Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Zresztą damy wam znać głośnymi okrzykami. Gdyby który z nas zaczął w wodzie walkę z czerwonoskórym, nie będziecie strzela- li, chociażby się to działo tak blisko, że rozpoznawaliby- ście twarze. Każdego z nas stać na pokonanie jednego In- dianina. - Tak jest, stać nas na to, jasne! - potwierdził żywo Old Wabbie. -A więc naprzód i daj Boże szczęście! - Tak jest. Naprzód! Za pół godziny będziemy tu szczę- śliwie i zwycięsko z powrotem. Z tym śmiałym zapewnieniem na ustach Old Wabbie wskoczył do wody, a ja ruszyłem za nim z nieco mniejszym jednak optymizmem. Nie było potrzeby chować się pod tratwą, dopóki nie byliśmy w zasięgu wzroku strażników. Z początku płynęli- śmy wolno i popychaliśmy kępę przed sobą. Obserwowa- łem Old Wabble'a, by się przekonać, czy rzeczywiście pły- wa tak dobrze, jak twierdził; szło mu jako tako. Po jakimś 90 Old Surehand Old Wabbie 91 czasie dopiero zauważyłem, że tratwa zanurza się po jego stronie głębiej aniżeli po mojej. - Opieracie się zanadto - rzekłem. - Nie jesteście chy- ba zmęczeni, Mr Cutter? i - Ja, zmęczony? Co znowu? - odparł. -Tylko te przeklę- te szelki mnie cisną. - A któż oprócz pana nosi jeszcze szelki? -Pas jest na Zachodzie niezbędny, ale ja prócz niego muszę mieć i szelki, bo nie mam bioder. Szelki trzymają na mnie pas. Gdzie tam taki chudzielec mógłby mieć biodra? Nie mogłem wprawdzie pojąć, dlaczego szelki miałyby mu przeszkadzać w pływaniu, lecz nic nie powiedziałem. Niebawem jednak stary zaczął do tego stopnia przechylać tratwę, że po mojej stronie wynurzała się z wody. Wobec tego poprosiłem go: - Wróćcie lepiej, Mr Cutter, jeszcze jest czas, a wam wi- docznie coraz trudniej płynąć. - Nonsens! Czyż nie widzicie, że mknę jak ryba? - Bo ja popycham tratwę, a wy na niej wisicie. - Tak się tylko zdaje! Ach, te szelki! Zdejmę je, to pój- dzie lepiej. Trzymając się jedną ręką tratwy, drugą odpiął szelki i schował je do kieszeni. Musiały go rzeczywiście uciskać, gdyż teraz szło mu o wiele lepiej. Słyszałem wprawdzie, że sapał z wysiłku, ale kiedy zrobiłem na ten temat uwagę, zapewnił mnie: - To tylko jedna strona płuc tak głośno się czasem za- chowuje; druga jest dobra. Po pięciu minutach znowu zauważyłem, że zanurza się w wodzie jeszcze głębiej niż przedtem. - Robicie się coraz cięższy, sir? - zapytałem. - Czy to takie dziwne? Ubranie nasiąka wodą, a tam; w tyle... do stu diabłów, co to? Zatrzymał tratwę i sięgnął ręką do tyłu. - Czego tam szukacie? -Szukam... no... Słuchajcie, Mr Shatterhand, muszę bezwarunkowo przypiąć na powrót szelki. - Dlaczego? -Bo gubię spodnie. Już do połowy mi spadły, płyną za mną. Czy mi dopomożecie? Pomogłem mu przypiąć szelki do spodni i popłynęliśmy dalej, lecz z niepokojem stwierdziłem, że nie był takim pływakiem, za jakiego się uważał. Musiałem popychać już nie tylko tratwę, ale i jego. - Zdaje mi się, że zawrócimy, Mr Cutter - powiedzia- łem. - Jesteście już naprawdę zmęczeni, a nasze przed- sięwzięcie wymaga pełni sił. Pomyślcie o niebezpieczeń- stwie, na które się narażamy. - Myślę o tym i dlatego nie wysilam się teraz, aby po- tem mieć dość sił. Wracać? Co za myśl! To byłaby dla mnie kompromitacja! Nie chciałem go kompromitować, ale czyż miałem ryzy- kować? Pomyślałem jednak, że może naprawdę oszczędza się tylko na razie, a potem stanie na wysokości zadania. Zresztą mieliśmy połowę drogi za sobą, powrót nie miał już żadnego sensu. Cokolwiek miałoby się stać, musieli- śmy przeć naprzód. Postanowienie to nie zmniejszyło mo- ich obaw i po upływie pięciu minut spytałem znowu: - Czy nie położylibyście się górną połową ciała na tra- twie? Odpoczniecie i odzyskacie siły. - Słusznie. Ale czy nie będzie wam za ciężko? - Nie, zróbcie tak. Poszedł za moją radą i kiedy pchałem dalej nasz wehi- kuł, powiedział: - Jedna rzecz mnie niepokoi, sir. Strażnicy będą się za- stanawiali, dlaczego kępa sitowia się porusza, i zaczną coś podejrzewać, chociaż nas nie zobaczą. Przecież jezioro jest spokojne. - Mylicie się. Woda odpływa tędy do Rio Pecos i dlatego w jeziorze istnieje nieznaczny prąd. Oderwane od brzegu si- towie spływałoby tak samo jak nasza tratwa i czerwonoskó- rzy nie powinni powziąć żadnych podejrzeń. Pod tym wzglę- dem jestem zupełnie spokojny. Obawiam się raczej o wasze nurkowanie. Jeśli wam się to nie uda, możemy być zgubieni. 92 Old Surehand Old Wabbie 93 -Nie mówcie t.ak, sir! Mam przecież tylko puścić tra-- twe w odpowiedniej chwili, zanurzyć się i wynurzyć poi drugiej stronie wyspy. To dziecinnie proste, zwłaszcza przy mojej budowie. Kto ma tyle kości, a tak mało ciała, ten nurkuje jak ryba. Zbliżaliśmy się coraz bardziej do wyspy. Ogniska Ko- manczów nad jeziorem płonęły jasno, lecz nie oświetlały nas, a przed blaskiem tego, które rozniecono na wyspie, zakrywały nas krzaki. Kilka gwiazd odbijało się w wo- dzie. Płynąłem równo i spokojnie, aby nie robić fal, które poruszałyby odbiciem. W ten sposób dotarliśmy bez po- śpiechu tak blisko do wyspy, że mogliśmy puścić tratwę z prądem. - Teraz nadszedł czas, Mr Cutter. Musimy wleźć pod si- towie. - Well, zaraz to zrobię - odrzekł stary. - Pamiętajcie, jgdy będziemy mieli głowy w otworach, możemy mówić tylko szeptem. - Rozumie się. - Chociaż puścimy tratwę z prądem, musimy nią Jed-H nak kierować. Zostawcie to mnie. J - Dobrze. Powiedzcie mi tylko, kiedy się mam zanurzyć, J a zaraz to zrobię. Nie bójcie się o mnie. Daję wam słowo że wcale nie będę; dla was ciężarem! Mówił zupełnie innym tonem niż przedtem