Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Rzymscy namiestnicy zawsze słynęli z wyzysku powierzonych sobie terytoriów i napełniania własnych trzosów kosztem ludów, którymi zarządzali, podczas gdy senat, którego członkowie jak jeden mąż żyją nadzieją, że któregoś pięknego dnia będą mogli robić to samo, patrzył na to przez palce. Jak daleko musiał się posunąć Gajusz Werres, świadczy już to, że postawiono go za to przed sądem. Według Cycerona, który również był urzędnikiem administracji państwowej na Sycylii, Werres nie tylko łupił miejscową ludność i grabił skarbce tamtejszych miejscowości, ale na dodatek praktycznie ogołocił wyspę ze wszelkich dzieł sztuki. Jego zachłanny apetyt na nie graniczył z manią. Uwielbiał zwłaszcza wykonane techniką enkaustyczną obrazy na drewnie, po części dlatego, że łatwo je było transportować, i pieczołowicie zgromadził kolekcję najpiękniejszych dzieł, jakie mógł wydrzeć z każdego obiektu publicznego i z każdego prywatnego zbioru na Sycylii. Największą jednak jego pasją były posągi. Przed jego przybyciem każdy rynek, nawet w najuboższym miasteczku, zdobiła bądź to statua jakiegoś miejscowego bohatera, bądź figura szczególnie czczonego bóstwa. Po nastaniu rządów Werresa wszystkie cokoły opustoszały... z wyjątkiem tych miejscowości, w których zmusił on lokalne władze do postawienia jego własnych posągów, każąc im za ten „przywilej” płacić niewyobrażalne sumy. Ktokolwiek ośmielił się mu sprzeciwić, był bezlitośnie karany. Poczynania Werresa bardziej przypominały piracką napaść niż działanie zarządcy prowincji. Natychmiast po zakończeniu trzyletniej kadencji i jego powrocie do Rzymu Sycylijczycy zażądali od senatu rekompensaty, a jednocześnie zaczęli szukać sposobu na postawienie przed sądem człowieka, który ich obrabował. Cycero przyjął sprawę i pomimo wszelkich kombinacji i matactw Werresa, a także niechęci senatorów do sądzenia swego kolegi, wyspiarzom udało się dopiąć swego. Dowody zebrane przeciw byłemu namiestnikowi, były tak obciążające, że zmusiły senat do działania. Proces jeszcze trwał, kiedy Werres zdecydował się raczej uciec z Rzymu, niż stanąć w obliczu wyroku skazującego. Ten koneser sztuki zapoczątkował nową modę, wybierając na miejsce schronienia Massilię; w ciągu dwudziestu lat politycznego chaosu, jaki potem nastąpił, w jego ślady szła fala za falą rzymskich wygnańców. Wiedziałem naturalnie, kim jest Gajusz Werres – któż z Rzymian tego nie wie? – ale nigdy nie widziałem go na oczy. Wiedziałem też, że mieszka w Massilii, lecz nigdy mi przez myśl nie przeszło, że nasze ścieżki się skrzyżują. Ale też od chwili kiedy wynurzyliśmy się z zalanego tunelu, nie wydarzyło się nic przewidywalnego lub oczekiwanego. Coraz częściej miałem wrażenie, że Massilia to jakiś obcy świat, rządzący się własnymi, szczególnymi zasadami logiki, do których, chcąc nie chcąc, muszę się dostosować. Dom Werresa stał w pobliżu willi Hieronimusa, gdzieś po drodze do domu Milona. Ograniczona murami Massilia jest niewielkim miastem, więc i modna wśród prominentnych osobistości dzielnica nie była rozległa. Sam jednak dom zadziwił mnie przepychem. W Rzymie myśli się, że banici żyją w nędzy i ruinie, a przynajmniej w skromnych warunkach. Okazało się jednak, że posiadłość Werresa jest jeszcze bardziej ostentacyjnie bogata niż Ofiarowanego. Jej malowana na żółto i różowo fasada z obramowanym kolumnami wejściem przyciągała wzrok. Niewolnik wpuścił nas od razu; moi katylinarczycy najwyraźniej byli tu częstymi gośćmi. Westybul był wyłożony żółtym marmurem, pociętym skręconymi czerwonymi żyłkami i, jak w każdym rzymskim domu, miał w ścianach nisze, w których stały popiersia przodków gospodarza. Tak mi się w każdym razie zdawało na pierwszy rzut oka. Kiedy jednak moje oczy przyzwyczaiły się do panującego tu półmroku, stwierdziłem, że nie są to bynajmniej podobizny antenatów Werresa, chyba że chciałby on wywodzić swe pochodzenie od Peryklesa, Ajschylosa i Homera. W zarezerwowanych dla świętych rodowych pamiątek niszach stały eksponaty z jego kolekcji posągów! Niewolnik poprowadził nas w głąb willi. Obrazy i rzeźby były dosłownie wszędzie. Wiele malowideł wisiało na ścianach, ale sporo ich stało wciśniętych za cokoły posągów, a gdzieniegdzie po prostu leżały w stosach. Jednak mimo swej liczby obrazy, nawet te najżywsze i najbarwniejsze – portrety, sceny bukoliczne, ilustracje do Iliady czy Odysei, erotyki – ginęły gdzieś w tle. W willi dominowały rzeźby