzyn zanieśli młodzieńca do jednej z nieużywanych komnat, a dóna Luciana podjęła się opieki nad nim. Z chorymi biedaczka radziła sobie całkiem nieźle, znacznie lepiej niż wypadałoby księżnej. Kazałem im trzymać obecność Rafaela w sekrecie i zabroniłem wzywać lekarza. Powiedziałem, że to dlatego, iż młodzieniec najprawdopodobniej jest zbiegłym skazańcem i za ukrywanie go grozi kara. Brak uszu był wystarczającym dowodem, że mówię prawdę. Jednak ja od dawna interesuję się tego typu sprawami i dla mnie mógł to być dowód zupełnie czegoś innego. - Don Sicart uśmiechnął się szerzej. - Mogło to świadczyć, że Rafael urodził się w miejscowości zwanej Mandracourt i w zamian za okaleczenie uzyskał pewne... niezwykłe zdolności. Okazało się, iż miałem rację. Gdy tylko Rafael wydobrzał, bez trudu przyznał mi się do swych talentów. Uwierzysz, panie, że młodzieniec wykorzystywał je głównie po to, by w karczmach wygrywać zakłady z bogatymi paniczami i popisywać się ku uciesze gawiedzi? Cóż za marnotrawstwo! Przekonałem go więc, że lepiej zrobi, używając swych zdolności w innym celu. Przyszło mi to zadziwiająco łatwo. Rafael, nim przybył do tego domu, w głębi duszy już był mordercą. Potem wystarczyło tylko powiedzieć mu, gdzie dóna Luciana trzyma komplet kluczy, i wskazać sznur od dzwonka, który należało przeciąć. To wszystko. Rafael, już całkowicie zdrowy, opuścił pałac. Zjawiał się co jakiś czas w parku, a mnie, jak już wspomniałem, starcza sił, by od czasu do czasu odbyć mały spacer, więc mogliśmy jeszcze pogawędzić. Plan był gotów, czekaliśmy tylko na właściwy moment. Moment ów zdarzył się, gdy zdecydowałeś się, panie, przyjąć zaproszenie mego kuzyna. Przyznaję bowiem, że bardzo zależało mi na zainteresowaniu tą sprawą właśnie pana. Pragnąłem... jak by to rzec... mieć godnego siebie przeciwnika. - I dlatego straszyłeś, panie, mojego służącego? - Och, w tej kwestii mój podopieczny zawiódł odrobinę. Kazałem mu postraszyć pana, nie pańskiego Bogu ducha winnego sługę. On jednak stchórzył najwyraźniej i wybrał taką właśnie okrężną metodę. A ja chciałem po prostu przekonać się, czy mimo gróźb wrócisz, panie, by dalej badać sprawę śmierci dóny Luciany. Wróciłbyś? Nawet gdyby Rafael w ramach ostrzeżenia uczynił panu krzywdę? Jordan skinął głową. - Tak silne jest w panu pragnienie sprawiedliwości? - Don Sicart kolejnym delikatnym uśmiechem dał do zrozumienia, że świetnie wie, iż nie jest to właściwa odpowiedź. - Nie - odparł Jordan. - Tak silna jest we mnie ciekawość. Zawsze chciałem wiedzieć. To największa moja wada. Albo zaleta, zależy, jak na to patrzeć. - I cóż zamierzasz, panie, uczynić z tą wiedzą? Rafael uciekł... - Domyślam się, dokąd. Teraz, gdy ma prawą dłoń niesprawną, pojedzie prawdopodobnie do Mandracourt, by wybłagać u świętego kolejną łaskę. - Zamierzasz go, panie, ścigać? - Być może - odpowiedział wymijająco. - A co ze mną? - Don Sicart już się nie uśmiechał. - Zdajesz sobie, panie, sprawę, że niełatwo będzie oddać mnie w ręce kata? A może zgodzisz się zapomnieć o całej sprawie? Proszę wziąć pod uwagę mój wiek. Ile życia mi pozostało? Rok, dwa? Śmierć szybko się o mnie upomni. Dostanę, na co zasłużyłem. Jordan wolno pokręcił głową. Don Sicart pochylił się w jego stronę. - Nienasycona ciekawość, bystrość umysłu, wiara w moc rozumu i logikę. I brak litości. Wiesz, don Domenicu, że w młodości byłem do pana bardzo podobny? Zastanawiam się, czy i pana zgubią te cechy, jak zgubiły mnie. Jordan zacisnął dłonie na poręczach fotela tak mocno, że poczuł ból. W towarzystwie tego zepsutego do szpiku kości, mądrego starca poczuł się nagle młody, niedoświadczony i bezradny