Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

I zaraz potem o tam są drzwi i nie pokazujcie mi się i oczy: Właśnie tak, słowo. Zwariowałaś, z czego się śmiejes; - Z niczego - powiedziała Queta. - Daj mi ręcznik, ji ostygła, zimno mi. - Chcesz, to cię wytrę - powiedział Robertito. - Zawsze c usług, Quetita. Zwłaszcza teraz, bo jesteś o wiele milsza. N odstawiasz wielkiej damy jak dawniej. Queta podniosła się, wyszła z wanny i na palcach zrobi kilka kroków, chlapiąc wodą na podłogę. Owinęła się ręczn kiem w pasie, a drugi narzuciła na ramiona. - W ogóle nie masz brzucha, a nogi świetne jak zawsze - zaśmiał się Robertito. - Pójdziesz do byłego twojej byłej? - Nie, ale jak mi się kiedy nawinie, to pożałuje - powiedziała Queta. - Pożałuje tego, co mówił o Hortensji. - Gdzie tam on ci się nawinie - zaśmiał się Robertito. - Gdzie ty, a gdzie on. - Po coś mi to opowiadał? - powiedziała nagle Queta, przestając się wycierać. - No, już cię nie ma, jazda stąd. - Chciałem zobaczyć, co ty na to - śmiał się Robertito. - Nie złość się, powiem ci jeszcze coś, żebyś wiedziała, że cię lubię. Wiesz, dlaczego tu siedzę? Bo madame powiedziała idź i zobacz, czy się porządnie wymyła. Z Tingo Maria jechał z przerwami, jak się dało: ciężarówką do Huanuco, gdzie przenocował w jakimś hoteliku, autobusem do Huancayo, a stamtąd pociągiem do Limy. Kiedy przejeżdżali przez góry, serce mu waliło i dostał mdłości, paniczu. - Jak wróciłem, to było dopiero dwa lata z kawałkiem od naszego wyjazdu z Limy - mówi Ambrosio. - Ale wszystko się zmieniło. Do Ludovica już nie mogłem uderzać, ani mowy, żeby go o co prosić. On mnie wysłał do Pucallpa, on mnie polecił swojemu krewniakowi Moralesowi, sam pan rozumie, nie? A jak nie do niego, to do kogo? - Do mojego ojca - mówi Santiago. - Czemu nie do niego? Nie pomyślałeś o tym? - To znaczy, nie żebym nie pomyślał - mówi Ambrosio. - Ale chyba sam pan wie, paniczu. - Nie wiem - mówi Santiago. - Przecież mówiłeś, że go zawsze podziwiałeś, i że on cię dobrze traktował, nie? On by ci pomógł. Nie przyszło ci to do głowy? - Nie chciałem robić kłopotu pańskiemu tatusiowi, właśnie dlatego, że go bardzo szanowałem - mówi Ambrosio. - No bo gdzie on, a gdzie ja, paniczu. Miałem mu może powiedzieć uciekam, jestem złodziejem, policja mnie szuka, bo sprzedałem cudzy samochód? - Przecież miałeś do niego większe zaufanie niż do mnie, prawda? - mówi Santiago. - Człowiek ma jeszcze swoją dumę, choćby go nie wiem jak zgnoili - mówi Ambrosio. - Don Fermín zawsze o mnie dobrze myślał. A tu ja przychodzę bez grosza, jak łajza, sam pan rozumie. - To czemu mnie wszystko powiedziałeś - mówi Santiago. - Czemu ci nie było wstyd, jak mi opowiadałeś o tym samochodzie. - A bo teraz to już chyba i tej dumy nie mam - mówi Ambrosio. - Ale wtedy jeszcze miałem. A poza tym pan to co innego, a pański tatuś co innego, paniczu. Czterysta solów od Itipayi rozeszło się po drodze i kiedy się znalazł w Limie, przez trzy dni nie miał co włożyć do gęby. Włóczył się po mieście, z dala od centrum, zamierał na widok każdego policjanta, przypominał sobie nazwiska znajomych i odrzucał jedno po drugim: o Ludovicu nie ma mowy, Hipólito pewnie gdzieś na prowincji, a jeżeli wrócił, to pracuje razem z Ludovikiem, więc z Hipolitem nic i z tamtym nic. Nie myślał o Amalii ani o Amalicie Hortensji, ani o Pucallpa: tylko o policji, tylko żeby coś zjeść, tylko żeby zapalić. - Wie pan, nigdy nie śmiałem żebrać na kawałek chleba - mówi Ambrosio. - Ale na papierosa tak. Kiedy już nie mógł wytrzymać, zaczepiał faceta na ulicy i prosił o papierosa. Łapał każdą robotę, byle tylko nie chcieli na stałe i nie żądali dokumentów: wyładowywał ciężarówki w dzielnicy Porvenir, palił śmiecie, łapał bezpańskie psy i koty dla dzikich zwierząt w cyrku Cairoli, przetykał rury kanalizacyjne i nawet był za pomocnika u szlifierza. Czasami w Callao zastępował jakiegoś tragarza i chociaż wtedy lepiej płacili, to miał ledwie na dwa albo trzy dni życia. Raz ktoś mu powiedział: ci od Odni potrzebują ludzi do rozklejania plakatów. Poszedł do ich lokalu, całą noc smarował klejem mury w śródmieściu, ale nie dali forsy, tylko jedzenie i wódkę. Podczas tych miesięcy włóczęgi, głodu, dreptania i zbierania napiwków, które starczały na dzień lub dwa, poznał kiedyś Pancra-sa. Z początku sypiał na dworcu, pod autobusami, w wykopach, pod ścianą w zajezdni, czuł się bezpieczny i dobrze ukryty pośród tych wszystkich żebraków i włóczęgów, którzy tam nocowali, ale któregoś dnia usłyszał, że policja wpada tu od czasu do czasu i sprawdza dokumenty. I tak zaczął powoli wsiąkać w świat podmiejskich baraków. Poznał wszystkfe dzielnice nędzy, sypiał to tu, to tam, aż w Perlą spotkał Pancrasa i już z nim został